28 lip 2014

[HunHan] Children of Another God

Tytuł: Children of Another God
Gatunek: Angst, Romans, Dramat.
Pairing: HunHan.
Ostrzeżenia: Scena erotyczna, ale nie nazwałabym tego typowym smutem.
Opis: Tysiące dni spędzonych na oglądaniu się wstecz, a tylko jedna chwila, aby ruszyć do przodu o dwa kolejne jutra. Sto siedemdziesiąt jeden dni spędzonych na uczeniu się życia. Perfekcyjne równanie. Miliony wyszeptanych słów w nieskończoność gwiezdnego nieba. Nieba Innego Boga. Luhan wpatruje się w gwiazdy, a Sehun odchodzi i wraca każdego kolejnego dnia, ponieważ czas jest funkcją ruchu we wszechświecie.
Beta: Kook (dziękuję, kocham Cię ♥)  
Soundtrack:  (klik)
N/A:  Po roku udało mi się napisać coś normalnego. I to "coś" pokochałam całym sercem. Wiem, że 15137 słów, to dużo. Mimo, to nie mam serca, żeby podzielić tego ff na części. On po prostu musi być przeczytany w całości. Jak można zauważyć zwinęłam szablon Uszati. ;; W ramach podziękowań dedykuję jej tego HunHana, bo Uszati jest super, świetnie pisze i noce bez jej ff byłby nudne. W zakładce "PLANY" możecie zapoznać się z moimi pomysłami, które mam zamiar zrealizować jeszcze w sierpniu. W tekście znajduje się dużo cytatów, ponieważ to właśnie one mnie inspirują. Cytaty nie są zaznaczone. Mam nadzieję, że ten ff Wam się spodoba. Modlę się, żeby się spodobał. Serio.  ♥ 
I przepraszam za błędy i literówki, jeśli jakiekolwiek się pojawią. 





Była pora przypływu. Holenderski Tulippan stał zwrócony twarzą do oceanu.
– Łączy, odpowiada, truje, odkrywa i maskuje. Popatrz tylko, nadchodzi i odchodzi, zabierając wszystko ze sobą.
– Co to takiego? – zapytałam.
– Woda – odparł Tulippan. – No i czas.
Peter van Houten, Cios udręki




12 grudzień 2014

Papierosy tej nocy bardzo mu smakowały, sam nie wiedział, dlaczego. Może była to wina przepełniającego go żalu i tęsknoty? A może po prostu zawsze smakują lepiej w połączeniu ze łzami? Nikotyna w egzystencjalny, przyjemny sposób rozlewała się po jego duszy, wprowadzając do jego umysłu nowy rodzaj nostalgii, polegającej na posiadaniu, ale nie "mieniu", ponieważ każdy człowiek jest wolny i nie może być czyjąś bezceremonialną własnością.
Luhan czuł jak drewniana podłoga mrozi jego bose stopy. Siedział na ziemi, z papierosem w ustach i tonął we wspomnieniach tak różnorodnych, że z każdą kolejną sekundą jego twarz wyrażała inne emocje. Przywdziewała maski strachu, szczęścia, tęsknoty, żalu i cierpienia. Paleta nieodgadnionych uczuć, które od czasu do czasu muszą dać sobie upust wyżywając się na mięśniach twarzy, tworząc miliony ultra mimicznych scen.
Przymknął oczy, aby nie uronić ani jednej łzy. Płakał za dużo. Wiedział o tym. Wiedział, że powinien dać sobie spokój, bo anioły odlatują do nieba i nie ma najmniejszej szansy, aby wróciły. Dlatego Luhan nie miał nadziei. Już dawno przestał odróżniać rzeczywistość od urojeń i fantazji, ale nie przeszkadzało mu to. Żyjąc w innej czasoprzestrzeni mniej cierpiał.
Wstał, poruszając się delikatnie, doczołgał się do swojej sypialni. Wyrzucił niedopalonego papierosa przez okno. Chciał zawrócić i dostać się do łóżka, ale coś go zatrzymało. Odsunął firankę, by otworzyć szerzej okno. Ciemne, rześkie powietrze wdarło się do jego płuc powodując gęsią skórkę na całym ciele.
Luhan lubił widok stolicy o tej porze dnia. Seul powoli szykował się do snu. Ludzie śpieszyli się do swoich domów, by odpocząć po ciężkim dniu pracy. Zatroskani o jutro, żyjący w zupełnie innym świecie. Już za kilkanaście godzin miało wstać słońce. Słońce było Bogiem, to ono sprawiało, że miliardy ludzi budziło się każdego kolejnego dnia, aby móc zacząć od nowa. Słońce zwiastowało kolejny nic nieznaczący dzień, który już kolejnego dnia, po tym dniu miał stać się tylko wspomnieniem szeptanym przez kochanków w czułej grze dwóch kochających się serc. To słońce było wyznacznikiem czasu. Kończyło wczorajsze jutro, a rozpoczynało jutrzejsze dziś. Dla Luhana słońce było przecinkiem, a może kropką. Znakiem interpunkcyjnym stawianym pomiędzy „kocham cię, a „pragnę cię”. Znak oddzielający zbuntowaną rzeczywistość od nieuchwytnego jutra. Chłopak nie lubił jutra, dla niego, było czymś bezsensownym, czymś, co w jego mniemaniu nie powinno się w ogóle wydarzyć. Nie lubił też czasu. Bo skoro Słońce było Bogiem, to, na co komu czas? Dla Luhana czas był przepustką do przetrwania, lecz w jego umyśle gnał zbyt szybko. O wiele za szybko. Jednak nie przejmował się czasem. Żył w odłamkach swojego własnego świata oddzielając żelazną kurtyną dobro od zła. To mu wystarczało by żyć.
Marzył, aby obudzić się rano i zobaczyć płatki śniegu. Każde inny, a jednak z naszego punktu widzenia, takie same jak pozostałe. Poczuł, że robi mu się zimno, więc zamknął pośpiesznie okno. Leniwie posprzątał wszystkie ubrania z podłogi i niedbale rzucił je na krzesło. Wskoczył do łóżka zatapiając się w pachnącej pralnią chemiczną pościeli. Chciał jak najszybciej odpłynąć do krainy Morfeusza. Potrzebował snu, tak jak potrzebował powietrza. Z tą różnicą, że jego powietrze odeszło kilka miesięcy temu zostawiając go z chłodem w sercu. Dlatego Luhan umierał wewnętrznie każdej cholernej chwili, składającej się z dwóch momentów. Pamiętał wszystko, a jednocześnie nie pamiętał niczego. Obrazy wspomnień przelatywały klatkowo przed jego oczyma, jak stary film wyświetlany w kinach kilkadziesiąt lat temu.
            Nie potrafił zasnąć. Anielski głos odbijał się echem w jego uszach. Niewidzialna siła odciągała go od snu, a przecież tak bardzo go potrzebował. Skoro nie posiadał swojego powietrza, chciał mieć chociaż sen, bo tylko w snach Luhan mógł spotkać swojego Anioła. Odrzucił puchatą kołdrę i westchnął głośno. Przez kilkadziesiąt sekund wsłuchiwał się w odgłosy nocnego miasta. Wstał czując narastającą frustrację. Wszystko zaczynało go przerastać. Nieświadomie padł na kolana przy wielkiej szafie. Wyciągnął z niej małe, obramowane drewnianymi wstawkami czarne pudełeczko wielkości dłoni dorosłego człowieka. To było pudełko wspomnień. Na wieczku widniał ręcznie wygrawerowany napis iskrzący się kryształowym srebrem, brzmiący „Stay forever”.
Luhan przejechał opuszkami palców po napisie, czując jak jego serce skurczyło się niemiłosiernie. Chciał krzyczeć, płakać, zatopić się w obłędzie. Potrzebował tego jak snu i powietrza. Nie dostał żadnej z tych imitacji pragnień. Otworzył pudełeczko drżącymi dłońmi. W środku znajdował się stos kwadratowych karteczek zdobionych małą, czarną nutką. Miały kolor mlecznej kawy, którą Luhan pił każdego ranka. Pamiętał, że karteczki pochodzą z szkoły muzycznej. Nie bardzo jednak zaprzątał sobie tym głowę. Poruszył się niespokojnie czując chłód pochłaniający go od dołu. Mieszkał na parterze. Podłoga zawsze była zimna. Ale Luhan to lubił. Lubił wszystko, co zimne.
Wyciągnął kilka karteczek i rozłożył je na podłodze.

Hyung, nigdy nie ufaj ludziom w okularach przeciwsłonecznych. Dzień 117.”

Mały, nikły uśmiech przebrnął przez twarz Luhana.

Bubble tea bez taro, to nie bubble tae, to zwykły sok. Dzień 99.”

171 karteczek ze szkoły muzycznej, a na każdej wskazówka jak żyć. Jak żyć, aby inni mogli po prostu żyć, jak żyć, aby żyć, a nie istnieć.

Rób rzeczy, które kochasz, Hyung. Dzień 36.”

Ostatnie dwie karteczki leżące po lewej stronie Luhana były inne.

Hyung, nigdy nie zapominaj o uśmiechu! Dzień 170.”

Ostatnia karteczka była pognieciona. Jakby ktoś mielił ją w dłoniach przez długi czas. Czarny atrament, staranne pismo i zapach anioła. Luhan zdrętwiał. To zbyt dużo, zbyt mocno. Jego wzrok przemknął gładko po starannie zapisanych literach i liczbach.

94+77=171 Perfekcyjne równanie. Dzień 171.”




Luhan spotkał Se Huna po raz pierwszy dwudziestego czwartego  grudnia 2013 roku.



Puszysty śnieg skrzypiał pod butami Luhana. Spacerował po pokrytych białym puchem chodnikach. Czuł się wspaniale. Święta Bożego Narodzenia były dla niego ważne. Zawsze miały na niego wpływ. Kilka godzin temu rozmawiał przez telefon ze swoją babcią, która mieszkała w malowniczym Pekinie. Babcia obiecała, że wkrótce go odwiedzi. Ta obietnica była nic nie warta. Luhan wiedział, że nie przyjedzie. To z natury miła i dobra kobieta, ale utrzymywała się tylko z emerytury i nie było ją stać na bilet lotniczy do Seulu. Luhan doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Co roku starsza kobieta obiecywała to samo, a chłopak musiał pogodzić się ze złamaniem danego słowa.
Dla Luhana były to święta jak każde inne. Spędzone samotnie. Okres świąteczny mógł ofiarować mu tylko to: samotność. Akceptował ten podarunek bez grymasu na ustach. Wydawało się, że to Wigilia jak każda inna. Wydawało się, że to ulica jak każda inna. Lecz ludziom często coś się wydaje i popadają w samo zachwyt, że odgadnęli super-trudną zagadkę, podczas gdy oszukiwali samych siebie.
Było ciemno i zimno. Zimą, w tym martwym czasie, słońce, które odmierzało czas, bardzo szybko się chowało. Dla Luhana była to, więc samotna podróż, bez słońca, ku nieznanej przyszłości.
Było cudownie. Pięknie.
Padający śnieg i późna pora sprawiły, że Seul wyglądał jak miasto ze snu albo zdjęcia – ferreotypu- srebrzysty i zamglony. Kilka ulic dalej, nad rzeką Han, przejeżdżały z rykiem autobusy i tramwaje, osadzając dzień w realiach XXI wieku. Luhana otaczało rzeczywiste światło pochodzące z latarni ulicznych. Bardziej rzeczywiste od latarni były jednak światła wieżowców. Ludzie mijali Luhana, śpiesząc się do swoich domów. Była przecież Wigilia. Kobiety targały wielkie torby z zakupami. Mężczyźni wracali z pracy. Cieszą się, że już za kilka chwil uroczyste celebrowanie. Cieszą się, bo po to właśnie są święta, aby być szczęśliwym.
Luhan szedł spokojnym krokiem, obserwując. Pomyślał, że dobrze zrobił ubierając swoje najcieplejsze ciuchy. Bardzo mroziło. Było tak zimno, że chłopak nie czuł już swojej twarzy opatulonej pilotką i grubym szalikiem.
Droga do domu była długa. Nie stać go było na bilet autobusowy, czy tramwajowy. Mógłby jedynie ofiarować swoje serce i kilka drobiazgów, za które byłby w stanie kupić tylko gorącą czekoladę w miejscowej kawiarni. Stwierdził, więc, że może pozwolić sobie na odwiedziny Rinbow Cafe, skoro była Wigilia. Skręcił w dobrze znaną mu uliczkę.
Rinbow Cafe była małą kawiarenką. Luhan dobrze znał to miejsce, ponieważ kiedyś dorabiał roznosząc ulotki promujące właśnie to miejsce. Chłopak pamiętał, że kilka tygodni temu zmarł właściciel. Teraz nie miał pojęcia, kto zarządza. Ponaglony przez mroźne powietrze szybko dotarł do celu. Metalowy dzwoneczek zadzwonił roznosząc się echem po pomieszczeniu. Nikt nie zwrócił uwagi na nowego przybysza. W kącie po lewej stronie siedział chłopak z dziewczyną, zapewne na świątecznej randce. Była tam też jakaś kobieta, dość stara, czytająca gazetę, popijając latte.
W Rinbow Cafe panowała niezwykła atmosfera, o ile w centrum miasta było świątecznie, to w tym pomieszczeniu można było poczuć prawdziwą magię świąt. W kącie przy barze stała średniej wielkości choinka ozdobiona mnóstwem bombek i kolorowych światełek. Luhan zsiadł przy stoliku znajdującym się przy wielkim oknie. Po chwili jednak zorientował się, że nikt go nie obsłuży. Za dużo wymagał jak na to, kim był. Podszedł, więc do wysokiego barku zaczął wpatrywać się w podniszczoną tablicę z aktualnymi cenami. Nie pomylił się. Stać go było tylko na gorącą czekoladę z podwójnym cukrem.
Z pokoju obok wyszedł młody chłopak ubrany w fartuszek z logo kawiarni. Luhan powstrzymywał chichot. Barman spojrzał na Luhana i uśmiechnął się. Miał naprawdę wielkie oczy i pusiate policzki, więc Han porównał go do wielkanocnego królika z białą sierścią.
- W czym mogę pomóc? - zapytał barman wciąż uśmiechając się szeroko. Widać było, że lubił swoją pracę.
- Poproszę gorącą czekoladę z podwójnym cukrem.
Młody barman skinął radośnie głową. Gdy zauważył, że Luhan zaczyna przeliczać pieniądze, powstrzymał go szybko.
- Nie musisz płacić.
- Ale...
- Dziś Wigilia.
Luhan nie potrafił podważyć tego argumentu.
- Dziękuję...Baozi. - powiedział odczytując imię chłopaka z plakietki przyczepionej do fartuszka. Baozi posłał Hanowi niezwykle ciepły i przepełniony wrażliwością uśmiech. Luhan mógł dostrzec, że jest optymistą. Szybko uporał się z przygotowaniem czekolady, gdyż kilka minut później mała biała, porcelanowa filiżanka stała na stoliku przy oknie, pachniała i kusiła swoim przyjemnym zapachem. Baozi zniknął szybko znów w pokoju dla personelu.
Luhan ściągnął czapkę, szalik i rozpiął swój czarny płaszcz. Jego ciało rozkoszowało się ciepłem, które znalazł w Rinbow Cafe, on sam rozkoszował się natomiast pyszną gorącą czekoladą. Na dworze było już naprawdę ciemno. Biały błysk śniegu grał na ciemnym niebie swoją paletę odcieni. Popijając gorący napój zaczął wpatrywać się w spadające płatki śniegu za oknem jakby były czymś najpiękniejszym na świecie. Dla Luhana były idealne. Wiele rzeczy było dla niego idealnych. Idealne było zimno. Idealne były gwiazdy. Idealne były dni, w których Słońce nie zachodziło. Problem polegał na tym, że nie było takich dni. Słońce zawsze zachodziło, a czas znów gnał w nieograniczoną przestrzeń.
Każdy inny, a jednocześnie taki sam jak pozostałe.
Luhan zawsze był spostrzegawczy. Dlatego właśnie dostrzegł jeden płatek zupełnie inny od reszty. Był piękny. Idealny. Magiczny. Chłopak nie umiał oderwać od niego wzroku. Płatek niesamowicie się błyszczał. Opadł na puchatą warstwę śniegu z wrażliwą delikatnością. Był taki lekki i bezbronny. Zniknął z zasięgu wzroku Luhana w tym samym momencie, gdy dzwoneczek przy drzwiach zagrał swoją melodię oznajmiając przybycie nowego klienta. Umysł Hana wyrwał się z niebezpiecznego letargu, a jego spojrzenie powędrowało w stronę wejścia.
Nowym przybyszem okazał się młody chłopak. Luhan od razu zauważył, że należy do tego typu ludzi, którzy zarabiają miliony jednego dnia. Drogie ubrania, wyrafinowanie i elegancja wymalowane na twarzy. Han zdziwił się, że chłopak nie trząsł się z zimna. Nie był dość ciepło ubrany, mimo to nie wyglądał nawet na kogoś, kto wrócił właśnie z mroźnego spaceru. Wyglądał tak nienaturalnie, jakby siedział w kawiarence już od kilku godzin i zdążył upoić się ciepłem.
Usiadł przy stoliku naprzeciwko Luhana. To nie tak, że Han gapił się na wszystkich ludzi, których spotka na swojej drodze. Była wigilia i sam fakt, aż ktoś tego dnia, o tej porze dnia siedzi w Rabinowo Cafe jest nie o tyle, co dziwny, co niesamowity. Ktoś, pokroju tego chłopaka, powinien spędzać teraz czas ze swoją rodziną, a nie siedzieć w kawiarence w jeden z niezamożnych dzielnic Seulu. O dziwo, barman wyszedł z pomieszczenia gospodarczego i gdy zobaczył nowego przybysza złapał w dłonie notes na zamówienia i prawie podbiegł do karmelowego chłopka. Tak Luhan nazwał go w myślach, przez kolor jego włosów. Luhan zrozumiał, że chłopak był kimś ważnym i szczególnym. Zamówił karmelową czekoladę.
Wszystko tego dnia było dziwne. Luhan nie rozumiał, dlaczego, ale starał się uchwycić jakieś bezsensownej myśli tylko po to, aby jego wzrok nie rozglądał się subtelnie po pomieszczeniu. Więc zaczął znów wpatrywać się w płatki śniegu. Czas mijał. Minuta za minutą. Sekunda za sekundą. Chwila za chwilą. Moment za momentem. Płatek śniegu za płatkiem śniegu.
Zorientował się, iż ktoś się mu przygląda. Czuł na sobie wzrok karmelowego chłopaka. Nie lubił, gdy ludzie się na niego patrzą. Znał tylko jeden sposób, by nie najmowy przestał się gapić. Luhan odwrócił głowę i spojrzał karmelowemu chłopcu w oczy. Han momentalnie stracił poczucie czasu. Nieznajomy uśmiechnął się.
Chłopak z bogatej rodziny.
Sekundy zatrzymane w chwilach.
Rinbow Cafe.
Minuty w godzinach.
24 grudzień 2013
Chwile w dwóch momentach.
Piękny uśmiech.
Moment w chwili.
Czekoladowe, błyszczące oczy.
Momenty zatrzymane w czasie.
Chłopak wstał, zapłacił i opuścił Rinbow Cafe.


Drugi raz Luhan zobaczył piękny uśmiech, czekoladowe, błyszczące oczy dwudziestego piątego grudnia 2013 roku.



        Luhan miał problem ze wspomnieniami. Dopadały go jak potwór w najstraszniejszych horrorach, chwytały za kark i dusiły do ostatniego tchu. Chłopak był ofiarą wspomnień. Wspomnienia były ofiarą czasu. Czas natomiast był ofiarą Boga, którym było słońce. Pokręcona logika wszechświata. Tej nocy Luhan śnił o niebie. Błękitnym, nieskazitelnym niebie. Nocnym niebie, które przykryte było płachtą funkcjonujący gwiazd. Gwiazdy też były zamieszane w czas. Były jedną sekundą chwili. Minuta zawierała w sobie jedną chwilę, a chwila była zlepkiem wspomnień. Wszechświat i jego funkcje.
        Luhan obudził się dryfując na srebrnej łodzi gdzieś pomiędzy niebem i galaktyką, a szarą rzeczywistością. Kopnął kołdrę, tak, że ta znalazła się w kącie łóżka. Usiadł gwałtownie czując zawroty głowy. Dotarło do niego, że te święta znów spędza samotnie. Wstał pośpiesznie. Otworzył okno, a zimowe, rześkie powietrze owiało jego zaspaną twarz. Pamiętał wczorajszy ranek. I mógł przysiąc, że ten był inny. Sfałszowany? Zamknięty? Oderwany? Inny. Tak jakby wczoraj czas zatrzymał się i dziś ruszył do przodu o dwa kolejne jutra.
Poszedł do kuchni, aby przygotować poranną kawę. Zajrzał do skrzynki na listy. Rachunek. Rachunek. List od babci. Rachunek. Reklama marketu. Westchnął zrezygnowany. Jednak w cichym kącie skrzynki dostrzegł małą, kwadratową karteczkę, która przypominała kolorem jego poranną kawę. Karteczka z nutą. Wzrok Luhana gładko przepłynął po literach.

Hyung, czekolada leczy każdy smutek. Dzień 1.”
Nieznajomy z RC.

Luhan instynktownie zaczął rozglądać się dookoła. Po raz pierwszy zrozumiał, że mógłby zmienić wszystko. Mógłby zmienić czas w galaktyce. Uśmiech pojawił się na jego twarzy. Chwycił głęboko powietrze
a
cały
świat
z n i k n ą ł.



25 grudnia 2013 roku o godzinie 12:36 Luhan postanowił pójść do Rinbow Cafe.



       Luhan zerknął na zegarek znajdujący się na ścianie i zdał sobie sprawę, że jest już druga po południu. Co oznaczało, że siedział w Rinbow Cafe już godzinę. Śnieg spadający na zlodowaciałą warstwę lodu tworzył nowe ścieżki dla przechodniów. Świąteczny czas otulał Luhana ze wszystkich stron, a on sam znów czuł się samotny. I czekał. Sam nie wiedział, na co i na kogo.


       O godzinie 14:22 dzwonek zaśpiewał swoje wysokie tony, a serce Luhana przyśpieszyło.
Chłopak z bogatej rodziny.
Rinbow Cafe.
24 grudzień 2013 roku
Piękny uśmiech.
Czekoladowe, błyszczące oczy.
Chłopak o karmelowych włosach usiadł naprzeciwko Luhana.
Han wciąż nie umiał pozbyć się wrażenie, że skądś go zna.
Spostrzegł, że Baozi uśmiecha się do niego zza lady, po czym rusza do nowo przybyłego klienta. Nieznajomy znów zamówił karmelową czekoladę. Wszystko działo się w niezwykle normalnej czasoprzestrzeni. Jakby gwiazdy w galaktyce płynęły po spokojnym oceanie. Sekundy, minuty, momenty, chwile, gwiazdy. Luhan wpatrywał się w nieznajomego, gdy ten nagle podniósł wzrok, a ich spojrzenia się spotkały. Dusza Luhana upadła uwolniła się z ciała i upadła nisko, niżej niż diabeł.
Gwiazdy, chwile, momenty, minuty, sekundy.
      Karmelowy chłopak wstał, zapłacił i wyszedł. Han nie mógł pozwolić, aby scenariusz znów się powtórzył. Zarzucił na siebie kurtkę i ruszył za nieznajomym. Zimne powietrze owiało jego twarz, gdy gwałtownie otworzył drzwi Rinbow Cafe. Śnieg wciąż prószył. Podbiegł do chłopaka i po prostu stanął wpatrując się w jego brązowe, błyszczące oczy. Ludzie wokół nich gnali, śpiesząc się, by zdążyć czegoś dokonać w swoim życiu, podczas gdy płatki śniegu nigdzie się nie śpieszyły. Dla Luhana gwiazdy się zatrzymały. Jeden inny niż reszta, srebrny płatek śniegu zajął swoje miejsce na okrytym czarnym płaszczem ramieniu, stojącego przed nim nieznajomego.
- Mam wrażenie, że skądś cię znam – powiedział Luhan, zbierając się w sobie.
Nieznajomy uśmiechnął się lekko.
- Jestem Sehun, twój anioł stróż.
Luhan mógł przysiąc, że jego głos przypominał morskie fale o świecie. Przyjemne i nieokiełznane. Choć słyszał go już wcześniej, w kawiarni, to teraz poznał go na nowo.
- Huh?
Na twarzy Hana pojawiła się dezorientacja.
- Perfekcyjne równanie.
Nieznajomy wepchnął Luhanowi małą, zgiętą karteczkę do ręki.
- Do zobaczenia jutro, Hyung.
Zniknął tak szybko jak się pojawił. Luhan i jego umysł były sfrustrowane.
Gwiazdy znów ruszyły.

Gwiazdy nie potrafią świecić bez ciemności. Dzień 2.”


Chwile, sekundy, minuty, godziny, dni, lata zlewają się w jedną wielką pomyłkę, jedną wielką nadzwyczajną okazję, która ucieka nam sprzed nosa, bo nie potrafiliśmy zdecydować, nie mogliśmy zrozumieć, bo potrzebowaliśmy więcej czasu, bo nie wiedzieliśmy, co zrobić. Jedna decyzja, jeden wybór to cała prawda o nas samych. Ludzie to skomplikowane istoty szukające swojego miejsca we wszechświecie.


       Luhan obudził się 26 grudnia 2013 roku z błąkającym się uśmiechem na ustach. Śnił o gwiazdach. Konstelacje gwiazd. Miliony lat świetlnych, planety, galaktyki, drogi mleczne. A to wszystko kontrolowane przez czas. Luhan myślał o Se Hunie, jako o znajomym nieznajomym z Rinbow Cafe. Nie rozumiał go, a dla jego umysłu to, co było niezrozumiałe było też „nie lubię”. Luhan jednak nie nie lubił Se Huna. Był po prostu jego ciekaw.
Zamrugał gwałtownie widząc karmelowego chłopaka, na którego przed chwilą prawie wpadł. Stali w drzwiach klatki schodowej, a zimne powietrze owiewało ich rozgrzane ciała. Wpatrywali się w swoje tęczówki.
- Skoro gwiazdy nie potrafią świecić bez ciemności, to ciemność nie może istnieć bez jasności?
Pytanie Luhana było jak dusza opuszczająca swój dom. Niespodziewana dusza wychodząca z ciała.
- Jasność to pojęcie względne, Hyung - odpowiedział nieznajomy. - Spróbuj zamienić to na pojęcie bezwzględne.
- Kontrast?
- Tak.
Luhan chwycił nieznajomego za rękę i zaczął ciągnął do swojego mieszkania. Robił to wolno, ostrożnie, stawiając każdy krok. Jakby chciał zatrzymać czas. Delikatnie wepchnął go do mieszkania i zamknął za nimi drzwi. Stali w półmrocznym holu wpatrując się w siebie. Oczy znajomego nieznajomego błyszczały iskrząc się w ciemności. Luhan określił je mianem idealności.
- Kim jesteś? - głos Hana rozległ się dźwięcznie po pomieszczeniu.
Nieznajomy milczał.
- Powiedz, proszę.
- Hyung, to, kim ja jestem jest nieistotne. Ważniejsze jest to, kim ty jesteś.
- Nie rozumiem.
- Zacznijmy od początku.
Han skinął delikatnie głową, a uwielbienie zagrało w jego tęczówkach.
- Jestem Sehun, rozpieszczony dziewiętnastolatek. Mój ojciec jest nowym właścicielem Rinbow Cafe. Jestem twoim aniołem. A ty masz na imię Luhan. Nierozwydrzony dwudziestotrzyletni chłopak. Pochodzisz z Chin i kochasz gwiazdy.
Luhan został zbity z tropu, ale uścisnął dłoń Se-Huna na powitanie.
- Miło cię poznać, Hyung - twarz chłopaka rozpromieniła się w uśmiechu. I do cholery, Luhan naprawdę polubił ten uśmiech.
Bez słowa znów pociągnął go za sobą chwytając jego rękach płaszcza. Drewniana podłoga skrzypiała wrażliwie, gdy stąpali po niej delikatnie. Usiedli na sofie, naprzeciwko okna. To pierwszy raz, gdy Han wpuścił kogoś obcego do mieszkania. Błąd. Sehun nie był już obcy, był Sehunem. Znajomym nieznajomym, który mówił o gwiazdach. Coś w jego spojrzeniu sprawiało, że czuł się bezpiecznie.
- O co chodzi z kartami?
- Lubisz zadawać pytania, Hyung - stwierdził Sehun posyłając mu swój rozbawiony uśmiech.
- Czyż nie o to właśnie chodzi? Aby pytać i poznawać odpowiedzi? - zapytał Luhan mrugając szybko.
- Być może -wymamrotał karmelowy chłopak. - Zaraz zapytasz skąd cię znam, prawda?
Luhan przytaknął skinieniem głowy, odgarniając rudobrązowe włosy, wpadające mu do oczu.
- Wierzysz w przeznaczenie?
- Nie – odpowiedział szybko Han.
- Szkoda. Ponieważ to może właśnie jest przeznaczenie. Znam cię, bo długo przyglądałem się konstelacjom gwiazd. I pewnego dnia odnalazłem niezwykle wrażliwą i samotną gwiazdę. Chwile kazały mi się tobą zaopiekować, więc to robię. Zaopiekuję się tobą.
- To miłe - stwierdził Luhan uśmiechając się.
Spojrzał na Sehuna i przyjrzał mu się dokładnie. Naprawdę wyglądał jak anioł. Han zachwycał się jego bladą, śnieżnobiałą skórą i błyszczącymi oczyma. Było w nich coś, co przypominało mu gwiazdy.
- Muszę już iść, Hyung.
Cisza. Nie, nie była niezręczna. Była ukojeniem. Była momentami wsłuchiwania się w oddech drugiej osoby i szukania nieodgadnionych tajemnic.
- Przyjdziesz jutro? - automatyczne pytanie ze strony Luhana, uśmiech Sehuna.
Ten nie odpowiedział. Wstał, wręczył Lu hanowi kartkę i wyszedł. A gwiazdy wciąż świeciły.

Bycie aniołem dla samotnej duszy jest największym ludzkim skarbem. Dzień 3.”



      Samotność to dziwna rzecz. Zakrada się cicho i niepostrzeżenie. Siada obok ciebie w ciemności. Głaszczę cię po włosach, kiedy śpisz. Owija się wokół twojego ciała i zaciska się tak mocno, że brakuje ci tchu, że zamiera twój puls, choć krew płynie coraz szybciej. Dotyka ustami miękkich włosów na twoim karku. Zostawia kłamstwa na twoim sercu, kładzie się w nocy w twoim łóżku, wysysa światło z każdego kąta. Nie odstępuje cię na krok, kurczowo trzyma cię za rękę, tylko po to, żeby jednym szarpnięciem pociągnąć cię w dół, kiedy usiłujesz się podnieść. Budzisz się nie wiedząc, kim jesteś. Zasypiasz drżąc na całym ciele. Wątpisz, wątpisz, wątpisz.
Czy jestem.
Czy nie jestem.
Czy mi wolno.
A kiedy sądzisz, że jesteś gotów odejść, że jesteś gotów się uwolnić, zacząć od nowa, samotność jak stary znajomy, staje obok twojego odbicia w lustrze i patrząc ci prosto w oczy mówi: „No dalej, spróbuj przeżyć życie beze mnie.”
Nie znajdziesz słów, aby bronić się przed samym sobą, przed głosem, który powtarza, że nie jesteś wystarczająco dobry, nigdy, nigdy, nigdy nie będziesz wystarczająco dobry. Samotność to zgorzkniały, żałosny towarzysz. Zdarza się, że po prostu nie odpuści.

      - Dzień dobry, Hyung.
Uśmiech Sehuna był taki jak wczoraj. Jak odbijające się w gwiazdach kryształki czasu. Przyszedł z samego rana. Luhan otworzył mu drzwi całkowicie zaspany, mając na sobie swoją ulubioną piżamę z dzieciństwa. Nie umiał bez niej spać.
Patrzał na Sehuna w osłupieniu, powoli analizując sytuację. Takie chwile były senne. Chwile, gdy nie myśli się o niczym. Okręt z żaglami. Wolny i nieposkromiony.
- Przyniosłem śniadanie – oznajmił Sehun z pogodnym wyrazem twarzy podnosząc do góry reklamówkę z pobliskiej piekarni. - Mogę wejść?
A Luhan tylko się uśmiechnął.

        - Więc...twój ojciec jest nowym właścicielem Rinbow Cafe? - zapytał Han kończąc swój posiłek. Wziął w ręce kubek z czekoladą, upił łyka, a przyjemne ciepło rozeszło się po jego ciele.
- Tak - odpowiedział Sehun mrużąc oczy, jakby pytanie siedzącego naprzeciwko chłopaka zbiło go z tropu. -Właściwie sam nie wiem, dlaczego to zrobił. Nie interesuje się takimi rzeczami, jak prowadzenie kawiarenki z tego, co wiem. Jest dziwny.
- A ty? Czym się interesujesz?
Uśmiech Sehuna.
- Jestem muzykiem, pianistą, gram na fortepianie.
- Och.
Luhan nagle zrozumiał skąd karteczki z nutą,
- A ty, Hyung?
Han spojrzał na Sehuna i nie wiedział, co odpowiedzieć. Przecież to było skomplikowane. Bardzo. Co go interesowało?
- Zawsze chciałem malować obrazy na płótnie.
Sehun posłał mu znów ten swój genialny uśmiech jakby właśnie odgadł najważniejszą tajemnicę Luhana. Tajemnicę pragnień.
- Mam z tym złe wspomnienia - wytłumaczył szybko starszy, jakby chciał uniknąć kolejnych pytań. Zapomniał jednak, że Sehun był jak gwiazdy.
- Jakie?
Ptak lecący za oknem.
- Ktoś, kogo kochałem, kto był dla mnie wszystkim malował. I zostawił mnie, wiesz? Wszyscy mnie zostawiają. Wszyscy kłamią, że kochają.
Bolało. Wspomnienia. To zawsze cholernie boli. Luhan powstrzymywał łzy. Zbyt wiele bolesnych wspomnień.
- Przykro mi, Hyung. I wiesz, co? Masz rację. Ludzie kłamią, że kochają. Traktują miłość jak coś ulotnego, przemijającego, a ona właśnie jest tą stałą wartością życia człowieka. Za często mówią „kocham cię”. Te słowa straciły już swój sens.
Tego dnia, dwudziestego siódmego  grudnia, Luhan po raz pierwszy od wielu lat poczuł się bezpieczny.

- Przyjdziesz jutro?
- Przyjdę. Obiecuję, Hyung.
Piękny uśmiech.
Gwiezdny czas.
Jutrzejsza obietnica.


Któregoś dnia, ktoś pokocha Cię za to, kim jesteś. Dzień 4.”


Sehun obiecał.
I dotrzymał obietnicy.


      - Dziś sylwester. - powiedział Sehun wtulając się mocniej w swój wełniany sweter. - Chciałbyś coś porobić, Hyung?
Luhan spojrzał na niego z lekkim zdezorientowaniem. Siedzieli właśnie na balkonie w mieszkaniu Luhana, pijąc ciepłe kakao. Tego dnia królowa zimy postanowiła trochę zahartować ludzi. Nie padał śnieg, ale mroź był nie do zniesienia. Ale Han go lubił. Akceptował zimno. Tak, jak akceptował cierpienie, czy samotność.
- Nie wiem – odpowiedział zgodnie z prawdą Nie miał pojęcia, co chciałby robić. - Wymyśl coś.
Młodszy spojrzał na Luhana zirytowany. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Ale po chwili jego twarz złagodniała.
- Dobrze, wymyślę coś.
Luhan lubił uśmiech Sehuna. Może, dlatego, że sam nie często się uśmiechał. Lubił, gdy ludzie są szczęśliwi. Skoro on sam był nieszczęśliwy, wolał, aby inni, choć odrobinę czuli się lepiej.
- Nie lubię, gdy ludzie są smutni. - wyszeptał Han wpatrując się w zimowe niebo. - Nie lubię, gdy cierpią. Nienawidzę tego.
- Ja też. To niesprawiedliwe. Świat jest niesprawiedliwy.
Luhan zamarł na chwilę. Był rozdarty wewnętrznie. Jakaś przyjemna melodyjka w jego głowie dudniła mu, mówiąc, że można zaufać Sehunowi, że Sehun go nie skrzywdzi. Ale się bał. Sehun był przecież zwykłym nieznajomym spotkanym w kawiarni, a nie przyjacielem z dzieciństwa.
Ale coś mówiło mu, aby dać Sehunowi szansę.
- Żyję nie rozróżniając świata zewnętrznego od urojeń i fantazji – wyznał ufnie Luhan. W tamtym momencie to właśnie zrobił. Zaufał Sehunowi. - Kiedy odeszła Mei- dziewczyna, która malowała, mówiłem ci o niej – Sehun przytaknął - rozmyślałem nad samobójstwem. Chodziłem do psychologa. Wciąż chodzę. Doktor twierdzi, że mam depresję, że żyję w dwóch różnych światach. Spędziłem dwa tygodnie na oddziale dla czubków. Nie wspominam rozpoznania. To inny czas we wszechświecie. Wiesz, dlaczego chciałem się zabić? Mei popełniła samobójstwo. Skoczyła z wieżowca. Była troszkę chora psychicznie. Myślała, że żyje we śnie. Skoczyła, aby się obudzić. A ja oszalałem.
Luhan poczuł dłoń Se huna, która delikatnie objęła jego.
- Halucynuję co noc. Wspominania mnie zabijają. I wiesz, co? Tak naprawdę człowiek jest sam, nawet przy najlepszych terapeutach i lekach. Cholerna samotność. Jestem najsmutniejszą gwiazdą w galaktyce.
Walczył sam ze sobą, aby się nie rozpłakać.
Ciche łkanie duszy.
- Hyung? - Sehun przybliżył się wyciągając w stronę Luhana swoje ręce. – Chodź tu.
Luhan wtulił się w niego mocno, tak jakby Sehun miał następnego dnia odejść.
Walka o życie.
- Nigdy cię nie zostawię – wyszeptał cicho Sehun do luhanowego ucha. – Obiecuję.
- Nie, nie obiecuj - pojedyncza łza spłynęła po policzku starszego. - Nie możesz wiedzieć, co będzie. Więc nie obiecuj.
- Dobrze, Hyung.
      Dla Luhana znajomość z Sehunem stała się odskocznią od rzeczywistości. Stałą się czymś zupełnie innym, inaczej egzystencjalnym. Pomagała mu wstać bez problemu z łóżka każdego dnia. A w sylwestra Luhan zrozumiał, że ta znajomość była też czymś więcej. Była nadzieją na jasną przyszłość nadchodzącą z każdym nowym dniem.




        - Mogę już zobaczyć? -zapytał nader słodkim głosem Luhan, wyciągając do przodu swoje ręce udając, że czegoś szuka. Miał związane oczy. Sehun zabrał go w bardzo magiczne miejsce. Obiecał Luhanowi, że ten dzień będzie niezapomniany. -Teraz możesz zobaczyć. - powiedział cicho Sehun, a Luhan mógł tylko wyczuć, aż chłopak się uśmiecha.
Han stanął jak kamień, nie ruszać się, gdy w końcu jego oczy zostały odsłonięte. Przed nim rozciągał się najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek widział. Gdy siedział obok Sehuna w samochodzie jeszcze kilka minut wcześniej nie przypuszczał, że chłopak zabierze go do planetarium. Do miejsca, gdzie można oglądać gwiazdy. Luhan kochał gwiazdy.
Nie potrafił wypowiedzieć ani jednego słowa. Wpatrywał się w górę, w płaszcz czarnego wszechświata otulonego gwiazdami. Nie było dla niego ważne to, że wszechświat, który właśnie widzi, był tylko atrapą, projekcją. Dla Luhana było ważne, że był tu z Sehunem.
Uśmiechnął się szczerze. Poczuł szczęście. Tak, był szczęśliwy. A szczęścia sprawia, że na twarzy pojawia się uśmiech.
Przekierował swoje spojrzenie na Sehuna, który stał za nim łagodnym wyrazem twarzy. Wpatrywał się w Luhana z iskierkami grającymi w jego spojrzeniu.
- Dziękuję - powiedział wesoło Han. – Dziękuję, że mnie tu zabrałeś.
- A ja dziękuję za to, że się uśmiechasz, bo naprawdę pięknie wtedy wyglądasz.
Luhan odwrócił się szybko. Dawno nikt go nie komplementował. Właściwie nikt nigdy tego nie robił.
- Wiesz, dlaczego lubię gwizdy? -Luhan nie czekał na odpowiedz Sehuna. - Gwiazdy są dla mnie wyznacznikiem czasu. Tak jak słońce. Gwiazdy, sekundy, momenty, chwile, wszechświat. To wszystko czas, przemijanie.
- Czas jest funkcją ruchu we wszechświecie – stwierdził Sehun podchodząc dość blisko Luhana.
- Tak, i wiesz, co? Skoro czas jest ważny dla wszechświata, to my jesteśmy wszechświatem dla czasu. Jesteśmy jak gwiazdy. Gdy jest dobrze, świecimy. Gdy jest źle bladniemy i zanikamy, a galaktyka o nas zapomina.
- Ja o Tobie nie zapomnę, Hyung. Obiecuję.
Serce Luhana zatrzymało się na chwilę, gdy ręce Sehuna objęły go od tyłu, a chłopak położył swoją głowę na jego ramieniu.
Pewien towarzysz zwany samotnością postanowił opuścić Luhana. Chłopak wiedział, że ten jednak wróci. Jest nieunikniony.
Lu odwrócił się w stronę Sehuna, a jego spojrzenie było pełne żalu. Żalu, który sprawił, że Sehun automatycznie przestał się uśmiechać.
- Nie obiecuj. Nie składaj żądnych obietnic. Proszę, Sehun.
- Dlaczego tak bardzo się tego boisz?
- Znasz to? Wiara, nadzieja, miłość. To takie oczywiste, czyż nie? Ale ja tego nie lubię. Nie lubię obietnic, nadziei. To wszystko jest przereklamowane - głos Luhana drżał lekko, oderwany od rzeczywistości.
- Jeśli będziesz naprawdę wierzył w obietnice, to one zostaną dotrzymane. Jedyne, co musisz zrobić to tego zapragnąć. Jeśli będziesz tego chciał wystarczająco mocno i rozumieć, dlaczego tego chcesz, pragniesz. Musisz naprawdę wiedzieć. Wtedy to się stanie.
Coś pękło w Luhanie. Sehun miał rację. Problemem Luhana była wiara. Delikatny, kruchy, a jednak potrafiący rozpętać wichurę. Efekt motyla, chaos zamknięty w, z pozoru, niewinnej rzeczy. Luhan był lekkim niepozornym wiatrem przedzierającym się przez słońce o poranku.
- Spróbuję.
- Dobrze, Hyung.



         Luhan miał swojego osobistego psychologa. Nazywał się Haun Sin. Mężczyzna lubił Luhana, a on z kolei dziękował Bogu, że znalazł dobrego specjalistę w ośrodku publicznym. Nie było go stać na prywatne wizyty, więc uważał pana Sin za skarb. Mężczyzna przypominał Luhanowi o rzeczach, które były ważne. Han musiał się leczyć, bo kiedyś mógłby się zabić. Żył jak chciał. Nie miał poczucia winy. Śnił senne koszmary. Sin tłumaczył mu, co robić, aby nie popaść w obłęd. Tylko, że Han już dawno w niego popadł.
Na wizytach często przeglądał książki z kolorowymi cyferkami. Wyróżniały się kolorystycznie na równie kolorowym tle. Han zawsze lubił tęczę. Jaskrawe, ciemne, pastelowe, jasne – kolory niezliczonej palety malarza. Na jednej z takich wizyt wykropkowanymi punkcikami na tęczowym tle został przedstawiony anioł. Duże skrzydła, długa biała szata i złożone ręce. Na drugiej stronie kropki prezentowały upadłego anioła.
- Kto to?
Palce Luhana delikatnie musnęły kartkę z czarnym stworzeniem.
- To martwy anioł.
Sin znał odpowiedź na wszystko.
- Anioły przecież nie umierają.
- Nie, Luhan. Wszyscy umierają. Nawet anioły.




          Niebo rozbłysło milionem kolorowych gwiazd tworząc ścieżki na nocnym, kończącym rok niebie.
- Jakieś życzenie? - zapytał Sehun, a na jego ustach zagrał delikatny uśmiech.
- Chciałbym…-Han wychylił się lekko za barierkę zdobioną metalowymi kwiatami duży balkon, a raczej taras w najwyższej części budynku planetarium.- Chciałbym, aby wszyscy ludzie byli szczęśliwi.
- Hyung, naprawdę? -roześmiał się Sehun. - A może coś bardziej realnego?
- Chciałbym, abyś kiedyś mi zagrał.
- Kiedyś. Może.
Luhan nie zdążył zadać do końca swojego pytania, ponieważ Sehun mu przerwał. Irytacja.
- Uciekasz przede mną - stwierdził Luhan. – Dlaczego?
- Hyung. Nie przywiązuj się do mnie. Sam powiedziałeś, że obietnice nic nie znaczą.
- Ale zmieniłem zdanie.
Starszy chłopak spojrzał na przepełnione fajerwerkami niebo. Sehun był zbyt tajemniczy.
- Odejdziesz, prawda? - zapytał cicho chcąc usłyszeć przeczącą odpowiedź.
- Wszyscy odchodzą.
- Szczęśliwego Nowego Roku.
Luhan hamował łzy zbierające się w jego wrażliwej duszy.
- Szczęśliwego Nowego Roku.

Niektóre obietnice przekraczają nasze możliwości. Dzień 8/9”




         - Myślą, że mogą mnie poniżyć. To świadczy o niskim poczuciu inteligencji, braku empatii.
- Nie lubisz ich?
- Ludzi? Nienawidzę.
- A mnie, Hyung?
Luhan poczochrał karmelowe włosy Sehuna, który leżał właśnie obok.
- TY nie jesteś człowiekiem - odpowiedział łagodnie spoglądając w dół na sehunową twarz. - Ty jesteś aniołem.
Sehun roześmiał się cicho. A Luhan naprawdę to w nim uwielbiał – śmiech, szczęście.
- Chcę powstrzymać falę szaleństwa, wiesz? - Luhan przeniósł wzrok na okno, gdzie niebo mieniło się wieloma odcieniami błękitu. – Jeszcze kilka dni i do moich drzwi zapuka komornik. Tego jestem pewien. Moja pensja z internetowej pracy starcza tylko na jedzenie. Sam wybieram. To moje decyzje. Nawet, jeżeli są psychotyczne. Kiedyś zwariuję. Nic już nie istnieje. Ja też. Przekroczyłem granice zwątpienia. Na psychozę nie ma innej rady tylko szpital psychiatryczny i prochy.
- Nie.
Sehun chwycił delikatnie dłoń Luhana.
- Nie pozwolę ci zwariować.
- Wiem, Sehun. Wiem.
          Dziwny przypadek miłości.

Szczęśliwy jest ten, kto przy zachodzie słońca cieszy się wschodzącymi gwiazdami. Dzień 24.”


       - Liczę wszystko. Otaczają mnie liczby parzyste, liczby nieparzyste i całe dziesiątki. Liczę tyknięcia zegara, liczę oddechy, liczę kroki. Liczę, drżąc uderzenia mojego serca, pulsu. Liczę mrugnięcia swoich powiek. Trwam tak, dopóki to uczucie nie minie. Dopóki łzy nie przestaną płakać, dopóki nie przestanie boleć. Nie ma aż tylu liczb. A serce wciąż boli.
- Kocham twoje serce, Hyung.
- Dlaczego?
- Ponieważ twoje serce daje mi wieczność mimo upływającego czasu.
Luhan spojrzał na ludzi wchodzących tłocznie do metra. Sehun wpatrywał się w niego bez cienia emocji.
- Naucz mnie kochać. Naucz mnie, Sehun - wyszeptał Han.
Wieczność ciszy.
Sehun wstał z ławki. Jego wyraz twarzy był dziwny, jak dla Luhana. Coś pomiędzy zimnem, a ciepłem. Nieodgadniona tajemnica.
- Chodź, Hyung.
Luhan chwycił dłoń Se huna i wiedział, że poszedłby za nim w wieczność.

Anioły naprawdę istnieją, jeśli pozwolisz im być i nie zabijesz ich. Dzień 39.”



       To stało się rutyną. Codzienne wizyty. Gwiazdy na nieskończonym niebie. Wymawianie słów, których Luhan nigdy nie powiedziałby na jawie. Przebywając z Sehunem, śnił. Był w pewnego rodzaju submini. Każdy dzień był inny, wyjątkowy. Te dni spędzone na rozmowach o gwiazdach, wszechświecie i czasie dawały mu nadzieję. Nadzieję na coś, czego jeszcze sam nie potrafił pojąć. Nadzieję na coś wielkiego.

 ♥

      Rodzice Luhana zginęli w wypadku. Miał wówczas jedenaście lat. Tata pracował w firmie produkującej porcelanowe chińskie laleczki. Mama była lekarzem. Po ich śmierci Han rozpoczął życie na walizkach. Raz był tam, raz tu. W Seulu mieszkał od roku. Pracował nie wychodząc z domu. Recenzował strony internetowe. Pensja starczała mu na opłacenie rachunków i dość małe ilości jedzenia. Wiedział, że któregoś dnia ta bajka się skończy i zostanie bez dachu nad głową. Ale tak długo jak miał przy sobie Sehuna, tak długo żył w swojej bajce.

♥ 

      - Tęsknisz za nimi?
- Bardziej niż ktokolwiek może sobie wyobrazić. Gdy zginęli zostałem zupełnie sam.
- Nie jesteś sam.
Luhan poczuł jak Sehun delikatnie ściska jego dłoń.
Poczucie bezpieczeństwa.
- Teraz już nie - powiedział Lu uśmiechając się szczerze.
Uklęknął przy grobie swoich rodziców ciągnąc Sehuna za sobą w dół.
Pogoda tego dnia była idealna. Rośliny budziły się do życia z zimowego snu, ptaki śpiewały głośno informując o zbliżającej się wiośnie, a niebo było idealnie błękitne, chmury uderzały o sklepienia nie biosów.
- W dzieciństwie mama opowiadała mi bajki na dobranoc. Miliony kryształowych historii. Opowiadała je bardzo czysto. Nigdy nie popełniła błędu. Byłem jednak zbyt dziecinny żeby zrozumieć, co naprawdę do mnie mówiła, ale uwielbiałem, kiedy usypiała mnie miękka kołysanka jej słów. Jedno z błogosławieństw mojego życia jest to, że mogę wrócić do tamtych chwil we wspomnieniach, przeżyć je jeszcze raz i być z mamą.
Chłopak spojrzał na Se huna, a jego oczy zaszkliły się niebezpiecznie. Dotknął delikatnie chropowatej, kamiennej posadzki nagrobka.
- Czasami tęsknisz, Luhan, płaczesz, mimo że ktoś, kogo kochałeś odszedł już dawno temu. Więc nie tłum w sobie emocji. Proszę, Hyung.
Pojedyncza, małą łza spłynęła po policzku Luhana. Wiedział, że coś się działo i na zewnątrz i w nim. Zmiana. Coś, co zmusiło gwiazdy do przejścia z powolnego ruchu do szybkiego. Coś niezrozumiałego grającego swoją rolę w sztuce czasu.

"Czasem musi zgasnąć światło nadziei byśmy dali poprowadzić się za rękę z ufnością. Dzień 70."


       Istnieje na świecie pewien rodzaj grzyba pasożytniczego żyjącego na drzewach. Krok po kroku, powoli rozkłada drzewo od środka. Właśnie tak samo działa nienawiść. Będzie cię żywić, a jednocześnie niszczyć. Jest twarda, chropowata i głęboko zakorzeniona. To system blokad. Jest wszystkim. To siła totalna. Nienawiść jest jak wysoka wieża. Pnie się do góry.

        Luhan wpatrywał się beznamiętnie w białą kopertę. List z sądu. Zapewne wezwanie do zapłaty. Bóg w jakiś dziwny sposób mścił się na nim, a on sam nie wiedział, dlaczego. Bóg wiedział, że Luhan sam sobie nie radzi, że w końcu podwinie mu się noga. Bóg miał wszystko idealnie zaplanowane. Chciał pozbyć się Luhana, zabrać mu wszystko po raz kolejny. Luhan Mu przeszkadzał. Ale Bóg nie rozumiał jednej rzeczy. Nie rozumiał jak wielką miłością Luhan darzył Sehuna. Ta miłość go uratowała. Ta miłość nadciągała jak burzowe chmury, uciekała przed wiatrem i rzucała cienie na Księżyc.


         Chmury wirowały w powietrzu tworząc nieskończone wieczności na śmiertelnym niebie. Luhan wpatrywał się w słońce ponad nimi, zadzierając wysoko głowę. Jego Bóg, inny Bóg, Słońce, dawało blask zbyt niewiarygodny, jakby anioły grały swój koncert w niebiosach.
- Gzie dziś idziemy? - zapytał Luhan przenosząc swój wzrok na Sehuna, który szedł spokojnym krokiem obok. Promienie słońca przeświecały lekko przez drzewa w parku, sprawiając, że twarz młodszego usłana była w migoczącym światłem, a Han po raz kolejny zakodował sobie w głowie, że Sehun jest podobny do Anioła.
- W miejsce, gdzie ludzie uczą się żyć na nowo.
Sehun uśmiechnął się delikatnie, a Luhan oczekiwał głębszego sensu.
Spacerowali długo kierując się w południową cześć jednej z dzielnic stolicy. Milczenie, które panowało między nimi, było milczeniem gwiazd. Wszechświat kierował ich ku sobie, a oni idąc za gwiezdnym czasem zbliżali się do siebie coraz bardziej każdego dnia. Luhan się bał. Bał się, że w ramionach Se huna będzie czuł się najbezpieczniej na świecie. I wiedział, że biorąc sobie kogoś dla siebie, automatycznie odbierał kogoś komuś. Prawo wszechświata. Mimo tego, chciał żyć. To piękne stwierdzenie. I już nie takie bolesne.
- Psychiatryk?
Uczucia otaczające Luhana znów przypomniały paletę barw. Ponieważ nie wiedział, co czuć.
Stali przed wielkim, betonowym budynkiem.
- Ile śmierci można przeżyć? - Sehun odpowiedział pytaniem na pytanie, chwytając Lu za rękę.
- Wiele. Można umierać codziennie. Można umierać na wiele różnych sposobów.
- Luhan, ci ludzie tutaj przeżyli miliony śmierci. I wciąż żyją. Są jednocześnie słabi i silni.
Han uśmiechnął się słabo. Sehun znów miał rację.
- Dlaczego mnie tu zabrałeś?
- A jak myślisz?
Luhan spuścił głowę w dół i wpatrywał się w swoje stare, zniszczone i wychodzone trampki.
- Stoimy przed psychiatrykiem. Wiem, że jestem psychicznie chory, ale to nie znaczy...
- Hyung.
- Powiedź to - poprosił Luhan.
- Co? - Sehun spojrzał na dziwny uśmiech Luhana.
- "Jesteś psychicznie chory". Powiedź to.
- Hyung, dobrze się czujesz?
- Nikt tego nie mówi. Nikt w okolicy o tym nie rozmawia. Chcę tylko żeby to zostało głośno wypowiedziane. Jestem gotowy. Wcześniej nie byłem. Powiedź to.
- Jesteś wrażliwy - wyszeptał Sehun. - Każdy jest psychicznie chory, ale to nie jest złe. Potworności dzieją się na tym świecie każdego dnia i nie można ich powstrzymać.

"Serce widzi to, czego niedostrzeganą oczy. Dzień 82."


       - Hyung?
Luhan usłyszał głos Sehuna dochodzący z holu. Znów poczuł jakby wszechświat się zatrzymał.
- Tutaj jestem! - krzyknął Han wychodząc z kuchni. Miał na sobie starą, za dużą koszulkę z Myszką Miki, w której wyglądał przezabawnie. Sehun zaśmiał się cicho, gdy tylko go zobaczył.
- Nie śmiej się - wymamrotał zmieszany Lu, ale chwilę później na jego twarzy pojawił się uśmiech. Rozpromienił się jeszcze bardziej, gdy zobaczył, co przyniósł ze sobą Sehun.
- Farby?
- Tak - Sehun postawił dwa wiaderka z farbą na ziemi i powoli podszedł do Luhana. - Spłaciłem wszystkie twoje długi i opłaciłem rachunki za następne trzy miesiące. Pomyślałem, że przydałby się mały remont.
Luhan bardzo się zdziwił. Po chwili jednak złość przerodziła się w złość.
- Co zrobiłeś?! Przecież tak nie można. Nie zapytałeś się mnie o zgodę. Wiesz jak ja się teraz czuję? Wiesz jak...
- Po prostu mi podziękuj - Sehun przerwał jego monolog uśmiechając się lekko. To irytowało Luhana jeszcze bardziej.
-Dziękuję - powiedział starszy z przekąsem, po czym odwrócił się i wrócił do kuchni, aby dokończyć sprzątanie. Nie lubił brudu. Miał to po mamie. Mógł sprzątać całe dnie, aby było czysto. Czasem śmiał się z samego siebie z tego powodu.
Wiedział, że Sehun poszedł za nim. Kątem oka dostrzegł, że młodszy zatrzymał się na środku pomieszczenia i wpatrywał się w Luhana.
- Co? - Han odwrócił się irytowany.
Bywały chwile, gdy obecność Sehuna nie pasowała mu w danej przestrzeni. Na przykład w tamtym momencie. Sehun bez słowa wyciągnął z jednej z reklamówek, które ze sobą przyniósł, kawałek poskładanej gazety. Podszedł do starszego i założył mu na głowę papierowy kapelusik. Posłał mu ten swój najpiękniejszy uśmiech, a Han nie mógł się nie uśmiechnąć.
- Ślicznie - powiedział Sehun, po czym dłonią odgarnął czekoladowe włosy Luhana, które niesfornie wpadały mu do oczu.
To jedna z tych chwil, gdy czas się zatrzymuje, a gwiazdy świecą mocniej. Han wpatrywał się swoimi wielkimi oczyma w Sehuna. I wiedział, że młodszy byłby w stanie dostrzec w nich strzępki miłości, ponieważ Luhan kochał Sehuna. W najdziwniejszy dla wszechświata sposób.
- Hyung, jaka jest twoja ulubiona liczba? - zapytał Sehun po długiej wieczności ciszy.
- Siedemdziesiąt siedem - odpowiedział Luhan wciąż patrząc na sehunową twarz.
- Dlaczego?
- Siedem to liczba idealna. Według Biblii jest perfekcyjna. A ja zawsze chciałem taki być - perfekcyjny, idealny. Dwie siódemki przybliżają mnie o dwa razy do tej doskonałości. To dwie idealności. Perfekcyjność razy dwa. A twoja ulubiona liczba?
Sehun zamyślił się na chwilę jakby dokładnie analizował odpowiedź, którą miał dać Luhanowi.
- Dziewięćdziesiąt cztery - odpowiedział w końcu.
- Rok twoich urodzin? - zdziwił się starszy.
- Tak.
- Dlaczego?
- Tak po porostu. To odpowiednia liczba. Nie za duża i nie za mała. Proporcjonalna.
Sehun delikatnie objął rękoma talię Luhana i przytulił go mocno. Luhan w takich chwilach czuł bezpieczeństwo, taki same, jakie czują gwiazdy na nocnym niebie.


Luhan nie wiedział, że jego odpowiedź na zadane przez Sehuna pytanie może zmienić cały bieg historii. Ale odpowiedział liczbą doskonałą, daną nam od Boga.


       - Skąd wziął ci się ten pomysł z remontem?
Luhan pochylił się do przodu na drewnianej drabinie. Zbyt mocno zamachnął się pędzlem, przez co kilka kropelek białej emulsji znalazło się na jego twarzy. Przeklął cicho. Sehun spojrzał na niego i roześmiał się głośno.
- Uznałem, że przyda się jakaś zmiana. Spędzam u ciebie więcej czasu niż w swoim własnym domu, Hyung. Po części jednak chciałem sprawić ci niespodziankę. Robienie zwykłych rzeczy odrywa od problemów.
Luhan uśmiechnął się szczerze. Zakochiwał się w Sehunie z każdym dniem coraz bardziej. I nie uważał, że to coś złego. Czym był świat Luhana? Sehunem. Życie Luhana było inne. Jakby bardziej realne, a jednocześnie niesamowite. Kochał i był kochany. Mimo, że Sehun nigdy nie wypowiedział tych słów. To po prostu było. Nieuniknione. Nadchodzące z wieczności jak gwiazdy. Luhan już nikogo nie próbował zniszczyć. No, może czasem samego siebie.
- Pokażesz mi kiedyś jak grasz na fortepianie? - zapytał cicho Han.
- A masz jutro czas? - Sehun odłożył pędzel na pokrytej gazetami podłodze. Podszedł do Luhana i spojrzał na niego.
- Naprawdę? Oczywiście, że mam czas! - wykrzyczał podekscytowany Luhan. - Wiesz jak się cieszę?
- Widzę - Sehun uśmiechnął się.- Hyung, uważaj...
Luhan, zbyt podekscytowany zachwiał się lekko, a chwilę później był już w ramionach Sehuna. Otworzył delikatnie oczy.
- Przepraszam -wyszeptał.
- Uważaj na siebie - Sehun pocałował z czułości Luhana w czoło, a serce starszego zatrzymało się na chwilę. Maleńką chwilę, które dla wszechświata jest niczym.


"Miłość jest jedną z tych rzeczy, która łączy ludzi po to, aby ich rozdzielić. " Dzień 93


      W snach wszystko jest inne. Sny są jak kalejdoskop wspomnień. Burzą mury wstydu przedstawiając w naszych głowach obrazy sytuacji, których pragniemy. Luhan w swoich snach spotykał rodziców. Wyglądali tak nierealnie, jak duchy. Roztaczali aurę, która łagodziła każdy smutek.
- Kocham cię, Luhan - szept jego mamy zabrał wszystkie jego zmartwienia.
- Ja ciebie też, mamo.
Delikatny pocałunek w czoło.
- Idę.
- Dokąd?
- Nie martw się, kochanie. Jesteś już tak blisko.
Biała zjawa odwróciła się, odeszła znikając raptownie wśród płatków śniegu ku nieskończoności.



     Ból.
     Tak idealny.
     Perfekcyjnie wypełniał go całego.
     Od środka.
      Luhan zamknął gruby tomik wierszy z hukiem. Po raz kolejny tego dnia poczuł się zirytowany. Spojrzał na Sehuna, który leżał na ziemi obłożony jakimiś papierami. Pomagał swojemu ojcu w rozliczeniach i jak stwierdził, wolał to robić u Luhana niż sam w swoim pustym domu. Był to pierwszy raz, gdy użył przy Luhanie słowa "dom", ponieważ Sehun nie wiele o nim mówił. Nie, on w ogóle o nim nie mówił. I Luhan wątpił, że jego donsaeng kiedykolwiek zaprosi go w swoje progi.
Za oknem roznosił się dźwięk letniego deszczu. Padało od rana. Luhan przeklinał swojego innego Boga w myślał, ponieważ dziś był ten dzień, w którym Sehun miał pokazać mu nową cząstkę siebie. Ostatniej nocy był tak podekscytowany, że nie umiał zasnąć. Na szczęście, zadzwonił Sehun i otulił Luhana miłą kołysanką swoich słów. A to właśnie noce były najgorsze. Wtedy uświadamiał sobie, że do niczego się nie nadaje, do niczego nie dąży, że nie ma nikogo, komu by go brakowało, że tak naprawdę nie ma nic.
- Dlaczego musi padać akurat w taki dzień? - westchnął głośno zrezygnowany, po czym odłożył książkę na szafkę nocną i dołączył do Sehuna. Młodszy wyglądał na bardzo skupionego. Przeliczał coś zawzięcie na kartce papieru, i zdawał się nie zwracać uwagi na jego towarzysza.
- Hunnie- jęknął Luhan szturchając go lekko w ramię - Chcę już tam iść. Chcę posłuchać jak grasz.
Sehun przeniósł swój wzrok na Luhana i minęła sekunda zanim zorientował się w sytuacji. Czasem był taki dziecinny. Ale Luhan to w nim lubił.
Sehun westchnął głośno jakby dając odpowiedz Luhanowi, że zgadza się na wszystko. Posłał mu piękny uśmiech, wstał, potrząsnął lekko głową i powiedział z rozbawieniem:
- Ostatni na dole kończy malowanie sufitu.
- Hej, to nie fair! - krzyknął Han zrywając się z ziemi i ruszając w pościg za swoim dongsaengiem. Oboje zatrzymali się w holu zakładając szybko buty i zarzucając na siebie kurtki. Luhan nawet nie zamknął mieszkania. W tamtej chwili najmniej go to obchodziło. Mieszkał na trzecim piętrze, więc dostanie się na dół zajmowało trochę czasu. Świeże, pachnące deszczem powietrze owiało jego twarz, gdy wybieg z klatki schodowej doganiając Sehuna. Ten tylko uśmiechnął się lekko. Wyciągnął dłoń w stronę swojego Hyunga, a ten chwycił ją z ufnością. Szli polnym krokiem w nieznane Luhanowi strony.
- Nie pozwolę ci zniknąć - powiedział cicho Luhan ściskając mocniej sehunową dłoń. - Ponieważ pozwolić ci odejść to jak otworzyć okno przed motylem. Nikt się nie łudzi, że motyl wróci.
- Hyung - Sehun spojrzał z czułością na Luhana - Nie jestem motylem tłukącym się o szybę i szukającym drogi ucieczki.
- Nie odchodź, gdy jesteś dla mnie wszystkim. Tylko o to cię proszę.
- Dobrze - Sehun uśmiechnął się lekko.
Nagle pociągnął Luhana w swoją stronę, chroniąc go przed wejściem w kałuże. Roześmiali się oboje. W drodze do szkoły muzycznej nie odezwali się do siebie ani razu. Czasem nie trzeba z kimś rozmawiać, aby czuć się dobrze w jego towarzystwie.



       Sehun grał. (melodia, którą grał Sehun) Grał bez patrzenia na klawisze fortepianu. Zamykał oczy i dawał ponieść się muzyce, która oplątywała szczelnie jego serce i umysł. To była pasja. Luhan patrzył jak długie palce chłopaka delikatnie suną po czarnym-białych prostokącikach wydając dźwięki, podobne do tych z nieba. Ten widok był niesamowity. Sehun odkrywał jakąś cześć siebie, a Luhan mógł po prostu patrzeć na nią z zachwytem. Melodia tak piękna, że była balsamem dla duszy. Sposób, w jaki te wszystkie czynności łączyły się ze sobą, był jak nieskończone niebo gwiazd. Sehun kochał grać. Kochał dotykać wrażliwymi opuszkami swoich palców porcelanowych klawiszy. Kochał dziki, które wydobywały się przy ich dotykaniu. Kochał to całym sercem.
Utwór, który Sehun zagrał nie należał do najweselszych. Znajdował się gdzieś pomiędzy roześmianym dzieckiem, a nocnymi łzami. Gorzko-słodki smak melodii. Dźwięk otulający każdy zmysł słuchu.
Sehun otworzył oczy i spojrzał na zachwyconego Luhana.
- Jesteś niesamowity - wyszeptał Han. - Zawsze marzyłem, aby grać na jakimś instrumencie, ale chyba się nie nadaję.
- Jeśli wierzysz w coś niemożliwego, automatycznie to staje się wykonalne - powiedział Sehun z uśmiechem.
- Poznałem jakąś cześć ciebie, tak?
- Nie mam przed tobą tajemnic, Hyung - obronił się młodszy. - Po prostu są rzeczy, o które nie pytałeś.
- A mogę zapytać teraz?
Milczenie. Luhan wiedział, że musi odpuścić. Sehun od początku ich znajomości był nieodgadnioną tajemnicą. I miał pozostać nią do końca.
- Sehun? - Luhan spojrzał w jego, czekoladowe oczy iskrzące się z pasją.
- Tak, Hyung?
- Uwielbiam cię.


"Muzyka jest ważniejszym objawieniem niż wszystkie mądrości i jakakolwiek filozofia. Dzień 94."



      Śmierć. Przychodzi niespodziewanie. Porywa do swojego zamku każdego po kolei. Nie zapomina. Pamięta. Docenia. Gnębi do ostatniego tchu. Układa nasze puzzle. Boimy się jej, a jednocześnie wszyscy chcemy iść do nieba. Śmierć jest naszym wybawieniem. Śmierć jest pierwszym warunkiem nieskończoności.
- Kiedy umarli skończą z żywymi - powiedział Sehun do Luhana. - Żywi mogą zająć się własnymi sprawami.
- A co z umarłymi? - zapytał Han, wdychając wilgotne powietrze palmiarni. - Czym oni się zajmują?
Sehun nie odpowiedział. Podkulił swoje nogi na ławce i oparł głowę o swoje kolana. Spoglądał gdzie przed siebie na zielone, egzotyczne rośliny znajdujące się w wysokim, szklanym budynku.
- Ciężko jest dostać się do nieba - powiedział cicho. - Jeszcze trudniej dostać się do piekła.
- Dlaczego? - Luhan znów go nie rozumiał.
- Gdy umierasz przechodzisz do krainy pomiędzy ziemią a niebem. Anioły nazywają to nieboskłonem. Każdego umarłego czeka tam ciężka praca.
- Jaka?
- To trudne.
- Powiedź mi.
- Muszą przestać zadawać pytania o swoją śmierć. Muszą przestań pytać, dlaczego to właśnie oni zginęli, a nie ktoś inny. Muszą przestać badać próżnię, którą stworzyła ich śmierć. Muszą przestać pragnąć pewnych odpowiedzi. To cholernie trudne.
Luhan definiował śmierć w inny sposób. Jego Inny Bóg wskazywał mu inne idee. Idee, które były jak gwiazdy. Niestety chłopak nie umiał ułożyć ich w konstelacje.
- Wierzysz w życie po śmierci? - zapytał znienacka Sehun.
- Wieczność...Nie wierzę w coś, co nie jest ustabilizowane, pewne. Potrzebuje czegoś stałego, ziemskiego - odpowiedział Luhan.- A ty?
- Ja nie wiem - Sehun westchnął. - Umarli umierają. Oni wszyscy odchodzą i nigdy nie wrócą. I właśnie w tym leży problem. Gdyby mogli wrócić, przekazaliby nam wiedzę o tym, co jest po drugiej stronie. Świat niszczy nas wszystkich. Życie całe jest do dupy.
Luhan roześmiał się głośno. Jakaś kobieta przechodziła obok z malutkim niemowlęciem na rękach. Luhan zrozumiał, że cud jest w nas. Rodzimy się, żyjemy, umieramy. Uczymy się, znajdujemy pracę, zakładamy rodziny i żyjemy, a potem i tak umieramy. Han chciał przełamać ten schemat. Chciał złamać te normy i dokonać czegoś niezwykłego. Tylko, że czas nieubłaganie zbliżał się do końca. Sekunda za sekundą.
- Boję się śmierci. Nie chcę umierać. Będziesz ze mną aż do śmierci? - szept Luhana przyozdabiały dźwięki płaczu.
Sehun nie odpowiedział.
- Kocham cię, Sehun - wyszeptał Luhan wpatrując się w pustą przestrzeń. W zależności od położenia istniały między nimi inne zależności.

Marnujemy życie - tęskniąc, kochając, raniąc. Dzień 97.”


        - Ja go kocham. Teraz wiem, że naprawdę go kocham, bo za nim tęsknię. Właśnie teraz. Tęsknię jak cholera.
Luhan spuścił wzrok na swoje trampki. Ciszę zakłócało tykanie zegara, który wisiał na ścianie.
- Nawet go nie znasz. - Sin był sceptyczny, jeśli chodziło o relacje Luhana z Sehunem. I nie ukrywał tego.
- Nie znam? Jest przy mnie od jakiś czterech miesięcy. Każdego dnia. Znam go. Ufam mu.
- Nie będę Ci mówił, co masz robić, ale zastanów się dwa razy. I cieszę się, że znalazłeś sobie towarzysza. Sehun zapewne jest wspaniałym człowiekiem - starszy mężczyzna uśmiechnął się lekko.
- Tak, jest. Jest moją definicją idealności.
Luhan sam się zdziwił, że mówił o tym z taką łatwością, że potrafił o tym rozmawiać.
- Ludzie się zakochują. Należą do siebie, bo to jedyna możliwość, by być szczęśliwym. Więc życzę ci tego, Luhan. Życzę ci szczęścia. Być może to jest tak, że Bóg w najcięższych chwilach stawia na naszej drodze najlepszych ludzi. Albo to po prostu czysty fart. Zero przeznaczenia. Musisz najpierw to ocenić, a potem do tego dość, Luhan. Musisz znaleźć główny sens.
- Postaram się.


♥ 

       - Chcemy zwrócić na siebie uwagę wszechświata. Chcemy być przez niego zauważeni. Ludzie ignorują się nawzajem. Nie zwracaj na siebie uwagi. Na świecie jest tyle ludzi... A wszechświat jest bardzo duży. W tym problem. Jesteśmy nicością dla wszechświata. Człowiek chce, aby wszechświat zwracał uwagę tylko na niego, ale to po prostu niemożliwe, ponieważ jest nas za dużo.
- Ale dlaczego? Dlaczego ludzie tak bardzo tego chcą? - zapytał Luhan, po czym upił łyk swojej truskawkowej Bubble tea.
- Być może jesteśmy zadufanymi w sobie egoistami. Może nie rozumiemy praw wszechświata. Przyznam się, że nie wiem, ale to odczuwam. - odpowiedział Sehun głęboko zamyślony.
Siedzieli na ławce w parku. W piękny wiosenny dzień pijąc bubble tea.
- Wszechświat jest dziwny - wymamrotał cicho Luhan.
- Tak. Bardzo. Czasami wydaje się, że wszechświat chce zwrócić na siebie uwagę. I w to właśnie wierzę. Wierzę, że wszechświat chce, byśmy go zauważali. On pragnie tego samego, co my. Pragnie uwagi...Zapomniałbym! - Sehun nagle się ożywił i wyciągnął w kieszeni swojej bluzy, małe, kwadratowe pudełeczko. - To dla ciebie. Magiczne pudełeczko na moje magiczne karteczki.
Luhan ucieszył się jak dziecko i dokładnie przyglądał się pudełeczku.
- Właściwie, po co dajesz mi te karteczki? - zapytał zaraz po podziękowaniu za prezent.
- Mają nauczyć cię żyć.
- Dziękuję.
Niedaleko nich znajdował się plac zabaw. Dzieciaki grały, biegały, bawiły się nie dając odpocząć uszom przechodniów. Ich matki siedziały na ławkach rozmawiając i jednocześnie pilnując swoich pociech.
- Kiedy wymawiam słowo "przyszłość" pierwsza sylaba odchodzi już do przeszłości. Kiedy wypowiadam słowo "cisza" niszczę ją. Kiedy wypowiadam słowo "nic" stwarzam coś, co nie mieści się w żadnym niebycie. To absurdalnie zabawne.
Kawałek nieba nad głową Luhana, był w kolorze spojrzenia Sehuna.
- Każdy człowiek ma wady - kontynuował Luhan wpatrując się w sehunowe oczy. - Jednak oczekuje od innych nieskazitelności.
- Ponieważ ludzie źle definiują swoje moralności - powiedział Sehun lekko rozbawiony filozoficznym myśleniem swojego hyunga. Luhan był jego iskierką w oceanie wieczności. Niebieskim oceanie. I Sehun wiedział, że wieczność to tylko kompozycja z chwil obecnych.

Bubble tea bez taro, to nie Bubble tea, to zwykły sok. Dzień 99.”


♥ 

         Luhan wpatrywał się w kościelny ołtarz tępym wzrokiem. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego, że Sehun najzwyczajniej w świecie zabierze go do kościoła. Białe niebo nad ich głowami miało złotą poświatę, było jak chóry aniołów. Budynek kościoła był stosunkowo wysoki, nowoczesny i duży. Była to pora dnia, gdy gwiazdy budzą się ze snu, więc oprócz pewnej starszej kobiety, nie było nikogo. Luhan nie wierzył w Boga. Miał swoje własne bóstwo, które czcił - Słońce. To ono było jego Bogiem. Jego idee były inne. Wraz ze śmiercią rodziców stracił nadzieję, że Bóg naprawdę istnieje. W jego mniemaniu, gdyby istniał Luhan nie zostałby sam, rodzice by żyli, a on sam byłby teraz szczęśliwy. Jednak On go zawiódł. Pokazał swoją złą stronę mocy. Stał się tylko wspomnieniem. Tym, które, gdy odnajdą światło, wydostają się na zewnątrz i sprawiają, że na ciele pojawia się gęsia skórka. Czyste zło.
        Inny Bóg Luhana był dobrym bogiem. Uczył, że należy zamykać się w sobie i zatrzasnąć serce na tysiąc spustów, aby nikt go nie złamał. Pokazywał drogi egoizmu, zła i spustoszenia. Ale nie złego zła. Tylko tego dobrego zła. Zło jest przecież potrzebne. Pełni część kontrastu świata. Zło i dobro równoważą się wzajemnie. Działają jak huśtawka. Nie można zachwiać tej równowagi świata. Bóg Luhana nauczył go wielu rzeczy. Na przykład tego, że nadzieja przychodzi do człowieka wraz z drugim człowiekiem. Dla Luhana takim człowiekiem był Sehun. Dopóki go nie poznał jego świat był nijaki, bez nadziei, planów, bez życia. Wraz z Sehunem przyszła mała iskierka nadziei i strzępek miłości. Luhan przykuty był do przeszłości, a Sehun go uwolnił.
- Dlaczego? - wyszeptał Luhan przystając przy wielkim ołtarzu, na którym zawieszone były obrazy, a na nich płomienne tłumy milczących aniołów dających miłość, lecz nieotrzymujących nic w zamian. - Dlaczego tu?
- Chcę ci pokazać coś niezwykłego - powiedział Sehun miękko. Chwycił dłoń swojego hyunga i pociągnął go ze sobą zmuszając do klęknięcia. - Zastanawiałeś się, dlaczego ludzie są tacy zimni i smutni? Dlaczego nie zwracają uwag na innych? Dlaczego przechodzą obojętnie obok ludzkiego cierpienia?
Nie, Luhan nigdy o tym nawet nie myślał. Wiedział, że ludzie tacy są, ale nie zastanawiał się, dlaczego.
- Człowiek jest tylko imitacją istnienia - wyjaśnił Sehun. - Ludzie żyją obok siebie, ale w różnych światach. Mało jest na ziemi prawdziwych aniołów. Większość ludzi myśli, że bycie egoistą im pomoże. Boją się pomagać. Boją się o swoją przyszłość. Tylko wiesz, co? Nieskończona przyszłość sprawia, że zyskanie znaczenia w taki sposób staje się niemożliwe. Traci na wartości. Ludzie żyją dla pieniędzy. Pieprzony schemat idealnego życia. Zarabiać i wydawać. Myślą, że idą do przodu z postępem, ale to głupota. Rozpamiętują przeszłość, aby uciec od teraźniejszości. Cofają się do tyłu. Są zaślepieni. Nie mówię, że nie jestem taki, ale wydaje mi się, że dostrzegam więcej, Nazwałeś mnie Aniołem, Hyung. I może po części nim jestem.
- A co z Bogiem? - zapytał Han prawie szepcząc.
- Życie jest jak puzzle. Zamiast cieszyć się elementami, które ułożyliśmy, zwracamy uwagę na te, których nam brakuje. Bóg z kolei podkłada nam pod noc szanse, aby ułożyć wszystkie elementy. Problem jest w tym, że ludzie nie wierzą. Gdyby uwierzyli zobaczyliby te szanse. Bóg nikogo nie skreśla. Zawsze można się nawrócić, zacząć od nowa, żyć według jego zasad. Nawet wierzący popełniają samobójstwa i morderstwa, wiesz? Każdy z nas albo zabił jakieś uczucie w innych albo zabił coś w samym sobie. A Bóg wybacza.
Luhan milczał. To za dużo. Jego umysł pojmował tylko niektóre fakty.
- Więc... - zaczął niepewnie po minutach ciszy. - Co powinienem teraz zrobić?
- Uwierzyć.
- Postaram się...
- Uwierz, że nic nie dziej się bez przyczyny. Wszystko ma swój cel. Wszystko jest zaplanowane przez Boga.
I Luhan w to właśnie uwierzył.


Nie zapomnij pomodlić się wieczorem, aby Bóg nie zapomniał obudzić cię rano. Dzień 130.”



       Kim Jongin był tancerzem. Uczęszczał do jednej z seulskich szkół muzyczno-baletowych. Jego pasja sprawiała, że był postrzegany, jako niezwykle utalentowany człowiek. Okazywano mu szacunek i chwalono za każdy postępek. Był ulubieńcem.
Pani Zang - dyrektora szkoły, do której uczęszczał Jongin - pewnego dnia wezwała go do siebie oznajmiając, że ma ważną sprawę. Chłopak musiał oczywiście się zgodzić. Pani Zang czekała na niego w jednej z sali muzycznych.
- Jongin - oznajmiła, gdy tylko zobaczyła swojego ucznia. - Ufam Ci aż za bardzo. Masz tego świadomość, prawda?
Chłopak kiwnął głową lekko zdezorientowany. Przez okno wdarł się podmuch wiosennego wiatru burząc jego idealną fryzurę.
- To - rzuciła starą gazetę na stolik, przy którym stała. - Wytłumaczysz mi to, tak?
Jongin stał się blady. Krew zatrzymała się w jego żyłach. Zamroził swój umysł, a przed oczyma mignęły mu wspomnienia i pytania. Pytania, na które znał bardzo dobrze odpowiedź.
Gazeta pochodziła z 1949 roku. Nagłówek brzmiał: Dwóch młodych chłopców zamordowano w szkole Birmat Zang. Na samym środku widniało zdjęcie dwóch chłopców ubranych w mundurki szkolne. Zdjęcie Jongina i Sehuna.


       Luhan usłyszał głos Sehuna gdzieś z oddali. Jakby dzieliła ich szklana ściana. Dryfował
Otworzył leniwie oczy i ujrzał nad sobą zmartwioną twarz swojego donsaenga.
- Jak się czujesz? - usłyszał głos jakieś kobiety, a potem czyjaś ciepła dłoń znalazła się na jego czole. Mrugnął szybko próbując wyplątać się z objęć strachu.
- Ja… Chyba d-dobrze - wyszeptał odzyskując zmysły. - Co się stało?
- Zemdlałeś - odpowiedział szybko Sehun. - znalazłem cię nieprzytomnego w twoim mieszkaniu. Ale już wszystko w porządku.
Pielęgniarka pomogła Luhanowi usiąść. Głowa bolała go niemiłosiernie. Rozejrzał się po pomieszczeniu i stwierdził, że znajduje się w szpitalu.
- Jeszcze dziś stąd wyjdziesz. Dojdziesz do siebie, spokojnie.
Pielęgniarka uśmiechnęła się szczerze, po czym opuściła pomieszczenie. Luhan skierował swój wzrok na Sehuna, który chwycił go za rękę, przypominając, że jest obok.
- Będzie dobrze - powiedział młodszy łagodnie.
W tamtym momencie Luhan coś zrozumiał. Zrozumiał, że czas ucieka. Gna do przodu i nie martwi się, czy ludzie zdążą, czy też nie. Czas jest bez skrupułów. Zabija plany, a nawet i uczucia. Spycha na sam skraj. A gwiazdy nigdy nie odchodzą. Czasem my po prostu ich nie zauważamy.

Gwiazdy się kocha. Patrzy na nie. I nigdy nie zdobywa. Dzień 143.”


     - Co ta za miejsce?
Luhan poczuł tępy ból w kościach i odwrócił się gwałtownie, gdy Sehun dotknął jego ramienia.
- Pokój dźwiękoszczelny - odpowiedział Sehun.
Pomieszczenie, w którym się znajdowali było niewielkich rozmiarów. Ściany lśniły pokryte idealnie białą farbą. Dobry obserwator mogły powiedzieć, że wszystko w tym pokoju jest śnieżnobiałe i nie można znaleźć żadnej plamki. Po pewnym czasie Luhan dostrzegł, że podłoga, ściany i sufit są z białego plastiku. Poczuł się jak w puszcze konserwowej, które kupują starsi ludzie, gdy tracą ochotę na jakiekolwiek ludzkie czynności jak na przykład gotowanie. Uśmiech przebrnął przez jego twarz, gdy dotarło do niego, o jakich absurdalnych rzeczach myśli. Biel działała w kojący sposób dla oka. Oczyszczała myśli, napełniała duchem i stanowiła swoistego rodzaju portale do innej czasoprzestrzeni w jego umyśle.
Sehun stał za nim uśmiechając się lekko. Luhan pomyślał w tamtym momencie, że bardzo chciał wiedzieć, co siedzi z głowie jego donsaenga.
- Znów muszę zadać ci te samo pytanie, co zawsze - rzekł w końcu Han. - Dlaczego mnie tu zabrałeś?
- Są dwa powody - odpowiedział Sehun wkładając swoje ręce do kieszeni jeansowych spodni. – Po pierwsze chcę żebyś się uwolnił, tutaj możesz krzyczeć i nikt cię nie usłyszy, oczywiście poza mną. Możesz też siąść, milczeć i posłuchać ciszy. A po drugie, to świetna zabawa i uznałem, że przyda się nam odrobinę rozrywki.
- Jak zwykle pomysłowy - roześmiał się Luhan siadając po turecku na śnieżnobiałej podłodze. Chwilę później Sehun poszedł w jego ślady. Wpatrywali się w siebie w zupełnej ciszy. Luhan słyszał tylko ich równomierne oddechy.
Dla Sehuna Luhan był piękny. Wszystko w nim było piękne. Nie chodziło o samo pojęciem piękna ciała, lecz duszy. Tak, Luhan miał piękną duszę. Niewinną, czystą, bardzo wrażliwą. Sam właściciel tego piękna nie dostrzegał wartości, jaką podarował mu Bóg. Han żył w głębokiej nieświadomości, że ktoś w ten sposób go definiuje.
       Sehun mało mówił o swoich uczuciach. Był skryty i zamknięty. Często uciekał w najdalsze zakątki mroku wieczności, która otaczała takaże Luhana. Ich relacje były pojęciem niezależnym. Czymś, co jest, ale nie należy zaprzątać sobie tym głowy. Sehun odchodził każdego kolejnego wieczoru i wracał każdego kolejnego ranka. I to było cenne. Luhan noce spędzał przesiadując na balkonie i wpatrując się w gwiazdy. Często zastanawiał się, co jest dalej. Teoria wielkiego wybuchu, wszechświat, galaktyki, układy słoneczne, planety, supernowe. On nie wierzył, że to istnieje tylko z jego punktu widzenia,. Chciał mieć pewność, że dalej, w głąb jest coś, co przekracza ludzie wyobrażenia i nie mieści się w żadnym bycie. Wierzył, że może w innym wszechświecie byłby szczęśliwszy, miałby inne życie. Łatwe życie.
      Głucha cisza grała w jego uszach powodując bolesny ból głowy. Czuł się wyczerpany.
- Chciałbyś coś wykrzyczeć światu? - zapytał Sehun.
Luhan roześmiał się głośno z nieuzasadnionego powodu. Po części był w tamtej chwili szczęśliwy. Ale tylko po części. Nie wiedział, co chciałby wykrzyczeć. Wolał milczeć. Pokręcił przecząco głową i wyglądał przy tym tak słodko, że Sehun uśmiechnął się szeroko.
- Dlaczego budujesz wokół siebie mur?
Pytanie, które zadał Luhan było lekko wyrwane z kontrastu, niepasujące do chwili. Jednak w przypadku tej dwójki zmieniało się to często. Raz potrafili rozmawiać na błahe tematy, a już chwilę później zaczynali poważną rozmowę.
- Ze strachu - odpowiedział Sehun. - mury buduje się najczęściej ze strachu. Ze strachu, że w przeciwnym razie nie będzie można utrzymać spokoju i porządku.
Luhan zmarszczył brwi w lekkiej frustracji.
- Boisz się? Mnie?
- Nie - zaprzeczył szybko młodszy. - Nie ciebie. Boję się tego, co czuję, gdy przebywam z tobą.
- Kochasz mnie - wyszeptał Han.
Była to jedna z rzeczy, które są zapominane zaraz po wypowiedzeniu. Jakby nie miały prawa istnieć. Luhan nie wiedział, czy powiedział to z jakiegoś konkretnego powodu. Po prostu pozwolił swojej mowie się uwolnić. Gdzieś w jego umyśle przemknęło mu ich pierwsze spotkanie. Obraz idealny. Wydawało się, że to było całe wieki temu, jakby przeżyli krótką, ale mimo to nieskończoną wieczność. Niektóre wieczności są większe niż inne.

Człowiek jest syntezą nieskończoności i skończoności, doczesności i wieczności, wolności i konieczności. Dzień 161”


       Luhan egzystował jakby pomiędzy byciem czyimś wspomnieniem, a staniem na krawędzi. Jednego dnia czuł przeraźliwie niemożliwe szczęście, a drugiego wisiał w próżni, jaką tworzył smutek w jego sercu. Martwił się wieloma sprawami. Nurtowały go pytania, na które nie znał odpowiedzi. Jednak w tym całym natłoku myśli zrozumiał kilka rzeczy, które były swojego rodzaju świadectwem. Sehun nauczył go cieszyć się z małych rzeczy. To było cenne.
- Dla ludzi psychicznie chorych szczęściem są na przykład spacery po parku. Cudownie się na to patrzy - mówił Sehun, a Luhan go słuchał i zapamiętywał jego słowa, jakby były niesamowicie ważne. A może takie właśnie były?


      - Hyung, wyglądasz naprawdę zabawnie.
Po pomieszczeniu rozniósł się śmiech Sehuna. Luhan, lekko sfrustrowany, uderzył młodszego chłopaka w ramię
- Nie wolno śmiać się z hyunga - przeczesał mokre, sterczące na wszystkie strony włosy. W lustrze złapał rozbawione spojrzenie swojego donsaeng.
- No, przestań! - oburzył się Han. - Nie moja wina, że postawiłeś tam tą farbę!
Jeszcze kilkadziesiąt minut temu Luhan chodził po swoim mieszkaniu i krzyczał w wniebogłosy. A to wszystko przez to, że Sehun postawił farbę, która została po remoncie, na szafie, a Luhan szukając czegoś w niej nabawił się syndromu: białej głowy: właściwe przez przypadek.
- Sehun. Przestań się śmiać - ostrzegł z poważną miną.
-Sh, Hyung - Sehun delikatnie przytulił go od tyłu. Położył głowę na ramieniu starczego i uśmiechnął się ciepło. Serce Luhana zamarło na jedną sekundę. Jedną małą sekundę, która dla wieczności jest niczym.
- Nie bądź na mnie zły, Hyung - wyszeptał Se Hun, a Luhan zamknął oczy na sekundę. Jedną małą sekundę, która dla wieczności jest niczym. Zebrał się w sobie i odpowiedział:
- W porządku. Stało się.
Jego głos był stanowczy. Jakby chciał pokazać, że się nie złamie. Sehun złożył motyli pocałunek na szyi Luhana.
Niezrozumiałe uczucia. Han wciąż wpatrywał się w ich odbicie w lutrze, jakby bał się, że ta nieskończoność dobiegnie końca.
-Sehun - powiedział miękko. Nie, to nie było zapytanie, zwątpienie. To było stanowcze wypowiedzenie czyjegoś imienia, ale bez oczekiwań.
Sehun chwycił go za ramiona i delikatnie obrócił w swoją stronę. Nie spuszczał z niego wzroku. Luhan czuł ciepło jego ciała i przyjemny waniliowy zapach. Sehun powędrował dłonią do jego gładkiego policzka. Dotyk był tak delikatny jak chmury przesuwające się leniwie po czerwcowym niebie. Luhan dostrzegł jak oczy Sehuna wspaniale błyszczą. Były jak małe kryształki rozjaśniające mrok. Jak światełka nadziei. Sehun przybliżył się jeszcze bardziej, a ich usta łagodnie się zetknęły. Pocałunek był delikatny, czuły i subtelny. Jak motyle skrzydła uderzające o sklepienie nieba. Gdy odsunęli się od siebie żaden z nich nie wypowiedział ani jednego słowa. Wpatrywali się w swoje oczy, jakby szukali strzępków miłości. Luhan posiadał ich dużo. A w oczach Sehun dostrzegł ich jeszcze więcej. To była ich mała, nieskończona wieczność w upływającym czasie.


Nawet, jeśli niebo zmęczyło się błękitem, nie trać nigdy światła nadziei. Dzień 163.”





      Mocny wiatr spowodowany przeciągiem sprawił, że drzwi zamknęły się mocno z hukiem. Mała, drobna dziewczynka podskoczyła lekko na swoich białych sandałkach. Miała pięć lat. Obróciła się w stronę w owych drzwi, a wiatr potargał jej falowane włoski. Zaciekawiona weszła głębiej do pomieszczenia, które okazało się być małym pokojem, być może była to sypialnia. Idealnie białe ściany, drewniana podłoga, która skrzypiała przy każdym kroku drobnej istotki i drewniana szafa niewielkich rozmiarów. Jej drzwi były lekko uchylone.
- Mel?!
Dziewczynka zignorowała wołanie swojej matki. Podeszła bliżej i uklęknęła przy szafie, jej biała sukienka zawinęła się lekko. Dziewczynka zaglądnęła do środka ignorując uporczywe łomotanie małego serduszka. Na dnie mebla leżało małe, kwadratowe pudełeczko. Wyglądało tak, jakby ktoś specjalnie je tam zostawił. Malutka istotka sięgnęła po nie i zdmuchnęła kurz z wieczka. Uśmiech pojawił się na jej twarzy. Otworzyła pudełeczko drżącymi dłońmi. Jej błyszczące oczka zobaczyły stos beżowych karteczek z nutką. Na każdej było coś napisane.
Dziewczynka usłyszała za sobą lekki ruch i odwróciła się gwałtownie.
- Kim pan jest? - zapytała wysokim tonem.
- Mieszkałem tu kiedyś - odpowiedział nieznajomy, który pojawił się znikąd.
- Och - uśmiechnęła się lekko. - Teraz moi rodzice będą tu mieszkać.
Zachwiała się lekko na boki zakładając ręce za sobą. Nieznajomy posłał jej uśmiech.
- Możesz coś dla mnie zrobić? - zapytał.
Dziewczynka skinęła szybko głową kilka razy w geście zgody.
- Poproś rodziców żeby to był twój pokój. A to pudełeczko - wskazał na kwadratowy przedmiot, który dziewczynka wcześniej odłożyła na ziemię. - schowaj i zachowaj w sekrecie, dobrze?
- Dobrze. Jak ma pan na imię? Ja jestem Mel - wyciągnęła dłoń na powitanie. Nieznajomy uścisnął ją lekko.
- Jestem Luhan. Miło cię poznać, Mel.
- Mel, gdzie jesteś?!- z pokoju obok dobiegł krzyk kobiety.
- Muszę już iść - odezwał się nieznajomy.
Chwilę później do pokoju wpadli rodzice dziewczynki zmartwieni jej nagłym zniknięciem, a nieznajomy zniknął.
- Do zobaczenia - wyszeptała Mel cicho. Pewna tego, że dotrzyma złożonych obietnic.




      - Czym jest szczęście?
Luhan zamrugał kilkakrotnie, aby po chili spojrzeć Sehunowi w oczy.
- Szczęście to ty i ja. Razem. Jesteśmy godnym szczęściem.
Sehun uśmiechnął się, a Han odwzajemnił jego uśmiech. Ich wieczności łączyły się z każdym uśmiechem. Jednocześnie były nieosiągalne. Czas mijał. Zbliżał się do końca, a oni żyli w swojej nieskończoności.
- Chodź - Sehun wyciągnął swoją dłoń w stronę starszego. - Zatańczmy.
Luhan roześmiał się głośno i melodyjnie podążając za młodszym. Lubił, gdy jego donsaeng zachowywał się szalenie i gubił swoją maskę powagi. Z pokoju obok dochodziła lekka, fortepianowa muzyka. Luhan często słuchał radia. Zazwyczaj muzyki klasycznej. Kojarzyła mu się z Sehunem, jednocześnie łagodziła każdy smutek. Była jak lek na jego lęki.
Luhan objął Sehuna mocno kołysząc się do spokojnej muzyki. Czuł bicie jego serca, ciepło jego ciała i waniliowy zapach. I to było dla niego niesamowite. Jakby trzymał w swoich ramionach najcenniejszy skarb. I Luhan wiedział, że każdy chce się tak czuć. Każdy chce być czyimś skarbem. Uśmiechnął się naprawdę szeroko, a szczęście przepełniło jego serce Wiedział, że to wszystko się skończy, że to minie, że ich nieskończona wieczność ulegnie racjonalnej samo destrukcji, gdy czas dobije do punktu zero.
- Gdy odejdziesz - odezwał się Han. - Chcę umrzeć.
- Hyung, nie możesz. Musisz żyć. Ja odejdę, ale ty zostaniesz. Ludzie wokół ciebie zabijają się sami nie wiedzą jak żyć godnie, ale ja ciebie nauczyłem. Pokazałem ci jak żyć. Więc żyj jak najdłużej będziesz mógł.
Ramiona Sehuna objęły go mocniej. Luhan wiedział, że młodszy chciałby jego życie było piękne, wspaniałe, szalone i niezapomniane. Ale to tylko życie. Ono też ulega autodestrukcji.
- Chcę umrzeć godnie.
Cichy szept.
- Nie można umrzeć godnie. Można żyć godnie, ale nie umrzeć.
Luhan pobladł, nagle odsunął się od Sehuna i spojrzał mu w oczy. Czekoladowe, błyszczące oczy. Jego twarz wyrażała strach, miał ochotę walnąć głową w ścianę. Chciał czuć strach, ale bez lęku. Zdał sobie sprawę, że to naprawdę się stanie. Sehun odejdzie, a on umrze jak zwierzę, nic nie znacząc. Jego śmierć nie będzie mieć znaczenia. Wszystko przepadnie w nicość. Bolała go świadomość tego, co miało nastąpić.
- Chcę być przy tobie - wyszeptał, a jego wyraz twarzy złagodniała. - Do końca.
Na twarzy Sehuna pojawił się nikły uśmiech.
Było dość późno. Światła powoli zaczęły gasnąć, a oni stali w mroku wpatrując się w swoje błyszczące oczy. Byli w stanie pomiędzy istnieniem, a życiem.
Luhan czasem żałował. Żałował, że poznał Sehuna, ponieważ wiedział, że ten go opuści. Wszyscy zawsze go zostawiali. Powinien się do tego przyzwyczaić. Jednak z Sehunem było inaczej. Kochał go. A odejście ukochanej osoby łamie serce. Jednak uczucie żalu opuszczało go w momencie, gdy spoglądał w błyszczące oczy młodszego, w którym odbijały się miliony gwiazd z nocnego nieba.
-Zapamiętamy tę noc - wyszeptał Sehun, a Luhan nie zdążył nawet zareagować, ponieważ, gdy zimne wargi Sehuna dotknęły tych jego, zatracił się kompletnie. W dotyku, miłości, poczuciu szczęścia, poczuciu życia. Ich pocałunek był słodki, pełen czystej, niczym niezakazanej miłości. Miłości, która powinna trwać wiecznie. Gdy Sehun przejechał dłonią po jego klatce piersiowej, aby zatrzymać się na jego talii, Luhan stracił możliwość myślenia. Se hun przyciągnął go do siebie jeszcze bliżej. Był taki zimny. Luhan często zastanawiał się nad tym. Jednego dnia jego dotyk był ciepły, wręcz gorący, a następnego lodowaty. Jakby gdzieś po drodze wraz z przemijającym czasem tracił cechy czyniące go człowiekiem, a następnie w wypadku jakieś niefortunnej pomyłki otrzymywał je z powrotem. I tak w kółko.
Oddech Luhana przyśpieszył. Ich pocałunki stawały się bardziej namiętne, ale były wciąż tak samo delikatne, To tak, jakby Sehun chciał w każdej czynności uchronić wrażliwość Luhana. Han czuł jak jego skóra stawała się gorąca, a serce łomotało w piersi.
- Bóg sprawił, że się spotkaliśmy. I sprawi, że spotkamy się znowu - powiedział cicho Sehun, gdy oderwali się od siebie, by wziąć kilka głębokich wdechów. - Obiecuję.
Obietnice.
- Nie. Nie obie… - zaczął Luhan, ale młodszy skutecznie mu przerwał.
- Shh. Wiem, że nie lubisz obietnic, Hyung. Ale ta zostanie spełniona. Złamałem wszystkie zasady, dlatego będę walczył.
Luhan nie wiedział co robi, ale gdy Sehun wypowiedział te słowa chwycił kołnierzyk jego białej koszuli i zainicjował kolejny pocałunek.
Sehun chciał walczyć o bycie przy Luhanie.
Ta myśl w umyśle Luhana sprawiła, że wszystkie dotychczasowe bariery złamały się i odeszły w nicość.
Dla Luhana dźwięki z zewnątrz jakby ucichły, gdy Sehun popchnął go lekko w stronę łóżka. To uczucie jakby świat się zatrzymał właśnie dla nich. Jakby czekał na ich koniec, na odejście, łzy i smutek.
Luhan lubił zimne palce, szczególnie wtedy, kiedy dotykały jego rozgrzanej skóry. Każdy milimetr odległości między nimi, był powodem jego agonii, więc gdy opadł na idealnie białe prześcieradło, a Sehun podążył za nim, uśmiechnął się. Naprawdę się uśmiechnął. Naturalnie, szczerze. Sehun całował jego bladą skórę szyi znacząc ją delikatnie, a jego ręka powoli wkradła się pod koszulkę starszego. Luhan natomiast objął rękami jego szyję i zacisnął dłoń na jego karmelowych włosach, gdy młodszy znalazł jego czuły punkt tuż za obojczykiem. Idealność w każdym szczególe. W tamtym momencie naprawdę oboje byli idealni, bez skazy.
Sehun wpatrywał się w oczy Luhana, gdy ten powoli rozpinał jego koszulę. Guzik, za guzikiem. Wolno, nigdzie się nie spiesząc. Jakby chciał, aby ta chwila trwała wieczność. Młodszy dostrzegł w oczach swojego Hyunga wiele emocji. Od pożądania, miłości, szczęścia, do żalu i smutku, spowodowanym świadomością, że to ich ostatnie momenty. Chwilę później koszula Sehuna leżała już na ziemi, a obok niej koszulka, która należała do starszego. Ich oczy wciąż były skierowane na siebie. Wciąż wpatrywali się w siebie łamiąc bariery wstydu. Sehun pocałował delikatnie wewnętrzną stronę dłoni Luhana, na co ten zachichotał cicho. Młodszy całował każdy centymetr ciała chłopaka. Chciał go smakować, poznawać i uczyć się go. Jakby chciał zatrzymać wrażliwość skóry Luhana w swoim umyśle i wracać do niej w każdej chwili, gdy będzie czuł nostalgię. Dla Luhana dotyk Sehuna był jak szept. I wiedział, że zapach wanilii będzie wracał do niego często.
- Mam łaskotki - wymamrotał Luhan cicho, gdy Sehun całował jego gładki brzuch.
- Jesteś strasznie blady - wyszeptał młodszy dmuchając na rozgrzaną skórę Hana, przez co ten jęknął cicho.
- Zawsze byłem.
Nie był pewny, czy jego donsaeng usłyszał to, co powiedział, ponieważ jego głos zatrzymał się gdzieś w połowie, gdy dłoń Sehuna zacisnęła się na jego kroczu. Odchylił głowę do tyłu uporczywie starając się znaleźć coś, na czym mógłby zacisnąć pięści, ale natrafił tylko na białą kołdrę.
Sehun wrócił do niego wpijając się w jego usta i zaczynając gorący taniec ich wrażliwych języków. Dźwięk odpinanego zamka przy spodniach był czymś, co Han miał zamiar zapamiętać do końca. Młodszy znów całował jego szyję, a jego ręka wkradła się pod bokserki starszego, wywołując u Hana głośny jęk. Chciał to wszystko pamiętać i wracać do tego, gdy Sehun odejdzie.
- Jesteś taki piękny - wyszeptał Sehun do jego ucha jednocześnie zsuwając z chłopaka spodnie wraz z bokserami.
Luhan uśmiechnął się. Miał wrażenie, że każdy najmniejszy dotyk jest jak literka. Litery układają się w wyrazy, wyrazy w zdania i powstaje historia. Tak właśnie. Oni tworzyli soją własną niepowtarzalną historię o miłości, gwiazdach, wieczności i nieskończonościach. Historię o dwóch sercach bijących tym samym rytmem.
Luhan patrzył jak Sehun odpina pasek w swoich spodniach, aby po chwili ściągnąć je z siebie i wrócić do niego całkiem nago, ale niebezbronny. Raczej zagubiony i odnaleziony.
- Kiedy odejdę - wyszeptał Sehun opierając czoło o te Luhana. - Chcę żeby najważniejszą rzeczą, jaką będziesz pamiętać były słowa, które zaraz wypowiem.
Cisza dźwięczała w uszach Luhana, a jedyne, co słyszał to ich głębokie, przyśpieszone oddechy.
- Kocham Cię.
Słowa, które każdy zawsze pamięta przez całe życie.
Luhan poczuł w sobie uprzednio nawilżony palec Sehuna i prawie krzyknął. Powstrzymywała go tylko świadomość, że zakłóciłoby to idealną ciszę oraz to, że Sehun mógłby się martwić i oświadczyć, że nie chce go ranić. Dla Luhana to nie był zwyczajny ból. To ból, jaki czują gwiazdy, gdy muszą patrzeć jak słońce wstaje i umiejscawia się na porannym niebie. Pewny rodzaj tęsknoty, który dość szybko przekształca się w przyjemność.
Jęki, zaciskanie pięści na śnieżnobiałej kołdrze, przyśpieszone oddechy. To wszystko było tak intensywne, że Luhan tracił zmysły Stracił je jednak dopiero wtedy, gdy Sehun wszedł w niego powoli. Luhan zamknął oczy tłumiąc głośny jęk. Dotarło do niego, że w pokoju obok wciąż gra radio. Jakaś renesansowa, spokojna melodia mówiąca o opanowaniu. Cóż za absurd w takiej chwili. Z każdym pchnięciem Se huna, Luhan wzbijał się wyżej, zaciskał pięści, odchylał głowę i jęczał. Słyszał szybki oddech Se huna tuż przy swoim uchu. I to było piękne, idealne, perfekcyjne.
Perfekcyjne równanie.
- Szybciej - wymamrotał szeptem, a młodszy chłopak wykonał jego polecenie.
Gdzieś w głowie Luhana pojawiła się myśl, że nikogo nie kochał tak bardzo jak Sehuna. Była Mei, ale nigdy nie czuł tego samego. To coś, co łączyło go z Sehunem było niepowtarzalne i Luhan bał się, że już nigdy tego nie poczuje.
Doszedł wykrzykując imię Sehuna. Emocje targały się w jego sercu. Sehun doszedł zaraz po nim wykonując ostatnie pchnięcia. I znów nastała ta cisza przerywana tylko ich oddechami, ale po chwili świat znów ruszył. Luhan jęknął cicho, gdy Sehun z niego wyszedł. Spojrzał mu w oczy odgarnął włosy z spoconego czoła.
- Ja Ciebie też kocham - wyszeptał Han. Wtulił się w ciało Sehuna.
Tej nocy gwiazdy świeciły wyjątkowo mocno, a tam w niebiosach Bóg bił się z myślami, aby w końcu podjąć ostateczną decyzję.

Kocham Cię, Hyung. Dzień 167.”



       Budzenie się obok osoby, którą się kocha należy do najprzyjemniejszych porannych czynności. Luhan otworzył leniwie oczy, a biel sufitu spowodowała, że od razu zamknął je szybko z powrotem. Zamrugał kilkakrotnie wybudzając się z krainy wszechświata i gwiazd. Lekki, zimny powiew wiatru musnął jego policzek. Podparł się na łokciach i dostrzegł, że okno wciąż było otwarte. Usłyszał fortepianową melodię, która wydobywała się z pokoju obok. Chwile minęły zanim zaczął uświadamiać sobie pewne fakty. Czuł równomierny, spokojny oddech Sehuna obok siebie. Wyglądał jak anioł, gdy dryfował w krainie snu. Był to pierwszy raz, gdy Sehun został na noc. Chłopak zwykle odchodził każdego wieczoru i wracał każdego ranka. Tym razem było jednak inaczej i Luhan zapragnął, aby było tak już na zawsze. Wpatrywał się w swojego donsaenga, a jego serce biło nienaturalnie szybko. Sehun był taki piękny dla Luhana. Z tymi przymkniętymi powiekami, rozczochranymi włosami i lekkim uśmiechem. Luhan chciał wiedzieć, o czym śni. Młodszy poruszył się lekko wybudzając się i opuszczając krainę snu. Spojrzał na swojego Hyunga i uśmiechnął się.
- Ile trwa wieczność?
- Czasem wieczność to jedna sekunda, Hyung.

Czas uczy nas doceniać. Dzień 168.”


      - Szczęście?
- Tak. Naprawdę je czuję. To niesamowite uczucie. Cała ta sytuacja z Sehunem...Bardzo mnie zmieniła, ale na lepsze. Czuję, że potrafię godnie żyć.
Luhan uśmiechnął się, a Pan Sin tylko kiwnął głową. Starszy mężczyzna wyglądał jakby bił się z myślami. Wpatrywał się bystrymi oczyma w swojego pacjenta. Szukając. Ale czego? Oznak szaleństwa? Schizofreniami? Rozdwojenia jaźni? Cokolwiek, co potwierdziłoby, że psychika Luhana jest uszkodzona. Mógł mu pozwolić wyjść z gabinetu i być szczęśliwym. Gdyby tylko...
Postanowił jednak zrujnować świat Luhana.
- Luhan - zaczął pewnym głosem - Jest coś, co muszę ci powiedzieć.
Han zmarszczył brwi zastanawiając się, o co może chodzić. Czuł strach. Bał się. Słowa "muszę ci coś powiedzieć" zawsze coś niszczą. Wiedział o tym. Przełknął głośno ślinę.
- Luhan, ktoś taki jak Oh Sehun nie istnieje.
- Co? O czym pan mówi? - wyszeptał chłopak przerażony.
- Sprawdziłem to. Chciałem go znaleźć i z nim porozmawiać. Ktoś taki nie istnieje w bazie danych. Znaczy przynajmniej nie w tym roku. Nie w tych latach. I nie w tym stuleciu.
- Co ma pan na myśli?
- Według akt Sehun został zamordowany 1949 roku. Wraz ze swoim przyjacielem, Kim Jonginem. Dokładnie 24 lipca 1949 roku.
Sin rzucił skrawek papieru przed Luhana.
- To gazeta z tamtego roku.
Luhan przebiegł wzrokiem nagłówek i zdjęcie, zaciskając dłonie na oparciach krzesła.
I nie uwierzył. Ponieważ tylko Sehun podarował mu wieczność, a inni byli tylko imitacją człowieczeństwa.
Nie uwierzył.
Nie chciał…



       Beżowe karteczki z nutką rozsypane były po całym pokoju tworząc dywan, zlewając się z brązem drewnianych paneli. Luhan pochylił się, aby chwycić w dłonie tą najważniejszą, ostatnią. W jego oczach pojawiły się łzy. Zgniótł kartkę w dłoni i wypuścił, aby głucho upadła na podłogę tuż przy jego bosych stopach. Czuł chłód. I tęsknotę. Tą cholerną tęsknotę. Cholernie bolało. Chciał krzyczeć, zniknąć, zapaść się pod ziemię. Wspomnienia go dopadały. Spychały na sam skraj. Wszystko go przerastało.
Śmierć nie jest godnością, ani honorem. Śmierć to czas. Śmierć to kolejny etap w naszej marnej egzystencji.


       Wiosenne powietrze osiągnęło chłodną stronę doskonałości, a późno popołudniowe słońce niebiańsko raziło ich oczy.
- Ile trwa chwila?
- Dwa momenty. A momenty są jak zlepki wspomnień. Jednego dnia spychają nas na samą krawędź, a drugiego wskazują drogę ku słońcu.
- Słońce. Jestem moim Bogiem, wiesz?
- Wiem, Hyung.
Luhan uśmiechnął się. Kochał swojego Boga za to, iż sprawił, że spotkał na swojej drodze kogoś tak wspaniałego jak Sehun. Spotkał miłość, szacunek, dobroć, a nie nienawiść czy litość. Ponieważ takie rzeczy się spotyka. Przychodzą wraz z drugim człowiekiem. I odchodzą. Luhan wiedział, że ten dzień jest końcem jakiegoś etapu i początkiem czegoś nowego. Sehun nauczył go, że nawet, jeśli ma się świadomość nieuniknionego końca trzeba iść dalej, żyć jak najlepiej się potrafi.
Leżeli na wiosennej łące, którą przykrywał dywan trawiastozielonych traw. Sehun powiedział Luhanowi, że to jego ulubione miejsce, w którym samotnie może rozmyślać o czasie. Samotna łąka w środku lasu. Tylko ptaki i leśne zwierzęta. Luhan stwierdził, że Sehun lubi samotność.
- Grosz za twoje myśli - powiedział cicho Sehun niszcząc ich ciszę. Obrócił głowę w stronę swojego hyunga z uśmiechem. Zieleń trawy idealnie kontrastowała z jego bladą cerą.
- Myślę o tym, jak bardzo nie chcę żebyś odchodził - odpowiedział Luhan dość poważnie.
Sehun tylko westchnął.
Obydwoje wiedzieli, że ten temat może przynieść łzy i smutek, dlatego omijali go szerokim łukiem.
- Nasze życie zapisane jest w gwiazdach - odezwał się młodszy przenosząc swój wzrok na błękit popołudniowego nieba. - Każde nasze słowo, westchnienie, ruch, uczucie. Wszystko, co w jakiś nienormalny sposób mieści się w pojęciu człowieczeństwa. Tylko ludzie ignorują gwiazdy, wiesz? Ignorują Boga i wszystko, co jest powszechne, co jest na co dzień. Oni tego nie zauważają, nie doceniają. Ale my jesteśmy inni. Wpatrujemy się w gwiazdy i myślimy o miłości. Na świecie jest wiele takich ludzi. I zawsze łączy nas jedno. Jedna niepozorna rzecz. Łączy nas niebo. Wszyscy patrzymy na to samo. Jesteśmy dziećmi innego boga. I ten nasz Bóg kocha nas całym sercem.
- Tak jak ja kocham ciebie - wyszeptał Han, chwytając sehunową dłoń. - I skoro chwila trwa dwa momenty, to chcę przeżyć tych chwil tysiące. Czyli dwa razy więcej momentów. Tak dużo czasu spędzonego z tobą.
Sehun pokręcił głową.
- Nie – zaprzeczył. - Zobacz.
Wyciągnął z kieszeni bluzy beżową karteczkę, na której widniały dwa równania.
77+94=161
77+94=171
Luhan tylko zmrużył oczy, gdy jego wzrok przemknął po cyferkach.
- Nie rozumiem.
- Czas. Jest różnica pomiędzy sto sześćdziesiąt jeden, a sto siedemdziesiąt jeden, prawda?
- Tak. Duża.
- Nie, mylisz się, Hyung.
Luhan podparł się na łokciach by spojrzeć na młodszego niezrozumiałym wzrokiem.
-Dla wszechświata dziesięć to łza w oceanie. Nic nie znaczy. Dla czasu też jest niczym. Zastanawiałeś się kiedyś, czy czas jest skończony? Nie, oczywiście, że nie. Ludzie uważają, że czas to czas i po prostu umyka, przemija. I że nie ma końca. De facto jest nieskończony, wieczny. Problem jest w tym, że nie znamy definicji wieczności. Może trwać dwie sekundy, moment, chwilę. Ludzie są tacy naiwni.
- A ja? - Luhan uśmiechnął się zadziornie. - Jestem naiwny?
Sehun roześmiał się głośno ściskając mocniej dłoń chłopaka.
- Nie, Hyung. Nie jesteś naiwny. Jesteś po prostu głupi.- odpowiedział, na co Han oburzył się teatralnie.
Przez chwilę udawał obrażonego. A że często się tak zachowywał, Sehun zignorował go i zerwał małą stokrotkę, która odbijała na rosie promienie słońca.
- Kocham Cię - powiedział, ale nie doczekawszy się odpowiedzi spojrzał na Luhana, pociągnął go za rękę, a ten wylądował w ramionach młodszego.
- Kocham cię, Hyung - powtórzył Sehun.
Luhan przez chwilę się dąsał, ale w końcu odpuścił.
- Ja ciebie też kocham.
Piękne chwile mają to do siebie, że zawsze istnieje czynnik, który je zniszczy.
      Leżeli przez klika minut wpatrując się w niebo i słuchając swoich oddechów. Wszystko tamtej chwili było piękne, ale ulotne. Wszystko miało odejść w nicość. Zniknąć. Pozostała im tylko nadzieja, że nie dopadnie ich zapomnienie. A Luhan właśnie tego się bał. Zapomnienia. Bał się, że nie pozostanie po nim nic. Ludzie zapomną, że ktoś taki jak on istniał. Zapomną. Zapominają. Zapomnieli już dawno temu. Jego dłoń powędrowała do ciepłego policzka Sehuna, gładząc go delikatnie. Chciał zatrzymać wspomnienia tych chwil tylko dla siebie. Chciał stworzyć swój własny kalejdoskop wspomnień. Uśmiechnął się, ponieważ był szczęśliwy. Dla Luhana smutny był fakt, że ludzie zapominają o uśmiechu. Gdyby mały ktoś kiedyś opowiedział mu o pewnym samobójcy, który stwierdził, że jeśli w drodze na wieżowiec spotka osobę, która się uśmiechnie, to nie skoczy.
Skoczył.
I to było smutne. Nikt się nie uśmiechnął, mimo że przeszedł kilkadziesiąt ulic. Wystarczyło tak niewiele, aby uratować życie niewinnemu człowiekowi. Jeden, mały dla przechodnia nieznaczący gest. Jeden uśmiech. Dlatego właśnie Han się uśmiechał. Po części była to zasługa Sehuna, który nauczył go takowej sztuki uśmiechu. Przyczyniło się do tego jednak coś jeszcze. Los. Los, który odebrał mu wszystko. Chciał żyć dobrze, godnie nie tyle, co dla siebie, ale dla innych. Więc walczył tak długo jak potrafił. A siłę na walkę czerpał z miłości, jaką dawał mu Sehun. Żyli w swojej idealnej nieskończoności mimo upływającego czasu. I oboje mieli głupią nadzieję, że będą żyć w niej wiecznie. Wierzyli w dwa nieznaczące dla niektórych ludzi słowa. Kocham cię.
To była ich wieczność.
- Nawet, jeśli to nasze ostatnie dni - wyszeptał Luhan wtulając się w Sehuna. - Cieszę się, że spędzę je z tobą. Dziękuję, że nauczyłeś mnie kochać.
- A ja dziękuję, że mogłem cię kochać, Hyung. I będę zawsze.
- Zawsze? - Luhan splótł ich palce razem.
- Zawsze, Hyung - Sehun złożył na jego czole motyli pocałunek. - Zawsze w naszej małej, idealnej nieskończoności.

94+77=171 Perfekcyjne równanie. Dzień 171”


Następnego dnia Sehun odszedł w nieskończoność wszechświata.



      Ludzie umierają, ponieważ nasz los zapisany jest w gwiazdach. Wszyscy będziemy martwi. Apokalipsa, śnieżyce, tornada, powodzie, huragany. To wszystko doprowadzi do naszej klęski. Na ziemi nie pozostanie ani jeden człowiek. Wszechświat o nas zapomni. Odejdziemy w nicość. Dopadnie nas zapomnienie. Staniemy się bytem, któremu brakować będzie cech człowieczeństwa. Staniemy się bytem, który nie będzie mieścił się w żadnej definicji bytu. Staniemy się niczym. Cały nasz dorobek zginie razem z nami. Słońce zgaśnie, a Ziemia przestanie oddychać. To może stać się jutro, dziś lub za milion lat, ale nie możemy udawać, że będziemy istnieć wiecznie, ponieważ nic nie jest wieczne. Wieczność to błędna koncepcja.



Nigdy nie zapomnę o uśmiechu.
Nigdy nie zapomnę o tym, że bubble tea bez taro to nie bubble tea tylko zwykły sok.
Nigdy nie zapomnę o Rainbow Caffe i cieple, które tam znalazłem.
Nigdy nie zapomnę o płatkach śniegu.
Nigdy nie zapomnę o gwiazdach.
Nigdy nie zapomnę o karteczkach z nutką.
Nie zapomnę, ponieważ te rzeczy nauczyły mnie żyć godnie. Ponieważ tylko to się liczy. Powinniście żyć godnie, bo śmierć i tak będzie banalna, zwykła, szara i typowa. Śmierć nie może być godna. Tylko życie może być godne.
      Rinbow Caffe wciąż jest takie samo. Kolorowe, pełne miłości i poczucia ciepła. A gorąca czekolada z podwójnym cukrem wciąż jest tak pyszna. Mimo, że są to małe, ulotne rzeczy - są cenne w swój wyjątkowy sposób. Lubię wracać do tamtych chwil, a szczególnie do tej, w której pierwszy raz zobaczyłem Sehuna. Minęło 6 lat, a ja wciąż pamiętam jak wtedy wyglądał. Pamięć to piękna rzecz.
- Więc twierdzi pan, że istniej coś pomiędzy ziemią, a niebem?
Uśmiecham się lekko do siedzącego przede mną chłopaka. Jakiś dość młody, student. Pisze artykuł o mojej książce, która w dziwny sposób stała się hitem literackim. Dla mnie to dziwne, ponieważ ta książka to po prostu historia, którą przeżyłem. Oczywiście ubarwiłem ją odpowiednio i opisałem z trochę innej strony. Ze strony anioła, który teraz znajduje się pomiędzy ziemią, a niebem i tęskni. Historia o nostalgii anioła.
- To "coś" to nieboskłon - odpowiadam.- Ale to tylko fikcja literacka. Wiesz o tym, prawda?
- Tak, wiem, proszę pana.
Chłopak strasznie się denerwuje.
- Zastanawia mnie coś - mówię cicho, jakby do siebie, choć wiem, że chłopak dobrze mnie słyszy. - Dlaczego spośród tylu milinów książek wybrałeś właśnie moją? Piszesz pracę magisterską na temat niemożliwej powieści autorstwa jakiegoś szaleńca?
Chłopak śmieje się kręcąc głową. Upija łyk czekolady, rozgląda się po Rainbow Caffe i patrzy na mnie w specyficzny sposób. Jakby wiedział coś, czego ja nie wiem.
- Wybrałem tą książkę, ponieważ wierzę, że niektóre nieskończoności są większe niż inne.
Uśmiecham się tylko, ponieważ wiem, że ten właśnie uśmiech to odpowiedź.
     Rozmowa trwa jeszcze krótką chwilę, a potem umawiamy się na kolejne spotkanie. I mam wrażenie, że ten chłopak rozumie mnie jak nikt inny na tym beznadziejnym świecie. Wychodzę z Rainbow Caffe, a świeże wiosenne powietrze owiewa moją twarz. Ten dzień jest piękny. Ruszam główną ulicą w stronę parku po drodze mijając mnóstwo ludzi, do których się uśmiecham. Wstępuję kupić moją ulubioną bubble tea, oczywiście z taro. W parku słyszę wrzask i śmiech dzieci. Bawią się, są szczęśliwe i żyją bez zmartwień. Są symbolem ludzkiej potęgi. Siadam na ławce i przyglądam się im. To dzieci innego Boga. Patrzą w gwiazdy i myślą o miłości. I wierzę, że będą miały szczęśliwe życie.
      Wracam do wypomnień, jak każdego dnia.
Sehun nauczył mnie wielu wspaniałych rzeczy. Pokazał miłość, szczęście. Był moim przewodnikiem. Nazwałem go kiedyś aniołem, ponieważ jego serce było przepełnione troską o innych, a nie tylko o siebie. Opowiadał o życiu, gwiazdach, czasie i ludziach. Dał mi wieczność mimo upływającego czasu. Do dziś żałuję, że nie byłem w stanie mu za to podziękować. Odszedł, gdy nadszedł odpowiedni czas. A ja tęsknię. I naprawdę już o nas nie myślę, ale tęsknię, Sehun.
      - Dzień dobry. - słyszę głos małej dziewczynki, która drepta spokojnie w moją stronę.
- Mel! - uśmiecham się do niej, a ona przytula mnie mocno.
Kilka kroków dalej widzę jej opiekunkę. Uśmiecha się, ale wiem, że to uśmiech przepełniony bólem. Rodzice Mel zginęli trzy miesiące temu, a dziewczynka trafiła do domu dziecka. Często ją odwiedzam. Traktuj ją jak przyjaciółkę, z którą można rozmawiać o gwiazdach. Dotrzymała obietnicy i myślę, że tak właśnie się jej odwdzięczam. Pewnego dnia pokazała mi swój pamiętnik Była tak karteczka z nutą. W takim stanie, w jakim ją zostawiłem. Wtedy płakałem. Szlochałem jak dziecko. Ale ze szczęścia, że w swoim życiu doświadczyłem tak wspaniałej miłości.
        Mel zaczyna opowiadać mi o konstelacjach i pokazuje rysunek gwiazd, który narysowała w nocy. Chwalę ją, ponieważ naprawdę ładnie rysuje. Ma dwanaście lat, a ja już wiem, że zostanie malarzem. To więcej niż pewne. Mel biegnie do innych dzieci, aby pobawić się na placu zabaw.
       Jej opiekunka podchodzi do mnie niepewnie, wita się, a ja mówię, żeby usiadła.
- Mel dużo o panu opowiada - mówi kobieta. - Lubi pana. I tak się zastanawiam...
- Czy bym jej nie adoptował? - kończę z uśmiechem, a kobieta wygląda na zbitą z tropu - Myślałem o tym. Ale to trudne.
- Mógłby pan chociaż  to dobrze przemyśleć. Proszę. Mel cierpi.
Dostrzegam w jej ochach błaganie.
- Dobrze.
A może to dobra pora by coś zmienić? Przynajmniej nie byłbym już taki samotny.
       Wiecie, w mojej powieści jest mowa o nieboskłonie, krainie pomiędzy ziemią, a niebem. Umarli mają wybór, albo zostają, albo odchodzą. Sehun też go miał. Nie da się zauważyć, że umarli odchodzą, kiedy naprawdę postanawiają odejść. To ma być niezauważalne. W najlepszym wypadku czuje się ich, jako szept lub falę szeptów spływającą w dół. Umarli są wśród nas cały czas. Czasem wystraszy się rozejrzeć. I być może tak jak ja traficie na swojego anioła w małej kawiarence na rogu.
Anioły istnieją, pomagają ludziom. Czasem przybierają ludzie formy, by łatwiej było im nieść miłość. Umarli są aniołami. Mój anioł złamał wszelkie zasady. Zakochał się. A anioły nie mogą kochać człowieka w ten sposób.
Moja książka opowiada historię taką, jaka jest ona naprawdę. Dla mnie Sehun istniał i wciąż istnieje. Jest to tylko kwestia wiary. Wiary, która z latami zanika. I jestem pewien, że gdy ktoś starszy przeczytał moją powieść nie uwierzył.
        Czasem idąc ulicą czuję szept na moim policzku. I wiem wtedy, że wiara to piękna rzecz. Szepczę „ja ciebie też kocham" i wierzę, że on również mnie kocha. Nie mamy wpływu na to, kogo i gdzie spotykamy i jak to spotkanie może zmienić nasze życie. Ale jeśli istnieje, choć cień nadziei, że dzięki temu możemy coś zmienić na lepsze, to trzeba to wykorzystać, nie patrząc  na słabości, które nas ograniczają.
Uśmiechajcie się. Nawet do nieznanej osoby na ulicy. Uśmiech to najpiękniejszy dar, jaki możecie podarować drugiej osobie bezinteresownie. Wsłuchajcie się kiedyś w ciszę. Poczujecie szept aniołów, ponieważ umarli odchodzą, gdy naprawdę tego chcą.

Mam na imię Luhan.
Miałem dwadzieścia trzy lata, gdy spotkałem prawdziwego anioła.
Przeżyłem swoją własną nieskończoność i uśmiechałem się.
Kochałem gwiazdy i wszechświat.
Mój anioł był ze mną na Ziemi tylko przez chwilę, a potem odszedł. Jakaś część mnie odeszła razem z nim w gwiezdną wieczność.
Życzę wam wszystkim długiego i szczęśliwego życia.

 
♥ 

"Hyung, nigdy nie zapomnij o uśmiechu!"




♦♦♦

Przepraszam za filozoficzny charakter tego tekstu. 
Następne będzie KaiHo. 



15 komentarzy:

  1. Tak trochę smutam, bo niektóre akapity się nie dodały ;;; szczególnie te pod koniec ;;;
    Dobra, ogólnie na początku to opowiadanie wydawało mi się dziwne, ale potem przyzwyczaiłam się do tego jak zostało napisane i muszę powiedzieć, że mi się podobało i to bardzo :)
    Ten tekst jest inny, dlatego zapadł mi w pamięć i się z tego cieszę, bo jest tego warty :)
    Mam nadzieje, że żadnych błędów nie ma, bo byłby na mnie xD
    I sorry za tak późne podesłanie tego, ale nigdzie nie było wifi, normalnie zgroza. W niedziele wszystko jest pozamykane w Berlinie, to pewnie dlatego xD
    No to hwaiting w pisaniu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę nie umiem komentować więc przepraszam, jeśli mój komentarz nie będzie miał sensu, będzie za krótki, czy kompletnie nie na temat, ale prawda jest taka, że jak ja coś nieczęsto komentuję, a jak przeczytam coś z półki fanfiction to już w ogóle jakiś cud. Zacznę może od tego, że całokształt mi się naprawdę podobał. Był przesycony przemyśleniami, ważnymi słowami i... może chwilami było ich aż za dużo? W każdym parcie można było znaleźć Twoje własne przemyślenie i szczerze, to brakowało mi samych głębszych interakcji między Sehunem i Luhanem. Cały czas rozmawiali, wybierali się gdzieś i wtedy pojawiały się te, chwilami trudne do zrozumienia, dialogi czy monologi o Bogu, gwiazdach, śmierci i tym podobnych. Sama tak robiłam, przyznaję się i dopiero teraz widzę, że to chwilami naprawdę... gryzie. Ja oczywiście nie mam nic przeciwko temu, bo jestem zwolenniczką wszelkiego rodzaju tajemniczych sentencji, ale opowiadanie przede wszystkim powinno zawierać lekkość. Wydaje mi się, że powinnaś troszkę ograniczyć takie rzeczy, bo od nadmiaru ważnych rzeczy może rozboleć głowa.
    Wydaje mi się też, że wszystko działo się szybko. Owszem, one shot jest długi i podziwiam Cię za to, bo ja bym chyba w życiu nie napisała czegoś tak długiego, ale... to wszystko było takie szybkie. A może to ja za szybko czytam? Brakowało mi tych rozwinięć akcji, dłuższych interakcji, rozwiniętych opisów. Ich rozmowy zawsze miały filozoficzne podłoże, a o tym raczej nikt nie rozmawia na każdym spotkaniu. Takie rzeczy zachowałabym raczej na myśli jednego z nich, tudzież opisy, których tak mi brakowało.
    Ale! Widzę, że strasznie się rozwinęłaś! Piszesz dłuższe wątki, widać, że zastanawiasz się nad każdym słowem i to sprawia, że Twoje dzieła są wyjątkowe. Na gg pisałam Ci, że się rozpłakałam i faktycznie tak było, bo końcówka chwyciła mnie za serca.
    "
    Mam na imię Luhan.
    Miałem dwadzieścia trzy lata, gdy spotkałem prawdziwego anioła.
    Przeżyłem swoją własną nieskończoność i uśmiechałem się.
    Kochałem gwiazdy i wszechświat.
    Mój anioł był ze mną na Ziemi tylko przez chwilę, a potem odszedł. Jakaś część mnie odeszła razem z nim w gwiezdną wieczność.
    Życzę wam wszystkim długiego i szczęśliwego życia." Dokładnie to. Uwielbiam takie rzeczy, także za to aplauz.
    Zakochałam się też w "Luhan spotkał Se Huna po raz pierwszy 24 grudnia 2013 roku." Nie będę się czepiać liczb, które w ff raczej powinno zapisywać się słownie. Tak też jest w porządku, ale lepiej by to wyglądało w zapisie "dwudziestego czwartego (...)".
    Poza tym wszystkim to "Children of another god" jest opowiadaniem naprawdę niesamowitym, fabuła jest piękna, wszystko jest utrzymane w takiej tajemniczej i "gwiezdnej" atmosferze, która chwyta za serce.
    A Tobie pozostaje mi pogratulować.
    Naprawdę odwaliłaś kawał dobrej roboty.

    Hwaiting!

    OdpowiedzUsuń
  3. Opowiadanie, choć jest bardzo długie i po części smutne sprawiło mi wiele radości. Piszesz pięknie i tylko mogę błagać byś doradziła mi jak choć odrobinę być w tym dobra tak jak Ty. Błędy to nic w porównaniu z Twoim talentem pisarskim. One się nie liczyły. Piękne i jeszcze raz piękne. Pisz tak dalej. Wiem, że dużo się przy tej historii napracowałaś i dało to zachwycający efekt.
    Powodzenia w dalszym pisaniu! Będę tu teraz często zaglądać.
    Hwaiting! ♡
    기기

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie robi się tak.
    Nie pisze się takich arcydzieł, łamiąc serca czytelnika.
    No, przynajmniej przeprosiłaś.
    Płakałam przez cały czas. W Twoim sposobie pisania jest coś tak niesamowicie poetyckiego i prawdziwego, co sprawia, że chcąc nie chcąc, czuje się emocje, które pragniesz przekazać.
    Było parę literówek, ale już nie będę się ich czepiać. Fabuła wszystko wynagradza.
    Nie wiem, co mogę napisać, naprawdę. To ff to arcydzieło, nie wymaga długich komentarzy. Poza tym i tak nie stać mnie na taki.
    Zyskałaś nową największą fankę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten tego. I tak już wiesz, że to kocham. ;-;
    Chcę to tylko jeszcze przeczytać z Twojego zeszytu. <3
    Pamiętam jak mi to na rolkach opowiadałaś i u Ciebie. XD
    Chcę SeKai. ;wwwwwwwwwwww;
    Aha. I więcej chodzenia na Bubble Tea i wymyślania tam fabuł. ;;
    Co ja Ci mam jeszcze napisać no. ;;

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudowne. Naprawdę artystyczne dzieło. Pierwszy raz przy pisaniu głupiego komentarza zabrakło mi tego, co powinnam napisać. W mojej głowie teraz tylko obijają się pojedyncze słowa: perfekcja, ideał, doskonałość, arcydzieło, cudo, najlepszy.
    Szczerze, czuję się dziwnie po przeczytaniu tego opowiadania, jakby ktoś wyprał mnie z wszelkich emocji. Sama nie wiem dlaczego tak się dzieje. Naprawdę przy czytaniu "Children of another God" czułam jakbym była obecna, gdzieś między bohaterami. Jakbyś Ty upchnęła mnie w sam środek fabuły i pozwoliła patrzeć na to, co rozgrywa się w danej sytuacji. Niesamowite.
    Totalnym idiotyzmem byłoby czepianie się teraz literówek i "pozjadanych" literek, ponieważ sama bym się ośmieszyła w tym momencie. Fabuła jest przepiękna i porywająca. Fakt, opowiadanie mimo, że cholernie długie to nie ma się ochoty odejść od niego nawet na sekundę, bo straciłoby się tylko czas na przeczytanie go. Kiedy już zaczęłam, to nie było ani jednej chwili, w której przerwałabym czytanie.
    Szczerze mówiąc, nie czytałam wcześniej Twojego bloga, ale byłabym ignorantką i skończoną kretynką, gdybym tak po prostu zrezygnowała z czytania go. Naprawdę masz niesamowity talent pisarski i nie zmarnuj tego. Wiedz, że trzymam za Ciebie kciuki, bo naprawdę jesteś najlepsza.
    Uwielbiam Cię!~
    Z góry przepraszam za to, że mój komentarz nie będzie miał sensu, jest dosyć późno i już nie kontaktuję.~

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie umiem jako tako pisać komentarzy,ale się postaram. Naprawdę pięknie to opisałaś. Popłakałam się przy tym. Lubię czytać takiego typu opowiadania. Zawsze się wzruszę. Piszesz niesamowicie i nie zmarnuj tego kochana. Brakuje mi słów by to opisać. Nie przyczepię się do literówek,bo to byłoby głupie. Jak będziesz pisała następnym razem to mi wyślij linka. Nie mam konta tutaj XD Ten komentarz bez składu i ładu jest,ale oj tam. Naprawdę jak czytam niektóre wątki to zaczynam płakać. Ten ff poruszyło moje serce. I dziękuję Ci za to. Dziękuję z całego serca.
    Księżniczka Yura <3 ~

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepiękne.Płakałam kilka razy.Po prostu przepiękne.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie wyznaję Huhhanizmu, prędzej już Taorizm, ale czasem poczytam o nich. Twój shot dosłownie wmurował mnie w fotel. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się czytać tak pięknego, smutnego i wzruszającego angst’a. Sama nie wiem, co dokładnie napisać w komentarzu, by wyrazić mój zachwyt, bo wszystkie przymiotniki wydają mi się nieodpowiednie. Stworzyłaś prawdziwe dzieło. I jeśli kolejny będzie tak cudowny to warto na niego czekać, choćby rok. Masz talent do pisania i cieszę się, że dzielisz się nim z innymi. Życzę weny!
    Pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń
  10. ak jak obiecałam przeczytałam Twoje ff <3 ♥ i zostawiam komentarz, a więc na początku przeraziła mnie ilość tekstu, jednak mnie to nie zniechęciło . Kiedy zaczęłam czytać nawet nie zdałam sobie sprawę że tak szybko mi to zajmie <3 już duża ilość testu nie miała dla mnie znaczenia, czytało się tak przyjemnie że aż się nie chciało kończyć ^^ Po pierwsze jestem straszną fanką HunHan <3 ♥ więc to już wielki plus, po drugie odwaliłaś kawał dobrej roboty, stosowałam się do Twoich zaleceń i przyszykowałam chusteczki, bardzo mi były wtedy przydatne <3 Tak się rozpłakałam, a uwierz mi jak płaczę na czymś to musi być na prawdę dobre. Sam pomysł na fabułę jak bardziej przypadł mi do gustu ^^ i te wątki filozoficzne, cudowne <3 lubię coś takiego w opowiadaniach, ogólnie kocham takie dość skomplikowane ff. Na prawdę tak bardzo cieszę się że mogłam przeczytać Twoje ff <3 z reguły czytam ff po angielsu, ponieważ po polsku są tylko nie liczne tak dobre i mogę z czystym sercem przyznać że zaliczasz się do tej grupy ^^
    Przepiękne <3 Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Hej, chcę kiedyś przeczytać Twoją książkę. Wiem, że takie powitanie jest absurdalne, ale jak najbardziej prawdziwe. Nie jestem typem osoby, która płacze przez angsty. Jak w ogóle nie płaczę. Ale po przeczytaniu Children of Another God popłakałam się, trzęsłam i nie umiałam uspokoić. Ale nie obwiniaj się. To raczej moja wina. Teraz siedzę, piszę bezsensowny komentarz. I to jest chyba mój trzeci komentarz w życiu! Czytam yaoi dość sporadycznie, a na Twój blog trafiłam dzięki Facebbokowi i tym konkursie na ff. I strasznie się z tego cieszę. Nie znam Cię, nie wiem jaką jesteś osobą, ale to ff przekazuje tyle emocji, że czytając - czuje się je. Znam te wszystkie wielki autorki ff w fandomie, ale musimy by być szczerzy. Każda z nich pisze dobrze, genialnie, ale tylko jedna - moim zdaniem- potrafi chwycić za serce, a reszta po prostu genialnie pisze. Teraz wiem, że będą takie dwie, które swoimi emocjami przelanymi na papier potrafią wywołać łzy. W tym ff podoba mi się postać LuHana, który jest zagubiony, jest takim biednym dzieckiem, które boi się świata, a Sehun to taki jego Anioł Stróż. Fabuła daje tak cholernie do myślenia, że po przeczytaniu siedziałam przez godzinę i się na tym wszystkim zastanawiałam. Myślałam, myślałam i myślałam. To duży plus. Ciężko jest zmusić człowieka do myślenia! Rasa ludzka z reguły jest głupia. Metafory, przenośnie itp. (nie wiem jak to nazwać, bo ja na biol-chemie xD) dały naprawdę dobry efekt. Nie nie jest tylko gejowski shot o zakochanych dzieciakach, to emocje. Jak już wspomniałam nie jestem dobra w pisaniu komentarzy, bo rzadko to robię, ale chcę żebyś wiedziała, że zarz idę czytać dalsze Twoje prace i postaram się skomentować.
    Dziękuję za napisanie tego ff. To arcydzieło.

    Pozdrawiam!

    Hizashi~

    OdpowiedzUsuń
  12. Ryczałam całą noc przez to ff.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  13. Na sam początek zaznaczę, że filozoficzny charakter to to, co najbardziej lubię w tym opowiadaniu. Twój styl pisania bardzo mi się podoba, choć czasami zdawał mi się troszkę zagmatwany, jakbyś nie potrafiła wyklarować zdań ze swojego natłoku myśli. Jest bardzo poetycki i magiczny, a atmosfera tego opowiadania – pudrowa, tak, jakbym patrzyła na zdjęcie przez różową szybkę.
    Prawie od początku czytania, a przynajmniej zanim dobrnęłam do rozwiązania, miałam takie wrażenie, jakby Sehun był tylko wyobrażeniem Luhana, personifikacją jego najskrytszych myśli, a te rozmowy między ich dwójką były tylko dialogiem Luhana z samym sobą, gdzieś głęboko w jego głowie. To nie było opowiadanie na schemacie fabularnym, nie czekało się, aż coś się stanie. To był portret „filozoficzny”, duchowa spowiedź Luhana — dorosłego mężczyzny, którego umysł pozostawał wciąż dziecinnie rządny tego, co nieznane. Samotnego, zagubionego i impulsywnego człowieka, który cierpi zaburzenia psychiczne i przez to, powiedzmy, myśli na pewne tematy więcej niż przeciętny człowiek i czuje w inny sposób, bardziej intensywny. Miałam wrażenie, jakbym była w czyjejś nocnej wizji, w jakimś śnie, w którym brak logiki i spójności. Jakbyśmy przeskakiwali z Sehunem i Luhanem po poszczególnym skrawkach pamięci i fragmentach wspomnień, po to aby zastanawiać się nad rzeczami wielkimi. Przemyślenie na temat życia, śmierci, szczęścia, Boga, godności — bardzo mi się podobało, jak to przedstawiłaś. Winszuję. Ponadto ciekawy był motyw Boga Luhana — być może był on produktem jego własnych przemyśleń, stawiany dla zaprzeczenia opiniom innych ludzi i ich „bogów”
    Myślałam sobie, że Sehun jako projekcja podświadomości niestabilnego psychicznie Luhana to bardzo zgrabna interpretacja, aczkolwiek do momentu ich łóżkowego „zbliżenia”. A potem to już wyszły nadnaturalne zdolności, bo nie wiem, jak inaczej nazwać fakt, że Luhan spotkał człowieka, który został zamordowany dziesiątki lat temu. (Swoją drogą postać Kai’a wpleciona w fabułę w pojedynczej scenie po to, aby dać czytelnikowi do zrozumienia, że Sehun „nie istnieje”, wydawała mi się dość niezgrabnym pomysłem). Trochę dziwne dla mnie było to, że Luhan wydał książkę, która stała się „hitem”, i dziwne było całe to spotkanie ze studentem piszącym pracę magisterską i pomysł adopcji dziewczynki, która… Jej rola w tym opowiadaniu też jest dla mnie dość wątpliwa. No i to trochę… przesłodkie zakończenie, w którym Luhan zaczyna rozumieć, jak żyć i po co żyć, i jeden wielki „happy end”, cieszmy się, radujmy. To nie moje klimaty, chyba wolę koncepcje choroby psychiczne, przepraszam.
    Na moją uwagę prosi się też cały, że tak to nazwę, schemat budowy tekstu. Mam tu na myśli przeplatankę spotkań z Sehunem, wizyt u psychologa i motyw tych krótkich zapisków Sehuna na skrawkach papieru, które pojawiały się pomiędzy poszczególnymi scenami. Bardzo mi się spodobało, naprawdę.
    Z drugiej jednak strony, momentami miałam wrażenie, jakby to wszystko się przesadnie dłużyło. Musiałam sobie podzielić czytanie tego opowiadania, bo miniaturą czy oneshotem ciężko to nazwać, na kilka osobnych posiedzeń. Z tego też powodu wydaje mi się, że pasowałoby podzielić ten tekst na jakieś części, choćby dwie i od razu zrobiłoby się klarowniej. Tym trudniej czytało się to na Twoim blogu, gdzie szablon zsuwa tekst w prawo, a aby w centrum był… zdjęcie. Szerokość tekstu jest niewielka, a czcionka duża i to jeszcze bardziej wszystko… wydłuża. Aż optycznie tekst odstrasza czytelnika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale koniec tego gderania o części wizualnej. Teraz część techniczna, czyli trochę od strony interpunkcji, fleksji i innych podobnych. Wiem, że pisałaś to opowiadanie prawie rok temu i Twój styl pisania się poprawił, ale myślę, że „Children of another God” wymagałoby porządniejszego przyjrzenia się pod kontem błędów, bo takowe zdarzają się, aby przyszli czytelnicy mogli w pełni cieszyć się ideałem. Mogę za przykłady dać:
      „(…) odpowiedział szybko Sehun. - znalazłem cię (…)”
      „co siedzi z głowie”
      „(…) widzenia,. Chciał (…)”
      „odłożyła na ziemię. – schowaj”
      „samo destrukcji”
      „nie wiedzą jak żyć godnie”
      „wrócić do niego całkiem nago, ale niebezbronny. Raczej zagubiony i odnaleziony.” – Definitywnie powinno być „ale nie bezbronny”.
      „Luhan zamknął oczy tłumiąc głośny jęk.”
      „tracił zmysły Stracił”
      I jeszcze sposób, w jaki czasami zapisujesz imiona razem, a czasami oddzielnie, sprawiał, że miałam mętlik przed oczami.
      Ale może dosyć tego marudzenia. Czas na moje ulubione fragmenty:
      „Muszą przestać zadawać pytania o swoją śmierć. Muszą przestań pytać, dlaczego to właśnie oni zginęli, a nie ktoś inny. Muszą przestać badać próżnię, którą stworzyła ich śmierć. Muszą przestać pragnąć pewnych odpowiedzi.”
      „Han wciąż wpatrywał się w ich odbicie w lutrze, jakby bał się, że ta nieskończoność dobiegnie końca.”
      „Ale to tylko życie. Ono też ulega autodestrukcji.”
      „To uczucie jakby świat się zatrzymał właśnie dla nich. Jakby czekał na ich koniec, na odejście, łzy i smutek.”
      „To wszystko doprowadzi do naszej klęski. Na ziemi nie pozostanie ani jeden człowiek. Wszechświat o nas zapomni. Odejdziemy w nicość. Dopadnie nas zapomnienie.”
      Nie da się ukryć, że większość wypowiedzeń filozoficznych Sehuna była dla mnie olśniewająca i stanowiła dobrą „glebę” dla przemyśleń. I za te piękne przemyślenia bardzo Ci dziękuję, bo uwielbiam opowiadania z przesłaniem, przy których należy trochę się zastanowić. Twoje z pewnością do nich należało i chętnie wrócę do niego w przyszłości. Póki co mam nadzieję przeczytać inne Twoje dzieła i pozostawić po sobie kilka słów na ich temat. :)
      Pozdrawiam ciepło, całuję autorskie rąsie i życzę dużo weny.

      Usuń
  14. Wiem, że ten ff jest już stary, ale nie mogę się powstrzymać od napisania chociaż krótkiego komentarza.
    Byłam przygotowana na to, że będę płakać. Zawsze tak jest przy takich tekstach. Czytałam to opowiadanie ze łzami w oczach. A po przeczytaniu musiałam sobie dać chwile, by ochłonąć.
    Bardzo spodobał mi się motyw z tymi karteczkami. Ujął mnie za serce.
    Nie chce, żeby zabrzmiało to źle. Fabuła sama w sobie dla mnie nie była jakoś niezwykła. Może to dlatego, że przeczytałam już bardzo dużo opowiadań. To co mnie ujęło w tym opowiadaniu to postacie Luhana i Sehuna. Pomysł, by oprzeć to na tym magicznym postrzeganiu gwiazd.
    Do tego dołącza się styl Twojego pisania. Jak na razie jest to moje pierwsze opowiadanie od ciebie, ale na pewno nie ostatnie.
    Dziękuję, za to opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy