6 kwi 2015

[HUNHAN] Ciepło Twojego Oddechu








Tytuł: Ciepło Twojego Oddechu
Gatunek: Angst, Romans, Dramat, Smut
Pairing: HunHan
Ostrzeżenia: demoralizacja, przekleństwa, poruszone kwestie ideologi subkultur, w połowie na podstawie prawdziwej historii, 
Opis: Luhan jest ptakiem zamkniętym w klatce, który krzyczy o wolność, a Sehun jest tylko wspomnieniem w jego pamięci lata roku 1977.  
A/N1: W tej notce autorskiej chcę tylko napisać, że to ff jest pokręcone, typowo w moim stylu i żeby coś z niego wynieść trzeba zwrócić uwagę na "domek na drzewie". CTO to jakieś 45 stron filozoficznej  paplaniny przelanej na papier. Resztę napiszę na dole. Miłego czytania. ♥ 
Muzyka: W niektórych miejscach dałam konkretny odnośnik do piosenki, ale ogólnie to playlista znajduje się tutaj.



“Zawarliśmy pakt, więc teraz wypełniam swoją część postanowienia.
Proszę, pochowajcie mnie obok mojej ukochanej. Pochowajcie mnie w skórzanej kurtce, jeansach i motocyklowych butach.
Żegnajcie.”
-Sid Vicious, Sex Pistols


I


     Rok 1977 był dziwnym rokiem. Rokiem pełnym westchnień, czułego dotyku, gumy balonowej i samolotów. Rokiem tak przejrzystym, że  w mojej pamięci odbija się niebywale krystalicznie. Rokiem zmagań z wolnością, zasadami, zakazami i prawami. Rokiem młodocianej miłości, która odchodzi wraz z pierwszym dotykiem wiosny. Pamiętam wszystko. Kolor jego oczu, i to jak błyszczały, gdy wpatrywał się we mnie. Miał piękne oczy, naprawdę. Pamiętam zapach jego perfum. Aramis Devin Aramis. Pamiętam jego schodzone, czarne glany z niebieskim napisem no future. Pamiętam też smak jego ulubionego wina. Pamiętam złote rybki w słoiku, które stały na parapecie w jego pokoju. Pamiętam te wszystkie magiczne chwile, gdy kochaliśmy się  w jego samochodzie, a on nucił piosenki Sex Pistols. Te wspomnienia budzą we mnie smutek, podobnie jak koniec lata, bo chociaż narzekamy na upał, czujemy się dotknięci, kiedy musimy pożegnać chłodnące słońce.



      Z perspektywy czasu to wszystko wydaje się być niemożliwe i głupie. To uczucie, że on mi umknął, zatarł się z moimi wspomnieniami. A jednak istniał. Istniał wyraźnie.



     Mógłbym użyć tysiąca różnych przymiotników, aby opisać rok 1977. Jaki był? Zakazany? Wspaniały? Wyjątkowy? Nie. Był chwilą. Małą, nieuchwytną chwilą, która została zamazana cieniami anarchii, jak płótno malarza. Rok 1977 był moim rokiem czystego szaleństwa pomieszanego z odłamkami miłości, która pokazała mi czym jest prawdziwa wolność.

    Był wspaniały. On. Jego uśmiech. Jego oczy. Jego śmiech. Jego istnienie. Ciepło jego oddechu. On.

     Wspaniałe były też jego obietnice i to, gdy odpowiadał mi na pytania cytatami z piosenek swoich ulubionych zespołów. Był niezwykłym człowiekiem. Mądry, zabawny, czarujący i niebezpieczny. Mieszanka, która przyciąga nawet najsłabszego przeciwnika.

    Rok 1977 zawsze będę wspominać w ten sam sposób. Ktoś kiedyś powiedział mi, że wspomnienia buduje się na fundamencie zwanym szczęściem. Podobno bardziej pamięta się te dobre, szczęśliwe chwile, podczas, gdy te złe osadzają się w ciemnych zakamarkach umysłu. To nie prawda. Dla mnie i te wspaniałe i te złe wspomnienia pamiętam tak samo, bez wyjątku. Nie ma znaczenia, czy  dana chwila była pełna uśmiechów, czy łez. Znaczenia natomiast ma osoba, z którą owe wspomnienia tworzymy. Moje życie to długie pasmo wydarzeń, sytuacji, miejsc, osób. Spędziłem nie jedną godzinę na poznawaniu duszy drugiego człowieka. Ale tylko jednej nie zdołałem poznać  w całości, prawidłowo. Nie zdołałem poznać jego. Był nieuchwytny jak latawiec targany przez wiatr w nieznane. Gdy patrzę na to wszystko teraz, wszystkie wspomnienia wracają jak przebłyski. A on razem z nimi.

     Pragnąłem idealnego zakończenia, ale w bolesny sposób przekonałem się, że niektóre wiersze nie mają rytmów, a niektórym powieścią brakuje oczywistego początku, środka i zakończenia. Życie jest tym, czy nie wiesz, jest koniecznością zmian, łapaniem chwili i wykorzystywaniem jej bez świadomości, co stanie się później.  Tego właśnie nauczył mnie on. Nie wiem, czy jego ideologia miała jakieś głębszy sens. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Po prostu mu wierzyłem i ufałem. Wydaje mi się jednak, że to nie ideologia, a on i jego słowa miały sens. Nie mówił bezmyślnie. Każde jego słowo płynęło przez jego umysł, zanim dotarło do mojej świadomości. To kolejna z tych jego cudownych cech, które zapamiętałem.

     Mówił, że śmierć jest zbyt godna, aby żyć szczęśliwie.




     Marzenia są jak ptaki na błękitnym niebie, niedoścignione, bez pewności lotu, dlatego zawsze bałem się marzyć, a człowiek, który nie marzy  - umiera.

     Na początku marca 1973 roku postanowiłem zaryzykować. Długo szukałem marzenia, które na tyle mocno ożywiłoby mnie, abym funkcjonował w sposób normalny w społeczeństwie. Pod koniec marca na małej, poplamionej kawą kartce zapisałem swoje marzenie.

Znajdę kogoś, kto sprawi, że poczuję wolność.

Miałem całe piętnaście lat i chciałem pokazać, że przestaje być dzieckiem. Marzenie było głupie, dziecinne, ale zawierało iskierkę głębszej filozofii, o której tylko ja wiedziałem, ponieważ ludzie mnie otaczający byli zbyt zakłamani i zapatrzeni w życie.

    Moje życie składało się z schematów. Ludzie tworzyli je jeden po drugiem nakładając je na siebie bez zastanowienia. Schematy otaczały mnie wszędzie. Były zawarte we wszystkim, co robiłem, czego się uczyłem, co widziałem. Były wszędzie. Dosłownie. A ja nie potrafiłem ich ignorować.  Egzystowałem w taki sposób przez wiele bezużytecznych miesięcy. Jednak wiosną 1974 roku coś zaczęło się zmieniać. Zacząłem dostrzegać więcej i  głębiej. Na wiosnę 1975 roku byłem już niezwykle dojrzały, a pod koniec 1976 roku zapragnąłem nieuchwytnej wolności.

     Gdy byłem małym chłopcem tata zabierał mnie na lotnisko prawie każdego dnia. Oglądałem małe, dwuosobowe samoloty, które z delikatnością wzbijały się w górę, aby zdobywać przestrzeń powietrzną. Były symbolem wolności, ale ja tego nie dostrzegałem. Byłem zaślepiony słodką wonią dzieciństwa charakterystyczną dla mglistych poranków i spokojnych nocy. Moje małe, błyszczące oczka śledziły ciemne punkciki  na błękitnym niebie z kompletnym zachwytem. Jednak z wiekiem ten zachwyt odchodził z każdym kolejnym westchnieniem dojrzałości. Nagle, zamiast siedmiu lat, miałem dziewiętnaście. Obraz lotniska na którym lądowały i wylatywały awionetki zblakł, stał się tylko starym zdjęciem włożonym w róg dużego obrazu wiszącego w salonie mojej ciotki. Przechodziłem obok tego zdjęcia wiele razy. Może nawet tysiące razy, ale nigdy nie zwróciłem na nie uwagi. I obraz i zdjęcie w jego rogu zostały zapomniane. Moja historia również taka jest. Zapomniana. Ciąży na sercu doprowadzając umysł do kompletnego chaosu, ale zapomnienie uspokaja umysł. Kolejny życiowy absurd. Zycie jet pełne absurdów. Otaczają nas z każdej strony. Kochamy i nienawidzimy jednocześnie. Oddychamy nawet, gdy zapiera nam dech w piersiach. Żyjemy umierając.

     Wiedziałem, że każda  zmiana niesie za sobą konsekwencje. Czasami są one dobre, a czasami złe, ale to wciąż  konsekwencje. Historia, którą przeżyłem nauczyła mnie tego. I pozostawiła w głowie wiele pamiętnych chwil.

     Chciałbym móc mu podziękować za wspomnienia.

     W  połowie maja 1973 roku, gdy miałem piętnaście lat, zapragnąłem posiadania domu na drzewie w którym mógłbym spędzać czas słuchając ciszy. Problem był w tym, że na około domu mojej cioci nie było żadnych drzew, które nadawałyby się jako podstawa drewnianego domku. Cóż, mówi się trudno, ale pragnienie wciąż gdzieś tam się we mnie tliło przez następne kilka miesięcy. Tak naprawdę posiadałem wiele pragnień. Wszystkie były raczej niespełnione, ponieważ wykraczały poza materialne egzystencje. Mogłem posiadać nawet miliardy, ale nie byłem w stanie ich spełnić. Nie byłem dzieckiem, które rzuca się na znalezione pieniądze na ulicy. Uważałem, że spokojnie ludzkość mogłaby się bez nich obejść. Naprawdę tak sądziłem. Moja ciocia dawała mi kieszonkowe, ale ja ich nawet nie wydawałem. Zbierałam pieniądze przez kilka długich lat, aby móc sobie kupić, coś pożytecznego. Pewnej sierpniowej nocy 1973 roku wpadł mi do głowy pomysł. Wiedziałem, co zrobię z uzbieraną sumą. Wiedziałem, że  i tak w końcu polecę do Londynu, do rodziców. Chciałem kupić za te pieniądze taki prawdziwy motocykl. Jak każdy chłopak, interesowałem się tym nawet bardzo. W szkole nie raz rozmawialiśmy o tych rzeczach. Obiecałem sobie, że ten zakup, będzie pierwszą rzeczą jaką zrobię.  I miałem nadzieję, że ten obietnicy dotrzymam. To nie tak, że posiadanie motocykla było moim pragnieniem. Nie. To była chęć, a pragnienie to zupełnie inna rzecz, czy można by powiedzieć, że inne odczucie. Irytowało mnie to, że nie mogłem niektórych pragnień spełnić, ale zrozumiałem też, że właśnie na tym polega życie. Nie zawsze otrzymujemy to, co chcielibyśmy dostać. Na mojej długiej liście pragnień znajdowało się jedno takie, które mogło się spełnić. Pragnąłem się zakochać. Tak jak w bajkach o księżniczkach. Pragnąłem miłości od pierwszego wejrzenia. Chciałem pokochać jakąś piękną kobietę, która opiekowałaby się mną, potem moimi dziećmi i żylibyśmy długo i szczęśliwie. Ale ktoś mi przeszkodził w dotarciu do pełni tego pragnienia. On. Przez niego, a może i dzięki niemu moja historia wyglądała troszkę inaczej, niż jej pragnąłem. Księżniczka poznała księcia, zakochali się w sobie, ale księże okazał się być tępym chujem. Tak to mniej więcej wygląda. Nigdy nie pomyślałbym też, że zakocham się w Nim, ponieważ przez całe życie uporczywie twierdziłem, że taki rodzaj miłości nie istnieje. A jednak istniał. Zakochanie się w facecie nie było aż takie złe. Złe było to, co ten facet ze mną zrobił. Ale to też moja wina. Może byłem za bardzo  naiwny. Może gdybym potrafił powiedzieć “nie”, to wszystko wyglądało by inaczej, a przede wszystkim skoczyło by się inaczej. Łatwiej. Z pełnością właśnie tak. Mimo tego wszystkiego mogłem z dumą powiedzieć, że przeżyłem prawdziwą, cudowną, nie do podrobienia historię, którą miałem zamiar opowiadać swoim wnukom.

     Jak go poznałem? Kiedy? W najcudowniejszy dla mnie sposób i  wtedy, gdy naprawdę go potrzebowałem. Był jednym z moich późniejszych pragnień. Był wolnym ptakiem, a ja ptaszkiem zamkniętym w klatce, który krzyczał o wolność.




     Pierwszy raz zobaczyłem go w tłumie ludzie, których krzyki były zagłuszane przez charakterystyczny dźwięk gitary basowej, która drgała wraz z wydobywającymi się z niej dziękami. Mieszanka głośnej punkowo rockowej muzyki, potu, wrzasków ludzi, którzy wołali o wolność, a wśród tych wszystkich ulotnych rzeczy, on. Cała jego aparycja budziła respekt. Był tam. W zniszczonych, czarnych glanach, czerwonych spodniach w czarną kratkę, bez koszulki, z blond włosami rozwianymi na wszystkie strony. Piękny, nieskazitelny i tak cholernie przystojny, że jego obraz zakodowałem naprawdę głęboko w mojej świadomości, a potem wracałem do niego przez wiele, długich, jesiennych nocy. Idealnie wpasowywał się w londyńskie standardy dzieciaka z ulicy, który miał gdzieś co sądzi o nim opinia publiczna. Punk z krwi i kości. Takich, których spotyka się raz na milion. Spośród tych wszystkich ludzi, którzy skakali wpadając na siebie, aby odczuwać, to właśnie on czuł muzykę najbardziej. Czuł ją całym sobą, swoim umysłem i ideałami. Ponieważ ta muzyka opowiadała historię o anarchii, walce o wolność dzieci, które miały dość zakazów i nakazów. Wpatrywałem się w niego jakbym nigdy nie widział człowieka. Ludzie popychali mnie, a ich ciała traciły kontrolę wraz z każdą kolejną piosenką Sex Pistols, beznadziejnym głosem Rottena i basem Sida. Śpiewali głośno znając każde słowo na pamięć. Słyszałem te słowa wyraźnie.

I don't wanna holiday in the sun  I wanna go to the new Belsen  I wanna see some history  Cause now I got a reasonable economy.

A on wciąż tam był. Bawił się. Skakał, krzyczał jak inni. Ale on nie był tacy jak oni. On wykraczał poza definicję człowieka. Zrobiłem krok do przodu w jego stronę. Dzieliło nas tylko jakieś sześć metrów.

In sensurround sound in a two inch wall  I was waiting for the communist call  I didn't ask for sunshine and I got World War three  I'm looking over the wall and they're looking at me.

Spojrzał na mnie, gdy stanął, aby na chwilę złapać troszkę powietrza.

Now I got a reason  Now I got a reason  Now I got a reason and I'm still waiting. 

Uśmiechnął się. Uśmiechnął się w ten sposób, że lato naprawdę postanowiło odejść mimo dni, które wracały, aby podarować ludziom słońce. Chłodne powietrze było zimne, każdy wdech bolał, ale patrzenie na jego uśmiech zabierało każdą iskrę bólu. Czułem na sobie jego spojrzenie. I było to najpiękniejsze z uczuć jakie dotychczas odczuwałem. Podszedł do mnie. Powoli. Nie zwracał uwagi na ludzi wokół. To nie tak, że to ta jedna z chwil, gdy świat dookoła przestaje istnieć. To nie była ta z półki dobrych historii. To ta, która łamie wszelkie zasady. Nie odrywał ode mnie wzroku. Tak jak ja od niego. Może on już wtedy wiedział, znał plan, chciał go zrealizować, a ja byłem ofiarą. Może, ale gdy stanął zaledwie kilka centymetrów ode mnie, że mogłem poczuć ciepło jego ciała, wszelkie korzenie przypuszczeń odeszły z mojego umysłu. Chwycił moją dłoń, delikatnie, jak gdybym był z najdroższej chińskiej porcelany. Miał czarne oczy. Dostrzegłem w nich wolność. Nie potrafiłem opisać tego, co zobaczyłem w tych oczach. Nie wiem też, kiedy znalazłem się w jego ramionach kołysząc się do naprawdę energetycznej muzyki, co sprawiło, że ta sytuacja wydawała mi się jeszcze bardziej absurdalna niż była w rzeczywistość. Był cały mokry od potu i pachniał papierosami. Jego serce biło naprawdę szybko, co czułem bardzo wyraźnie. Nie wiedziałem ile tak trwaliśmy. Pamiętam tylko, że potem mnie pocałował. Podobała mi się ta krótka chwila, gdy jego usta poruszały się chaotycznie szukając wspólnego rytmu  z moimi.

Claustrophobia there's too much paranoia  There's too many closets  So when will we fall  And now I got a reason  It's no real reason to be waiting  The Berlin wall 

Nie, nie pokochałem go tamtego dnia. Pokochałem go kilka tygodni później, gdy lato przyozdobiła liście zieloną koroną drzew. Pokochałem go wtedy, gdy moje serce umierało z tęsknoty za ciepłem jego oddechu. A tamtego dnia, 16 czerwca 1977 roku, skonfrontowałem złą teraźniejszość z dobrą przyszłością. On zniknął, odszedł, zgubił się w tłumie. Nie poznałem nawet jego imienia. Ale wiedziałem. Wiedziałem, że mam powód, bo nie codziennie całuje się z chłopakiem na koncercie Sex Pistols w londyńskim klubie.

Umrę, zanim zdążę się zestarzeć. Nie wiem dlaczego, po prostu mam takie przeczucie.





      Nowy Jork w drugiej połowie lat siedemdziesiątych można opisać w kilku słowach: agonia “dzieci  kwiatów”, wolna miłość, narkotyki i protesty społeczne.  Nowy Jork. Teoretycznie królewskie  miasto, ale w środku miasto pełne świateł, reklam, barów, klubów, rzygających gości na ulicach w  środku nocy, seksu ulicznego, głośnej muzyki i wulgaryzmów. Miasto wolności, któremu  wciśnięto koronę doskonałości na łeb i kazano skakać na jednej nodze, aż do utraty równowagi.

     O tej porze ten nocny  Nowy Jork wyglądał pięknie. Ludzie tłoczyli się po ulicach szukając nadziei,
na jutrzejszy dzień. Z jakiegoś klubu grała ostra, punkowa muzyka. Światła migotały i
rozmazywały mi się przed oczyma wraz z prędkością samochodu. Taksówka gnała po mokrych od popołudniowego deszczu drogach. Manhattan zdawał się lśnić kroplami czystego szaleństwa, które rodziło się w mojej głowie. Samochód zatrzymał się przy Chelsea Hotel.

     Spojrzałem w lewą stronę na twarz mojego ojca, a jego lodowate spojrzenie przeszyło mnie na wylot. Zawsze bałem się tego, co ze mną robił. Budził respekt, a ja odczuwałem go tylko w nielicznych przypadkach. Poprawił złoty krawat w czarne paski i odchrząknął.

-Nie rozglądaj się, nie odpowiadaj nikomu i nie zatrzymuj się. Czy to jasne? - jego głos był pozbawiony emocji, brzmiał jak rozkaz.

     Kiwnąłem głową dając mu do zrozumienia, że wszystko dobrze do mnie dotarło. Prawda była jedna inna. Bałem się tam wejść. Bałem się iść za nim tymi bogatymi korytarzami. Bałem się ludzi, których mógłbym tam spotkać. Bałem się wszystkiego co związane z Chelsea Hotel, ponieważ nasłuchałem się dosyć nietypowych i nieprzyjemnych opowieści na jego temat.

     Wysiedliśmy z samochodu, a krople deszczu od razu zagościły na mojej przerażonej twarzy. Ojciec zapłacił kierowcy, a szofer stojący przez wejściem do hotelu zabrał nasze walizki. Weszliśmy do środka. Wnętrze nie wyróżniało się jakoś specjalnie. Zdziwiłem się, że wygląda niebywale normalnie mimo iż to hotel dla pisarzy, aktorów i muzyków. Ściany były biało beżowe, obite różnymi materiałami. Recepcja, typowa, drewniana, a za nią blondynka, amerykanka z ustami pomalowanymi czerwoną szminką. Wyglądała na trochę podpitą.

-W czym mogę pomóc? - zapiszczała, a jej akcent aż odbił się echem w mojej głowie.

-Mieliśmy zarezerwowane dwa pokoje. Jesteśmy od pana Jang. - poinformował tlenioną blondynkę mój ojciec. Papieros w jego ustach wykrzywił się śmiesznie.

-Ah, tak. Proszę chwilkę zaczekać.

Kobieta podniosła słuchawkę czerwonego telefonu i uśmiechnęła się do nas żując gumę. Wyglądała ohydnie. Mówiła coś, zapewne do telefonu, ale jej nie słuchałem. Nie chciałem przyjeżdżać do Nowego Jorku. W Londynie było mi bardzo dobrze, ale ojciec i jego sprawy biznesowe skutecznie zakłócały mój spokój. Zastanawiałem się dlaczego nie odeśle mnie do Chin. Tak byłoby przecież najprościej, a nie tłuc się ze mną po świecie, podczas, gdy kwiaty na grobie mamy więdły, zasuszały się i rozsypywały w proch w samotności.
Westchnąłem głośno, gdy kobieta podarowała nam dwa kluczyki do naszych pokoi.

-Pokój numer 89 i 90. Życzę miłego pobytu! - znów uśmiechnęła się krzywo, a ja jak najszybciej odszedłem od recepcji, ponieważ nie potrafiłem dłużej tego znieść. Przeniosłem wzrok na ojca. Kończył palić papierosa, a jego brwi były charakterystycznie zmarszczone. Był sfrustrowany, czułem to. Nie wspomniał ani słowa przed wylotem dlaczego Nowy Jork, dlaczego Manhattan. Nie znałem nawet pana Jang, z którym mieliśmy się spotkać w czasie pobytu w tym mieście. Nie wiedziałem nic. Byłem zdany na jego rozkazy i łaskę.

Pojechaliśmy na górę windą, która niebezpiecznie trzaskała co chwilę. Korytarz na piętrze w którym znajdowały się nasze pokoje był dziwny. Biały, biały, biały i wyglądał jak psychiatryk.

-Nie obchodzi mnie, co będziesz robił. - odezwał się nagle mój ojciec, gdy stanęliśmy przed drzwiami pokoi  z naszymi numerami -  Pieniądze masz. Potrafisz się wyżywić. Mam wiele spraw do załatwienia i nie mam zamiaru cię niańczyć, słyszysz? I nie pakuj się w kłopoty. Nie chcę był wzywany na policję, bo nowojorskie psy lubią siedzieć na ogonie przez długi czas.

Wszedł do swojego pokoju  nie racząc obdarzyć mnie jakimkolwiek spojrzeniem. Nie pierwszy raz i nie ostatni.




-Wypieprzaj stąd, dzieciaku! Słyszałeś, co powiedziałem!

Spojrzałem w stronę skąd dobiegały krzyki i wrzaski starszego mężczyzny. Zaśmiałem się jakby do siebie samego. Stary dziadek próbujący wywalić z klubu młodego chłopaka. Co za absurd. Choć nie, to tylko Nowy York.  Ostatecznie staruszkowi udało się wywalić tego gnojka.

-Hej, słodziaku. Coś podać? - kobieta za ladą uśmiechnęła się, ale na moje szczęście miała uśmiech o wiele lepszy niż ta z recepcji. Mógłbym nawet stwierdzić, że ten uśmiech był ładny, bo idealnie kontrastował z brązem oczu dziewczyny i jej czarnymi włosami, które nieśmiało sięgały ramion. Była Azjatką. I serio się ucieszyłem, że będę mógł pogadać  z kimś w miarę na swoim poziomie, ponieważ od tygodnia nie słyszałem nic poza tym szpetnym amerykańskim akcentem.

-Whiskey, poproszę.

-Szkocką. amerykańską, czy-

-Cokolwiek . -przerwałem jej z uśmiechem. Pochwyciła ten gest.

-Już się robi. - pokręciła głową z rozbawieniem i od razu zabrała się za przygotowywanie trunku.

Rozejrzałem się dookoła. Było dość tłoczno. Ludzie wchodzili i wychodzili. Mieli ku temu różne cele. Najczęściej chcieli się zabawić. Rzadziej, tacy jak ja, przychodzili się po prostu upić, bo nie wiedzieli co zrobić ze swoim życiem. Obok mnie siedziały jakieś dwie francuski, co dotarło do mnie, gdy bezczelnie chciałem przysłuchać się ich rozmowie, ale nic nie zrozumiałem oprócz jednego słowa, które chyba było właśnie francuskie. Wcale mnie to nie obchodziło kim były. Miałem to  gdzieś tak jak reszta napalonych facetów i dziwek, które podchodziły do każdego mężczyzny po kolei i tylko wiły się zachęcając. Po raz kolejny wzdychałem w myślach: Amerykaaaaaaa. Tak się to nazywało. Choć Londyn pod tym względem w ogóle się nie różnił.

Barmanka postawiła przede mną szklankę z whiskey i uśmiechnęła się. Znów.

-Jestem Gain.

-Luhan.

Tym razem się nie uśmiechnęła, ponieważ jej wzrok powędrował w stronę drzwi, hałasu i wrzasków.

Wtedy zobaczyłem go po raz drugi.

Wszedł do klubu wraz z grupką takich jak on. Stał tam z rękami w kieszeniach spodni. Ubrany  w te same spodnie, białą koszulkę i czarną, skórzaną kurtkę, i miał na sobie te same czarne, podniszczone glany. Jego blond włosy były niedbale ułożone wokół jego idealnej twarzy, oczy wciąż tak samo czarne, a  w ustach trzymał papierosa, który zażył się wolno wraz z biegnącym czasem. Był prawdziwy.

Odwróciłem szybko wzrok modląc się, aby to była tylko moja chora wyobraźnia, ale niestety jak się spodziewałem był tam naprawdę.

Gain wykrzywiła swoje usta, wzięła  w rękę szmatę i zaczęła nerwowo przecierać kieliszki.

-Kto to? - zapytałem robiąc łyk whisky.

Spojrzała na mnie, a w jej oczach rozbłyski iskierki rozbawienia.

-Fajni, co nie? To Kris i jego ekipa. Dają tu czasem koncerty. Nie wiem co ich skusiło, aby przyjechać do takiego zadupia jak Nowy York, ale widać, że dobrze sobie radzą wśród ludzi, który w większość są rasistami.

Przełknąłem głośno ślinę. To nie tak, że się bałem. Nie. Nie bałem się ich. Bałem się, że rzucę się w ramiona obcego gościa, który nawet nie będzie mnie pamiętał, co byłoby dość możliwe, ponieważ od koncertu w londyńskim klubie minęły tylko trzy tygodnie. Miałem ochotę stać, podejść do niego i nie wiem co zrobić. Przytulić? Czy dać w twarz? Może powinienem zrobić obie te rzeczy, ale najzwyczajniej w świecie nie starczyło mi odwagi. W tamtym momencie byłem cholernym tchórzem. Do końca nim pozostałem.

Znów spojrzałem w ich stronę. Ruszyli powoli w stronę stolików naprzeciwko mnie. Prawda była taka, że nawet nie obchodziło mnie kim są ci  faceci, którzy  z nim przyszli. Liczył się tylko on.

Usiedli. Śmiali się, krzyczeli. Byli punkowcami, którzy mają w dupie wszelkie prawa, zakazy, nakazy. Byli wolni.

     Gain poszła ich obsłużyć. Mogłem dostrzec  w jej sylwetce i sposobie poruszania się strach i ekscytację. Znała ich, wiedziała do czego są zdolni. A ja nie wiedziałem o nich nic. Taka była między nami w tamtym momencie różnica. Zamówili coś, pewnie piwa, a Gain szybko starała się ich obsłużyć ignorując innych klientów, którzy też domagali się uwagi. Wypiłem kilkoma dużymi łykami zawartość mojej szklanki. Miałem zamiar opuścić to pomieszczenie. Potrzebowałem powietrza. I już miałem zarzucić na siebie kurtkę i ruszać w stronę wyjścia, gdy to poczułem. Jego wzrok. Na sobie. Podniosłem powoli głowę. Wydawała mi się jakaś ociężała. Zmusiłem się, by spojrzeć  w jego stronę, a wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Patrzał na mnie spod blond grzywki. Opierał się swobodnie rękami o blat stołu, miał w ustach kolejnego papierosa, a obok niego leżała puszka z piwem. Był to najidealniejszy obraz jaki w życiu widziałem. Nie potrafiłem odczytać żadnych emocji z jego twarzy, ale wydawało mi się, że jest zaskoczony. Zupełnie jak ja. Nie byłem w stanie określić ile tak trwaliśmy patrząc na siebie, a ludzie wokół prowadzili rozmowy, przekrzykiwali się, gdzieś ktoś stłukł butelkę, a ktoś inny właśnie zaciągnął jakąś laskę do łóżka. Nie wiedziałem niczego. Mój mózg odleciał w zupełnie inne miejsce. Wstałem, założyłem kurtkę i otępiały wyszedłem z Red Rose, wiedząc, że chłopak pójdzie za mną.





II







      Każdy człowiek zna to uczucie, gdy idzie ciemną uliczką pośród mroku nocy, jest zupełnie sam i czuje czyjąś obecność. Czuje, że ktoś go śledzi. Że ktoś jest niedaleko za nim. Wtedy pojawia się strach. Duża dawka strachu i adrenaliny. Człowiek chce uciekać, biec, mieć poczucie bezpieczeństwa. Jednak w moim przypadku sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. On wiedział, że ja mam świadomość jego obecności. Słyszałem jego kroki tuż za mną. Słyszałem jego oddech mieszający się z ciepłym, lipcowym powietrzem. Uliczka przede mną była długa. Mogłem rzucić się do ucieczki, ale nie znalazłem żadnego konkretnego plusa. Za to powodów by nie uciekać znalazłem o wiele więcej i oferowały mi wspaniałe przeżycia, a nie tchórzostwo. Szedłem powoli. Moje martensy z każdym krokiem grzęzły w błocie, które skutecznie uniemożliwiło poruszanie się. Nawet gdybym krzyczał, wołał o pomoc, to nikt by nie raczył udzielić mi ratunku. Amerykaaa. Ale dlaczego właściwie miałbym się bać, że ten chłopak coś mi zrobi? Pocałował mnie na koncercie, zostawił. To on powinien się mnie bać, a nie na odwrót. Zwolniłem jeszcze bardziej, on też. Zatrzymałem się, on też. Słyszałem za plecami jak zapala kolejnego papierosa. Sekundy mijały powoli. Gdzieś  z oddali dobiegł śmiech dziewczyny,  a następnie płacz dziecka. Wziąłem głęboki oddech i odwróciłem się.

     Patrzał na mnie tymi swoimi czarnymi oczyma. Lśniły w mroku, sprawiając, że po moim ciele przeszły ciarki. Bałem się. Cholernie się go bałem.

Uśmiechnął się. Był to raczej krzywy uśmiech. Zakładałem, że miał wyjść czarująco. Niestety mu się nie udało. Zrobił krok w moją stronę. Przełknąłem głośno ślinę. Zrobił drugi krok, a ja zacząłem wycofywać się, ale w stronę ściany. Zrobił trzeci krok, a potem czwarty. Stał przede mną podczas, gdy moje plecy dotykały ściany jakiegoś starego budynku. Wyrzucił papierosa. Zamknąłem na chwilę oczy. Spojrzał na mnie i przekrzywił lekko głowę. Następnie zrobił jeszcze jeden krok w moją stronę, a ja byłem w stanie poczuć ciepło jego oddechu na swoim  policzku.  Pachniał tak samo jak wtedy. Papierosami i nim, a była to odurzająca mieszanka. Nachylił się jeszcze bardziej i wyszeptał do mojego ucha:

-Boisz się?

Zesztywniałem. Nie potrafiłem nawet mrugnąć.

-Tak - wyszeptałem.

Nie potrafiłem wtedy skłamać, nawet gdybym bardzo chciał. Nie przy tym facecie.
Roześmiał się,  a potem odsunął na bezpieczną odległość, ale wciąż na tyle blisko, bym nie planował ucieczki. Poruszyłem gwałtownie ręką, orientując się, że nareszcie mogę się poruszyć. On wciąż na mnie patrzył. Poczułem tępy ból w dłoni, ale nie dałem tego po sobie poznać. Nawet nie musiałem, ponieważ on czuwał zawsze i wszędzie. Chwycił moją dłoń, a kilka kropli krwi skapnęło na ziemię.

-Boli? - zapytał i mógłbym przysiąc, że nigdy wcześniej nie słyszałem tak pięknego głosu.

Skinąłem lekko głową. Posłał mi uśmiech, a jego oczy zabłyszczały.

-Patrz. - odszedł kawałek, a potem z całej siły uderzył pięścią w mur. - Mnie też.

Spojrzałem na jego ranną dłoń. Była cała we krwi. Roześmiałem się. To naprawdę absurdalnie brzmi, ale się roześmiałem. Najzwyczajniej w świecie.  A on mi zawtórował po czym usiadł na ziemi opierając się o ścianę budynku. Zrobiłem to samo ignorując tępy ból dłoni. Jego przecież też bolało, a nawet bardziej. Przyglądałem mu się jak wyciąga z kieszeni kurtki paczkę papierosów, wyciąga jednego i chowa, po czym zapala fajkę zapałką. Spostrzegł, że mu się przyglądam.

-Co?

-Nie zapytasz, czy ja też chcę? - spytałem z zaciętą miną.

-Nie palisz.

-Skąd wiesz? - zmarszczyłem czoło z frustracji.

-Wtedy na koncercie, nie pachniałeś fajkami. - odpowiedział prosto.

Pamiętał.

Nie opowiedziałem. Byłem zbyt zaszokowany faktem, że siedzę w ciemnej uliczce obok faceta, który pocałował mnie na koncercie Sex Pistols w londyńskim klubie. To wszystko wydawało się takie odległe, ale jednocześnie miałam wrażenie, że to było zaledwie wczoraj.

-Jak właściwie masz na imię? - zapytał strzepując popiół z papierosa w błoto.

-Luhan. - odpowiedziałem cicho, tak jakbym wstydził się swojego imienia.

Myślałem, że się zrewanżuje. Chciałem poznać jego imię, ale on milczał paląc swojego białego papierosa, który idealnie kontrastował z jego brudnymi dłońmi. Cisza jaka zapadła między nami stałą się niezręczna. Przy najmniej dla mnie.

-A ty? - postanowiłem to przerwać.

-Huh?

-Jak masz na imię?

Rzucił mi neutralne spojrzenie.

-Jestem zbędny. Nie musisz znać mojego imienia. Ono nic nie znaczy. Tak jak ja. Jestem śmieciem, Luhan. A śmieci nie mają imion.

Może miał rację. Może śmieci rzeczywiście nie mają imion, ale on nim nie był. Nie był śmieciem. Śmieciami byli wszyscy ci ludzie wokół niego.

Spojrzałem na swoje brudne, ubłocone marteny. Były podobne do niego. Wyglądały jak śmieć, ale w środku były niebywale czyste. Może to tak jest zawsze. Może ludzie nie dostrzegają głębi w innym człowieku, bo się brudni za zewnątrz. Może to jak błędne koło. A może po prostu ludzie są cholernie głupi. Obstawiałem raczej, to drugie.

-Hej, wciąż boli cię ta ręka? - odezwał się nagle wpatrując się w ścianę przed sobą.

 Pierwsze razy pamięta się zawsze najdogłębniej. Są piękne. Przywołują wspomnienia i otulają maską naszych pierwszych pragnień. Dla mnie to był pierwszy raz, gdy nie wiedziałem, co odpowiedzieć. On skutecznie uniemożliwił mi myślenie w tamtym momencie. Każda odpowiedź jaka nasuwała mi się na język była zbyt banalna. On wydawał się nie być człowiekiem, dlatego bałem się, że urażę go mówiąc o odrobinie człowieczeństwa.

Przekrzywił głowę patrząc na mnie. Czekał na odpowiedź, a ja wciąż ślęczałem we wzrokiem wbitym w moje buty. Nie odpowiedziałem.

Wstał nawet nie otrzepując swoich ubrać.  Bałem się, że znów odejdzie. Nie chciałem tego. Wolałem zatrzymać go przy sobie, wiedząc, że i tak odejdzie.

-Pójdziesz ze mną? - zapytał nawet na mnie nie patrząc.

-Po co?

Nie odpowiedział od razu. Stał, a ja wciąż siedziałem na brudnej, przemokniętej ziemi.

Strach zawsze odgrywał ważną rolę w moim życiu. Hamował popędy i głupie pomysły, które rodziły się w mojej głowie. Budował mnie. Od początku, kawałek po kawałku. Dorastałem ze strachem, a potem z nim żyłem. Nie było konkretnych powodów, ale była sytuacja, która sprawiła, że strach stał się moim przewodnikiem. I w tamtym momencie bałem się. Nie wiedziałem czego, ale się bałem.

-Tyle jest w nas życia, ile jest w nas śmierci.  - odpowiedział po pięciu minutach. Nie nazwałbym tego nawet odpowiedzią.

Obrócił się szybko i wyciągnął rękę w moją stronę.

-Chodź.

-Po co?

-Ponieważ tyle jest w nas życia, ile śmierci. Chodź.

-Nie rozumiem.

Zaśmiał się cicho.

-Więc sobie wytłumacz. - powiedział uśmiechając się.

-Nie mogę wytłumaczyć sam sobie czegoś, czego nie rozumiem. - zmarszczyłem brwi z frustracji.

-Możesz. Widzisz, Luhan? Sądzisz, że nie możesz. Ludzie ciągle mówią, że czegoś nie mogą, ale to nie ma sensu. Jesteś człowiekiem. Ja jestem śmieciem. Ty należysz do sekty ludzi normalnych, a ja do punków, którzy nie kwestionują zasad. Człowiek widzi tylko to, co chce widzieć. Gdy idę ulicą patrzą na mnie z pogardą, ale to ja jestem wolny, oni nie. Oni kierują się zakazami i tym pieprzonym “nie mogę”. Prawda jest taka, że oni mogą wszystko. Ty też możesz, więc chodź ze mną.

-Nie jestem anarchistą. - odpowiedziałem przełykając głośno ślinę. - Nie pasuję do twojego otoczenia. Ja się kontrolują, a ty…

Zacisnął usta w cienką linię, a potem uklęknął przy mnie i położył dłonie na moim kolanach.

-Anarchia nie oznacza braku kontroli w ogóle, oznacza jedynie brak kontroli z zewnątrz.




-Co to za miejsce? - zapytałem błądząc wzrokiem po starych zabudowaniach. Wyglądały jakby za chwilę miały się rozpaść. Wokół nie było żadnej żywej duszy oprócz mnie i chłopaka, który wciąż szedł do przodu z papierosem w ustach, a ja co chwilę musiałem go go doganiać.

-Opuszczone fabryki. - odpowiedział zwalniając na chwilę - Pójdziemy do mnie. Opatrzę ci tą rękę i możesz spadać.

Prawie potknąłem się o starą, pustą butelkę po wódce. Spadać? Mam tak po prostu sobie iść?
Nie odpowiedziałem. Zachowałem milczenie, ponieważ to najlepsza taktyka obrony w takich momentach.
Szliśmy długo mijając rozlatujące się zabudowania, puste butelki, śmieci i czarne koty siedzące na śmietnikach. Niebo pociemniało oznajmując, że chmury szykują się na falę odżywczego deszczu, który miał zbyć ludzkie smutki. Chmury stały się ociężałe, ciemne i przypominające groteskę. Dawno nie widziałem takiego nieba. Te było wyjątkowe, ponieważ moje własne. Nie jestem egoistą i nie lubię zabierać sobie rzeczy na własność, ale to niebo naprawdę postanowiłem zachować tylko dla siebie, abym mógł do niego wracać wraz z wspomnieniami tej chwili, gdy chłopak, który pocałował mnie na koncercie idzie przede mną, prowadzi mnie. Do siebie. Przez myśl przeszło mi, że on może nawet nie mieć domu, ale gdy stanęliśmy przed willą w północnej części Manhattanu zrozumiałem, że był to ten typ człowieka, którzy ma wszystko i dlatego eksperymentuje z swoim wizerunkiem. Albo po prostu był prawdziwym punkiem, ale to wydawało mi się niemożliwe.

Był sam. Dom dawał poczucie pustki, zapomnienia, a biel, która dominowała prawie  w każdym pomieszczeniu sprawiła, że zaczęło mi się kręcić w głowie  Postępowałem tak jak on, krok za krokiem. Nie wytrzepał butów, nie zdjął ich. po prostu wszedł do kuchni i od razu podszedł do apteczki, a ja za nim.
Moja ręka wyglądała o wiele gorzej niż myślałem. Zdarłem sobie całą skórę z kostek, przez co prawie było widać mi kości. Odwróciłem szybko wzrok, podczas gdy chłopak zajął się jej opatrywaniem. Aby zagłuszyć ból jaki wywoływał kontakt rany z spirytusem zacząłem wsłuchiwać się w krople deszczy, które przedzierały się przez blask księżyca.

-Gotowe. - oznajmił chłopak odchodząc od stołu przy którym siedziałem. Przestało mnie boleć, czułem się o wiele lepiej i nie miałem pojęcia jakim cudem on to zrobił.

Uśmiechnął się krzywo. Tak na prawdę on zawsze uśmiechał się krzywo, ale nigdy nie byłem w stanie mu tego wypomnieć.

Zapadła krępująca cisza mieszająca się z odgłosami uderzenia kropli deszczu o parapet. Nie lubiłem ciszy, sprawiała, że w środku mnie rosła taka wielka, zielona roślina. Rosła tak bardo, że sam stałem się tylko stosem zielska. Często unikałem rozmów z ludźmi właśnie z powodu tej cholernej ciszy. Nienawidziłem jej, a w tamtym momencie ona przyszła i nie chciała odejść, nawet wtedy, gdy błagałem ją o to w myślach. Mogła przecież ustąpić. Ten jeden jedyny raz.

Chłopak stał opierając się o blat kuchni.  Ręce w kieszeniach czarno czerwonych spodni, jego postawa i to w jaki sposób na mnie patrzył sprawiły, że znów ogarnął mnie strach. On najwyraźniej to wyczuł, bo usiadł z powrotem przy stoliku i to w dość normalnej pozie jak na jego osobę.

-Mam już spadać? - zapytałem, gdy cisza zaczęła mnie totalnie przerażać i bałem się, że zacznę się tam trząść.

Jego mina była zacięta. Nie potrafiłem z niej niczego wyczytać. To mnie bardzo irytowało.

-Pada. - stwierdził kładąc głowę na stole. Blond grzywka wpadła mu do oczu, a mnie naszła niekontrolowana ochota, aby po prostu mu te włosy odgarnąć, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili.

Jego zdawkowe odpowiedzi były czymś w rodzaju osobistego słownika, który trzyma się w kieszeni przez wszystkie lata życia i zapisuje się nowe słowa wraz z doświadczeniem. Chłopak nie lubił się wysilać. Mógł powiedzieć: “Pada deszcz, nie idź. Zmokniesz.”, ale on tylko przekazał mi zwykły komunikat, że pada, tak jakbym reszty miał się domyślić.

-Co w związku z tym?

-To, że pada. Wiesz, kap kap, deszczyk. Będziesz mokry, kurde.

Zaśmiałem się cicho. Przy najmniej mi to wytłumaczył.  Z każdą chwilą wydawał się jeszcze bardziej intrygujący.

-Nie jestem z cukru, wiesz. Nie roztopię się, gdy wyjdę na deszcz. - wymamrotałem zakładając ręce pod brodę.

-To możesz iść.

Spojrzeliśmy na siebie. Jego oczy wciąż były lekko zasłonięte przez jego włosy, ale widziałem jak błyszczą w ciemności. Nie chciał żebym szedł. Wiedziałem o tym, ale nie mogłem mu pozwolić na robienie ze mnie zabawki za jaką mnie uważał. Ja też nie chciałem iść, ale nie mogłem pozwolić, aby znów mi uciekł..

Sekundy mijały, a my wciąż milczeliśmy patrząc na siebie.

-Zostań. - wyszeptał chłopak prawie niedosłyszalnie.

-Zostanę…-zacząłem nabierając pewności siebie - ale musisz powiedzieć mi jak masz na imię, bezimienny chłopcze.

Zaśmiał się melodyjnie,a ja aż podskoczyłem.

-Cwany jesteś. - podsumował prostując się na krześle. - Ale niech Ci będzie, to jest jak kompromis. Tylko powiedź mi, Luhan, dlaczego ktoś taki jak ty chce znać imię kogoś takiego jak ja?

Przymknąłem na chwilę oczy wracając wspomnieniami do koncertu. Dlatego, pomyślałem.

Nie wiedziałem jak mu odpowiedzieć. Bałem się.

-Ponieważ chcę. - odpowiedziałem zaciskając usta w wąską linię.

-Nie. Jesteś taki głupi, Luhan. Wiesz ile nas dzieli? Morze innych definicji wolności. To nas dzieli. Nie chcesz tego naprawdę, chcesz tego, bo to może cię uszczęśliwić przynajmniej na jakiś czas.

-Chcę tylko wiedzieć jak masz na imię, to wszystko.

-Sehun - wyszeptał. - Mam na imię Sehun, Luhan.

Przerażała mnie świadomość, że jego imię tak idealnie kontrastowało obok mojego. Sehun.

-Teraz zostaniesz?

Przytaknąłem głową, a on od razu się rozpromienił.

-Nie ma nas, kiedy się nie buntujemy. - powiedział wyciągając swoją dłoń w moją stronę.






     Sehun nie był rozgarniętym człowiekiem. Po jego domu walały się ubrania, śmieci i inne bliżej mi nieokreślone przedmioty, ale mimo to miałem dziwne przeczucie, że to początek czegoś nowego. Poprosił bym został. Więc to zrobiłem. Za oknem pogoda osiągnęła chyba status tej najgorszej z możliwych, ponieważ nawet przez mrok nocy mogłem dostrzec krople deszczu. Gdzieś w oddali grzmiało, a potem na niebie pojawiała się błyskawica. Nie chciałem wracać w taką pogodę i to jeszcze po nocach. Ale to nie jedyny powód dla którego zostałem. Zostałem dlatego, że w jego spojrzeniu było coś, co przypominało mi lato 1973 roku. Miałem wtedy piętnaście lat i ubolewałem nad tym, że moje pragnienie posiadania domu na drzewie się nie spełniło. Jego spojrzenie przypominało mi te wszystkie gorące dni, gdy siedziałem z kumplami na dachu starej fabryki, piliśmy wtedy jakieś piwo, które nawet nie miało smaku. Bawiliśmy się, krzyczeliśmy i żyliśmy. Byliśmy blisko wolności, a jednocześnie tak daleko. Wtedy myślałem, że życie kończy się wraz z wkroczeniem w dorosłość. Byłem cholernym głupcem myśląc w taki sposób, ponieważ z czasem zrozumiałem, że wraz z wiekiem moje życie staje się coraz lepsze. Nie czułem dużo, lecz robiłem więcej. Miałem w rękach cały świat i miliony pragnień. Prawda jest taka, że gdy czegoś pragniemy, to cały wszechświat sprzyja nam i pomaga, aby to pragnienie spełnić.

Dlatego zostałem. Dlatego właśnie siedziałem na brudnej ziemi w willi jakiegoś punka z którym całowałem się na koncercie Sex Pistols. On siedział na przeciwko mnie z gitarą basową i grał jakąś muzykę, a świeczka za nim , stojąca na parapecie, obok słoika z rybkami, tliła się lekko rozświetlając mrok, którym zostaliśmy nakryci wraz z nadejściem północy.

-Dlaczego trzymasz rybki w słowiku? - zapytałem skubiąc biały dywan na którym siedziałem. Choć nie. On nie był biały, Był szary i zakurzony. Przypominał kolorem zimowe niebo.

-Bo lubię. - odpowiedział nawet na mnie nie spoglądając. Był zbyt zajęty szarpaniem strun, więc się zamknąłem. Czułem, że rozmawianie z nim, to będzie ciężka do opanowania sztuka.

     Zacząłem przyglądać się rybką w słoiku i z nieznanego powodu uśmiechnąłem się. Rybki były małe, a słoik duży. Rybki były kolorowe, a słoik przeźroczysty. Rybki pływały, a słoik stał. Kontrast goniący kontrast. Może dlatego właśnie trzymał rybki w słoiku? Może lubił kontrasty.

     Siedziałem skulony z brodą na kolanach i wsłuchiwałem się dźwięki gitary i krople deszczu, które idealnie kontrastowały ze sobą. Tamta chwila nie była jakoś idealna, ale wpatrywanie się w Sehuna, który gra i kompletnie nie zwraca uwagi na otoczeni sprawiło, że bardzo dobrze zapamiętałem tą chwilę.

Gdy skończył, odłożył gitarę, usiadł po turecku, zamrugał i spojrzał na mnie. Jego oczy wciąż były takie błyszczący i czarne jak słoma. Uśmiechnął się.

-Naprawdę chcesz ze mną zostać? Tu? Ze mną? Sam na sam. Luhan, zastanów się, serio.

Roześmiałem się, ponieważ powiedział to w tak poważny sposób, który kompletnie do niego nie pasował. Zrobił zdezorientowaną minę nie mając pojęcia o co mi chodzi.

-Tak. - odpowiedziałem pewnie już na poważnie- Wiem i chcę tu z tobą zostać. Chyba, że ty nie chcesz.
-Już to przerabialiśmy - westchnął. - Chcę, bo muszę z Tobą porozmawiać zanim mi zwiejesz.

Porozmawiać. Poczułem się jakby ktoś nagle nalał na mnie kubeł zimnej wody. Sehun chciał porozmawiać. Ale o czym?

-W porządku - mruknąłem powoli wstając, czyli robiąc to samo co on.

Zaprowadził mnie na piętro.

     Nigdy nie przypuszczałbym, że ten dom będzie taki duży. Sehun sam oczywiście nie wyglądał na bogatego człowieka. Dopiero potem, po jakimś czasie wyjawił mi, że jego ojciec pracował w policji. Zmarł w 1974 roku w akcji rozłamywania gangu narkotykowego. A mam Sehuna wyjechała na Tajwan i otworzyła swój sklep zapominając, że ma syna. Spadek po ojcu jaki pozostał Sehunowi był tak duży, że chłopak praktycznie mógł żyć bez pracy przez jakieś trzydzieści lat. Ale wtedy, chodząc po tych białych, bogato zdobionych korytarzach jego dwupiętrowego domu, nie wiedziałem o tym. Dlatego wpatrywałem się we wszystko z zachwytem. To nie tak, że wcześniej nie wiedziałem takich domów, czy wystroju. Wręcz przeciwnie. Spędziłem dużo dni, tygodni, a nawet miesięcy mieszkając w najdroższych hotelach na całym świecie, dzięki mojemu ojcu. Lecz gdy stawiałem ostrożnie kroki, jeden za drugim na białym, puchowym dywanie w jasnym, pomalowanym na biało korytarzu, gdzie lampy oświetlały każdy kąt pomyślałem, że to piękne jak Sehun kontrastuje do tego miejsca. On był czarnym charakterem, a jego dom, tym białym. To naprawdę zabawnie zabrzmiało w moich myślach, ale nie potrafiłem się powstrzymać od śmiechu. Chłopak spojrzał na mnie jakbym był psychicznie chory, a potem wprowadził do jednego z pokoi. Był biały, jak wszystko w tym domu, Nawet podłoga była zrobiona z białych drewnianych panel. Biała komoda, biała szafka, białe ściany, biały sufit, białe łóżko z białą pościelą w jakieś wzorki, białe zasłony i biały żyrandol, który wisiał oświetlając tą nieskazitelną biel. Nigdy nie uważałem bieli za jakiś piękny kolor. Kojarzyła mi się z kwiatami które chłopak daje dziewczyny na randce, a ja nie znosiłem miłości. Dlatego też nie znosiłem bieli. Ale wraz  z  poznaniem Sehuna przekonałem się, że biel jest piękna. Czysta, przyszłościowa i idealnie kontrastująca z jego charakterem. Pokochałem ją jak milion innych rzeczy, które w jakiś sposób były z nim związane.

-To pokój gościnny - poinformował mnie chłopak opierając się o framugę drzwi. - Jesteś chyba pierwszą osobą, która z niego skorzysta. Nie lubię zapraszać tu ludzi, bo uważają mnie wtedy za snoba.

-A nie jesteś nim? - ironia w moim głosie była na tyle dosłyszalna, że chłopak z łatwością ją zrozumiał i uśmiechnął się lekko.

-Każdy jest.

-Nawet punkowcy?

-Zwłaszcza punkowcy - odpowiedział śmiejąc się - I dzieciaki hipisi w martensach kupionych przez swoich rodziców.

-Masz coś do hippisów? - podszedłem do okna nawet na niego nie patrząc.

-Hm, nie raczej nie, ale to tylko bogate dzieci z wodą zamiast mózgu. Punkowcy są lepsi, seriooo.

Przez okno dostrzegłem, że jest też balkon z białą obręczą. Szkoda, że padało, bo chętnie wyszedłbym, aby powdychać świeżego powietrza i pozbierać porozrzucane myśli.

-Aleeee - przeciągnąłem sylabę odwracając się w jego stronę i mierząc go spojrzeniem - Wszyscy umrą. I punki i hippisi i inne dziwne wymysły chorej wyobraźni ludzkiej.

-O nie. - Sehun podszedł do mnie - Zapamiętaj sobie! Punk nie umarł. Punk leży gdzieś najebany.




     Jako mały chłopiec często nawiedzały mnie koszmary. Śniły mi się duchy, potwory, wiedźmy, wampiry i inne wymyśle stworzenia, które przerażały mnie swoim istnieniem w mojej głowie. Mama zabroniła mi czytać książki z obawy, że znajdzie się w nich jakieś godne pożałowania stworzenie, które zrujnuje moją psychikę. Nie wychodziłem też po zmroku z domu. Ale potem mama zmarła. Miała raka płuc. Zostawiła mnie i ojca, a ja na nowo zacząłem bać się sennych koszmarów. Jednak z wiekiem senne koszmary zmieniały się w innego typu koszmary. Śniły mi się tłumy ludzi, osoby, których poznałem przypadkowo i te z którymi łączyły mnie jakieś wzięci. Po koncercie na którym Sehun mnie pocałował też miałem sny. Czasem były dziwne, innym razem kompletnie normalne. Pamiętam...pamiętam, że raz śniło mi się, że on wciąż jest przy mnie., że nie zostawił mnie tamtej nocy. Śniłem o tym, ponieważ chciałem, żeby tak było. Przyznałem się do tego faktu po długich tygodniach rozmyśleń o nim. A teraz tu był. W pokoju obok. Nie miałem pojęcia co robił. Raczej nie spał, ani nie rozmyślał nad swoją przyszłością, czy coś w tym stylu. Wyobrażałem go sobie jak leży w takim wielkim łóżku jak ja w tamtej chwili, sam. Ciekawe czy lubił samotność?

     Jeśli chodziło o jego osobę miałem naprawdę wiele pytań, których nie potrafiłem nawet poszufladkować w swoim umyśle. Były trudne i odpowiedzi na nie też nie należały do najłatwiejszych, jak sądziłem.
Naszła mnie niepohamowana ochota płaczu. Nie wiedziałem dlaczego. Czułem się źle. Może była to wina pogody, może faktu, że jestem kompletnie sam w domu jakiegoś niezrównoważonego psychopaty. To był jeden z tych momentów kiedy świat wydaje się okrutny, a śmierć jedyną drogą ucieczki. Nie pamiętam kiedy zasnąłem.







     Obudziłem się z krzykiem. Chciałem uciec. Chciałem zostać. Chciałem obydwu tych rzeczy naraz. Oddychałem płytko wyszeptując “będzie dobrze, oddychaj, oddychaj Luhan”
Śniła mi się róża. Miała piękne duże płatki kwiatów, kolce umazane krwią i wspaniale pachniała. Ale wraz z odpływającym czasem różna zaczęła więdnąć, aż zamieniła się się w szczurka, który od razu zaczął uciekać. Był to jeden z tych złych, pozbawionych sensu snów, które sprawiały, że nie umiałem się uspokoić po przebudzeniu.

Było ciemno. Widziałem tylko kontur niektórych mebli i okna. Słyszałem krople deszczu, które delikatnie opadały na parapet.

Bałem się.

Po raz kolejny czegoś się bałem. Mój umysł sam stwarzał niewidzialne stworzenia, gdy patrzyłem w ciemność przede mną. Nie chciałem być sam. Nie mogłem. Wstałem jak najszybciej to było możliwe. Starałem się uspokoić oddech, ale nawet tego nie potrafiłem zrobić nie mówiąc już o tym, że cały się trząsłem.

I choć nie chciałem tego robić odtworzyłem po cichu drzwi i wyszedłem na jeszcze ciemniejszy korytarz, a potem stanąłem przed drzwiami pokoju Sehuna. W tamtym momencie nawet mnie nie obchodziło, że będzie zły, nakrzyczy na mnie, pomyśli, że jestem ciotą. Nie. Potrzebowałem kogoś obok siebie, blisko. A tylko on był do dyspozycji.

Otworzyłem drzwi jego pokoju najciszej jak potrafiłem. Wszedłem do środka powoli stąpając po miękkim dywanie. Sehun spał. Nie wiele mogłem dostrzec, ale wyglądał naprawdę słodko z tymi potarganymi włosami i niezaciętym wyrazem twarzy.

-Sehun? - wyszeptałem klękając przy jego łóżku. - Sehunnn?

Nie zareagował, więc lekko poirytowany krzyknąłem jego imię jeszcze raz, aż chłopak prawie podskoczył.

-Jezus Maria, Luhan. Czy ciebie już do końca popierdoliło?!

Usiadł w pionowej pozycji i spojrzał na mnie mrużąc użąć oczy ze złości.

-Przyśnił mi się koszmar. Nie lubię koszmarów. - powiedziałem jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie. Owszem, była, ale dla mnie. Dla niego zapewne wyglądało to troszkę inaczej.

Nie odpowiedział mi tylko gapił się w ciemność przez kilka minut.

-I co teraz?

-Nie wiem. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

Spojrzałem na niego próbując wszystkiego, aby pozwolił mi z sobą spać. A miałem wrodzony talent do bycia uroczym, co było plusem.

-Dobra. Chodź.

A może Sehun wcale  nie był takim złym człowiekiem?





-Czujesz się czasem samotny?

Spojrzał na mnie swoimi ciemnymi, błyszczącymi oczyma.

-Nie wiem. Ludzie wokół mnie mówią, że nie mam uczuć. Mówią, że nie odczuwam niczego. Więc chyba nie czuję samotności. A Ty?

-Czasem. Czasem czuję się jakbym przeżył już te wszystkie uczucia, które był dla mnie zarezerwowane. Jakby one minęły. Ale ufam im. Ufam moim uczuciom. Ale nie ufam samotności. Jest dla mnie nieludzka. Doprowadza człowieka do stanu umierania. Człowiek jest czasem w życiu tak samotny, że zadaje sobie pytanie, czy samotność agonii nie jest symbolem ludzkiej egzystencji. To chore. Nie pojmuję dlaczego ludzie czują się samotni mając obok siebie tylko osób, które są im w stanie zapewnić towarzystwo. To tak jakbyś my byli niezrozumiani przez siebie samych. A przecież wszyscy jesteśmy ludźmi. Odczuwamy te same uczucia, mówmy podobnie, zachowujemy się podobnie. Dlaczego więc nie potrafimy zrozumieć siebie nawzajem i popadamy w skrajną samotność i  odcięcie się od społeczeństwa?

Sehun wyciągnął swoją rękę w górą, w ciemność. Patrzył się prosto w sufit, a ja mogłem dostrzec coś, czego nie potrafiłem dostrzec w innych ludziach. Miliony masek, które zakłada niezależnie od okazji. Były niesamowity nawet jako nie on.

-Może ludzie są aż tak wielkimi debilami, że zwracają uwagi na to co ich łączy, a patrzą tylko na to, co ich dzieli. Ja ciągle jestem sam. I nie przeszkadza mi to. Jestem sam, a więc jestem niczym. Jestem niczym, a więc mogę być wszystkim. Oni, ludzie, są w towarzystwie i się kimś. Są kimś, ale nie mogą być wszystkim. Na tym polega różnica między mną, a nimi.

Jego ręka opadła powoli na łózko. Wpatrywałem się w jego profil starając się nie gapić, ale było to na prawdę trudne, ponieważ Sehun był piękny. Był piękny jak mroźne zimowe powietrze o poranku. Zimny i lodowaty, ale piękny.

-Płaczesz czasem? - wyszeptałem czując napływające do oczu łzy. Nie wiedziałem, dlaczego naszła mnie ochota na płacz. P prostu w jednej chwili wróciły wspomnienia ciemnych uśmiechów, złamanych serc i niespokojnych nocy. Wrócił wszystkie uczucia. A łzy razem z nimi.

Obrócił głowę i spojrzał na mnie przez mrok. Nie wiedział co odpowiedzieć, widziałem to w jego oczach. Ale ja nawet nie oczekiwałem odpowiedzi. Potrzebowałem po porostu czegoś, co zabierze ochotę płaczu, a rozmowa, czy słuchanie drugiej osoby hamuje łzy. Niestety nie udało mi się. Jedna, czyta łza spłynęła po moim policzku. I na chwilę przestałem oddychać, gdy Sehun otarł ją swoją lodowatą dłonią patrząc mi w oczy.

-Płaczę. Często. Płacz jest zarezerwowany dla dobrych ludzi, Luhan. A ci gówniani ludzi tylko udają, że płaczą. Nie mają w sobie żadnej dobrej cechy. Nie mają niczego dzięki czemu mogliby płakać prawdziwie. A wiesz jakie to są prawdziwe łzy? To łzy, gdy wraz z słoną wodą z twojego ciała wydobywa się także dusza. No, przynajmniej jej cząstka. I uczucia. Może nie wypłyną z ciebie do samego końca, ale jednak się ich pozbywasz. A te które zostaną stają się wspomnieniami. - powiedział, a jego oddech drżał. - Nie płacz, Luhan.

Uśmiechnąłem się. Sehun nie był złym człowiekiem, czy gównianym człowiekiem. Był złem, które musi istnieć, aby mogło egzystować dobro. To jak krąg życia. Jin i Jang. Jedno nie może istnieć bez drugiego. Dlatego właśnie Sehun był dobrą osobą, ale był też złem.

Może dobro tak naprawdę jest odzwierciedleniem zła?




     Gdy otworzyłem oczy, pierwszym co zobaczyłem były promienie słońca przedzierające się przez długie, białe zasłony. Gdzieś w oddali usłyszałem śpiew wróbli. Czułem się dobrze. Czułem...że żyję. Zimny wiatr owiał moje oczy zrzucając kurtynę snu. Poruszyłem się niespokojnie. A kiedy spojrzałem na prawą stronę zobaczyłem śpiącego Sehuna. Jeżeli definicja idealności istniała, to on był nią właśnie teraz. Jego blond włosy lśniły lekko prze przedzierające się między nimi promienie słońca. Uśmiechał się. Musiał śnić o czymś przyjemnym.

Leżałem wpatrując się w niego. Tak po prostu, jakby była to najzwyczajniejsza rzecz na świecie, a przecież nie była. Nie była ponieważ leżałem w łóżku z chłopakiem, którego spotkałem zupełnie przypadkiem w klubie. Takie rzeczy nie zdarzają się przypadkiem. A ja nie wierzyłem w przypadki. Sądziłem, że każda dana nam nauka, ma swoją przyczynę. Spotkanie Sehuna też miało swoją przyczynę, ale jeszcze nie byłem w stanie jej odnaleźć, czy chociażby zobaczyć. Byłem zbyt zauroczony.

Sehun otworzył oczy, gdy już miałem w zamiarze wstanie. Ziewnął głośno i z jękiem zakopał się z powrotem w kołdrze.

-Kimkolwiek jesteś możesz iść. - wymamrotał w poduszkę.

A ja poczułem się jak śmieć. Wtedy do mnie nie docierało, jaki on jest, co robi  z ludźmi i , że powinienem dawno to wszystko sobie odpuścić, ale nie potrafiłem. W tamtym momencie za bardzo pragnąłem czyjegoś towarzystwa.

-Sehun. - wypowiedziałem jego imię ze smutkiem w glosie. Chciałem, żeby zrozumiał, że mnie zranił. Pomylił z kimś innym. Ponieważ ja nigdy nie postąpiłbym w ten sposób.

Podniósł lekko głowę i spojrzał na mnie mrużąc oczy. Roześmiał się słodko, aby chwilę potem znów rzucić się w poduszkę, ale tym razem trzymając mnie za rękę. Nie wiedziałem jak to potraktować. Mogłem uznać, że chciał mnie przeprosić, albo dać do zrozumienia, że się pomylił. Nie wiedziałem, bo nie było to dla mnie ważne. Ważne było to, że w ogóle był obok.

Położyłem się na swoje miejsce wciąż ściskając jego rękę.

-Kiedy musisz wracać? - zapytał cicho.

-Nie wiem.

-A możesz zostać?

-Myślałem, że punkowcy nie zadają się z takimi jak ja. - sarkazm był wyraźnie dosłyszalny w moim głosie, co bardzo go zirytowało.

-Myślisz, że to coś zmienia? Wiesz co, Luhan? - podniósł się do pozycji na półleżącej i spojrzał na mnie wściekły i zdeterminowany.

-Kiedy zobaczyłem cię w tłumie na koncercie pistolsów pomyślałem “ to jest chłopak w którym chcę się zakochać”, ale potem zdałem sobie sprawę, że przecież ja nie kocham, więc cię pocałowałem. A potem, gdy spotkałem cię w klubie dołożyłem wszelkich starań, abym cię znów nie zgubił. I jesteś teraz tutaj ze mną, w moim domu, w moim łóżku i do cholery chcę cię mieć za przyjaciela Luhan, bo potrafisz ze mną rozmawiać. Chcę być twoim przyjacielem.

Zaniemówiłem i  nie wiedziałem co odpowiedzieć.

-Dlatego zostań. Możesz nawet na zawsze. Ale najważniejsze abyś był ze mną dziś, ponieważ chcę ci coś pokazać. - dodał jeszcze na sam koniec, a ja zamknąłem oczy. Rozważałem każde za i przeciw. Wynik zawsze był taki sam: każdy rani, bez wyjątku. Nie wierzyłem, że Sehun by mnie nie zranił, ale wiedziałem, że nie ucieknę przez cierpieniem.

-Luhan?

-W  porządku. Zostanę.

Uśmiechnął się.

-Cieszę się.

-Naprawdę , czy  ściemniasz? Podobno punki często kłamią. - wpatrywałem się w biały sufit.

-Musisz się jeszcze dużo nauczyć o mnie, o nas, ludziach, punkach, Luhan. Dużo. I tak cieszę się. Strasznie.

Odwzajemniłem jego uśmiech.

-Noce zostały stworzone głównie po to, aby mówić rzeczy, których nie jesteś w stanie wypowiedzieć następnego dnia.







     Moja pragnienie posiadania domu na drzewie zawsze gdzieś tam we mnie żyło. Było nieuniknione. Dlatego, gdy zobaczyłem owy domek na drzewie w ogródku za domem Sehuna pomyślałem, że śnię. Był duży, solidnie zbudowany i przypominał mi o tych wszystkich porankach, gdy budziłem się z moim pragnieniem. Ten widok był nierealny. Słońce grało swoimi promieniami między ruszającymi się delikatnie gałęziami wielkiego bukowego drzewa. Jego korona była potężna i przypominała mi zwykłego trującego grzyba. Zabawne porównanie. Trawa, wciąż  zielona, wydawała się powoli zanikać i uciekać na wieść o zbliżających się upałach, ale wciąż była, piękna i dekoracyjna. Na drzewie wisiało mnóstwo indiańskich zabawek jak zaplatane sznurki, łapacze snów, czy piórka. Stałem i wpatrywałem się w tą definicję moich pragnień. Tą urzeczywistnioną. Była prawdziwa i to sprawiło, że bałem się, iż to tylko sen. Ale to nie był sen. Być może Sehun czytał w moich myślach, być może znał mnie od bardzo dawna, ale w innej rzeczywistości. Zaśmiałem się podchodząc bliżej, a potem zacząłem kręcić się  w kółko, aby po chwili upaść na mokrą od wczorajszego deszczu trawę. Słońce delikatnie uchwyciło mój uśmiech i mogłem przysiąc, że zapisało je na starej fotografii, gdzieś w kieszeni przedartych dżinsów. To była ta chwila, którą ludzie nazywają szczęściem. Może i nie była idealna, ale moje pragnienie stało się realne i rzeczywiste. Stało się, było tak bardzo wspaniałe. Każde niespokojne noce, dni życia w pośpiechu, to wszystko, teraz, w tamtym momencie odeszło daleko. Zostało jedynie uczucie, którego nie potrafiłem odpowiednio opisać.

Sehun podszedł do mnie, a potem usiadł po turecku na ziemi. Miał nieodgadniony wyraz twarzy.

-Przechodzisz teraz nirwanę, czy coś? - zapytał krzywiąc się w grymasie.

Znów się zaśmiałem.

-Można tak powiedzieć. Zawsze marzyłem, żeby mieć domek na drzewie, ale nigdy nie mogłem. Tam gdzie mieszkałem nie było odpowiednich drzew.- wyjaśniłem.

Chłopak tylko pokręcił głową, a potem chwycił mnie za dłoń i pomógł wstać.

-Więc chcesz wejść do środka?

Spojrzałem na niego zagadkowo.

-Kto ostatni przy drzewie ten jest idiotą! - krzyknąłem, a potem puściłem się biegiem przez dość duży ogródek. Sehun krzyknął coś za mną, ale byłem zbyt pochłonięty wyobrażeniami,  aby go usłyszeć i odpowiednio zrozumieć.

     Drabinka była solidnie wykonana i nawet nie zawahałem się, aby wspiąć się na górę. Wiatr delikatnie zmierzwił moje jasne włosy, a ja być może wtedy poczułem się wolny. Zdałem sobie sprawę, że była to prawda, ale dopiero kilka tygodni później.

     Wnętrze domku było wyjęte jak z jakiejś bajki o alladynach. Na podłodze znajdował się dywan z różnymi indiańskimi wzorami, i podarte poduszki. W kącie stała pusta butelka, zapewne po piwie. Paczka papierosów, która też była pusta. A w rogu prowizorycznego sufitu była pajęczyna z wiekiem pająkiem, który teraz poruszył się niespokojnie, ponieważ ktoś zakłócił jego spokój. Westchnąłem jak w transie lądując na zakurzonych, lekko mokrych poduszkach. To miejsce było idealne, było takie jakie pragnąłem prze te wszystkie lata mojej marnej egzystencji. Słońce wpadało delikatnie przez szparę w dachu osuwając na moje ciało ciepłą powłokę. Dzień powoli budził się z władczego snu.

Nawet nie zorientowałem się, gdy Sehun do mnie dołączył. Wyglądał na rozluźnionego, nawet lekko się uśmiechał na moje dziecięce zachowanie.

-Pięknie tutaj. - wyszeptałem.

W istocie było pięknie.

-Wierzysz w miłość? - pytanie Sehuna było jakby nie na miejscu, wyrwane ze swojej pierwotnej formy, ale przyjąłem je ze spokojem.

-Nie wiem, a ty? Wiesz, sądzę, że wiara w miłość, a kochanie, czy bycie kochanym to różnica. Nigdy nie porównywałem tego, ale… może nie powinniśmy się pytać ludzi, czy wierzą w miłość. Może powinniśmy pytać, czy kochają i czy są kochani.

Przyglądałem mu się ze spokojne w oczach,  a on dłubał w swojej zranionej ręce i przypomniało mi się, że przecież on jej nie opatrzył i że musi to zrobić, ponieważ za chwilę wda się zakażenie, ale jego wyznanie zabrało moje zamiary.

-Ten domek należał do osoby, którą bardzo kochałem.

-Do kogo? - zapytałem bez skrupułów. Nie potrzebowałem pozwolenia.

-Do mojej przyrodniej siostry. Przyjeżdżała tu na wakacje, kiedy mama była na Tajwanie. Ona mnie nigdy nie odwiedziła, za to Jia, siostra, bardzo często. Wiesz, była adoptowana prze moich rodziców, gdy miałem może z dziesięć lat. Zrobili to, bo potrzebowali  idealnego dziecka, a nie takiego jak ja, które wdaje się w bójki, pali i pije. Jia była młodsza ode mnie o trzy lata. Zginęła w wypadku lotniczym rok temu. Moja mama uważa, ze to moja wina, ponieważ leciała wtedy tutaj, do mnie, aby spędzić przy mnie trochę czasu. Kochałem ją i nigdy nie miałem jej za złe, że zajęła moje miejsce w rodzinie, ale nigdy też nie wybaczyłem sobie, że czułem się jakby to moje odseparowanie od matki było jej winą. Po jej śmierci zacząłem rozumieć, że to była wina niczyja. Stało się, trudno, na tym polega życie.

Zamrugałem szybko kilka razy.

-Dlaczego mi to wszystko mówisz?

Oblizał szybko usta koncentrując się.

-W porównaniu z tym jak skomplikowany jest wszechświat, nasz świat przypomina mózg dżdżownicy.

Nigdy Więcej nie poruszyłem tego tematu.





III







     Rozmowy z Sehunem miały pewien schemat. Zaczynały się od tego, ze to ja rzucałem temat, on pytał, ja odpowiadałem, a on tłumaczył, potem ja pytałem, a on odpowiadał cytatem jakiejś mądrej osoby. I tak mijały mi kolejne dni i noce. Spędziłem je budząc się w białym pokoju, a zasypiając w ramionach niebezpiecznego człowieka. Lato dopiero się rozpoczynało, a ja miałem wrażenie, że to kończy się zima. Istniałem ze świadomością, że Sehun jest mnie nawet w stanie zabić.  Dopiero po tym wszystkim uświadomiłem sobie jak moje myśli były prawdziwe. Nieświadomie przygotowywałem się na to wszystko co miało nadejść.


-Tak, mamo. Nie. - westchnął opierając się o ścinę. - Dobrze, odwiedzę ją. Tak,  w porządku. To wszytko? - spojrzał na mnie - Mhm. Pa.

Odłożył telefon.. Przyległ do ściany i uśmiechnął się leniwie.

-Coś się stało? - zapytałem czując taką potrzebę. Siedziałem na ziemi przy stoliku i układałem z płatków liści jakieś idiotyczne figury.

Nie odpowiedział. Podszedł do mnie i usiadł obok. Spojrzałem na niego z lekkim zdziwieniem. Chwycił mój podbródek w swoją dłoń, a potem pocałował mnie w czoło. To był jeden z tych wilku dni, w których Sehun robił rzeczy niepasujące do niego. A ja to powoli zaczynałem kochać.

-Chodźmy się przejść - zaproponował i wstał, a ja zrobiłem to samo uśmiechając się do siebie. Wyszliśmy  z domu wprost w popołudniowe zachodzące słońce. Dzielnica domków jednorodzinnych z ogrodami wiła się wzdłuż ulicy i miło było przejść się nią, patrząc jak ludzie przygotowują się na rodzinne grille. Panie, ubrane w obcisłe, charakterystyczne sukienki do kolan w pastelowych kolorach, bluzkach z żabotem i opaską podtrzymującą upięte włosy krzątały się znosząc jedzenie, ich mężowie siedzieli rozpalając  grilla, z zimnym piwem w ręku,a  dzieci kąpały się w basenach podwórkowych, huśtały się na huśtawkach zrobionych z sznurka i kawałka drewna lub po prostu biegały wrzeszcząc, przez co cała okolica niby cicha tętniła ich dźwięcznym śmiechem. Szedłem obok Sehuna, który stawiał ciężkie kroki swoimi glanami na brukowanej ulicy. Spojrzałem przelotnie na niego, gdy trzymał głowę cały czas w dole, a dłonie schował w kieszeniach swoich jeansów. Wyglądał przy tym tak młodo i niewinnie, choć nie wiem, czy to odpowiednie słowo. Jakaś część mnie wiedziała, że te kilka dni spędzone w jego domu tak naprawdę dla niego nic nie znaczą. Dla mnie to był świetny okres, ponieważ nauczyłem się dzięki jego zdawkowym odpowiedziom o życiu więcej niż przez moje doświadczenia. Sehun musiał dużo wycierpieć. Było to po nim widać i choć byłem ciekawy, nigdy nie pytałem. To nie była moja sprawa. Za to on nieustannie zadawał pytania dotyczące mnie samego. Dużo mu opowiadałem. O tym jak byłem nielubiany w szkole, o moim ojcu, o mamie, o wszystkim. Być może zdążyłbym opowiedzieć mu swoje całe życie. Szkoda tylko, że nie starczyło mi czasu.

Wyciągnął z kieszeni paczę papierów, a potem, wsunął sobie jednego do ust, zapalił i przeniósł na mnie swoje spojrzenie. Nie było w nim niczego niepokojącego, ale było to spojrzenie jedne z tego typu, które roztapia moje zachowania zrobione  z lodu.

-Sehun?

-Hm?

Chciałem mu coś powiedzieć, być może o coś zapytać, ale po prostu nie umiałem. Nie wiedziałem czego sam ja chciałem się dowiedzieć.

-Dlaczego mnie wtedy pocałowałeś?

Nie byłem odpowiedzialny za to pytanie. Zaczęliśmy kierować się w stronę stacji kolejowej na przedmieściach, gdzie słońce grało swoją różową barwą na stalowych szynach, a dźwięk odjeżdżających pociągów sprawiał, że drżałem.

-Tak trochę tego chciałem.

-Na prawdę tylko trochę?

-Już nie pamiętam.

Uśmiechałem się, a potem chwyciłem kamyk. Rzuciłem go daleko przed siebie. Dotarliśmy do torów. Nieopodal stał pociąg, a ludzie tłoczyli się z walizkami. Szukali swojego celu w życiu, odjeżdżali, aby spróbować czegoś nowego, czegoś niesamowitego. To było wspaniałe, jak ich twarze wyrażały ekscytację pomieszaną z czystym lękiem.

-Moja mam chciała, abym odwiedził babcię. - powiedział rzucając wypalonego papierosa na ziemię, a potem usiadł na starym murowanym murku, a ja poszedłem w jego ślady brudząc przy okazji swoje dżinsy.

-To źle? - zapytałem przyglądając się żywo rozmawiającym ludziom.

Pokręcił głową,  a potem zaczesał dłonią swoje włosy do tyłu i westchnął.

-Nic, co ma podłoże dawania komuś szczęścia nie jest złe. Po prostu czuję się jakbym nie był tam od wieków i wiem, że ona za mną tęskni.

-Więc chodźmy tam jutro z samego rana. - zaproponowałem kładąc głowę na jego ramieniu.

-To nie takie proste.

-Dlaczego?

Grupka jakiś młodych amerykanów, próbując się buntować rozpaliła własnie ognisko nieopodal, gdzie zaczynał się las. Śmiali się, przekrzykiwali  i zapewne pili, byli wolni. Spojrzałem tam tylko raz i dostrzegłem ten jasny płomień. Ten płomień, który mówił mi, że powinienem dać z siebie wszytko dla Sehuna.

-Moja babcia jest bardzo empiryczna. - zaśmiał się - zacznie prawić nam lekcje swojego życia i nawet nie zdasz sobie sprawy jak przeleci dzień. Jest kochana. Naprawdę.

-Chcę ją poznać. - powiedziałem leniwie idąc za kolejnym moim pragnieniem. Pragnąłem poznać ciekawych ludzi.

Sehun znów wyciągnął paczkę papierosów, a ja automatycznie podniosłem głowę i spojrzałem na niego.

-Daj mi. - wymamrotałem w kołnierzyk jego skórzanej kurtki. Westchnął rozbawiony i podał mi papierosa. A potem zapalił patrząc mi w oczy. Robiłem to już nie raz, ale patrząc na to jak Sehun pali paczkę za paczką zrozumiałem, że to chyba talent umieć palić. O dziwno, nawet nie zakaszlałem. Znów oparłem głowę  na jego ramieniu. Zrobiło się chłodno, więc wtuliłem się w swoja dżinsową kurtkę jeszcze bardziej. Powietrze wirowało wraz z dymem papierosowym tworząc nowe pisane historie. Ta historia rozpoczęła się tutaj. Dokładnie  w tym miejscu, w ostatni dzień czerwca 1977 roku, gdy słońce zachodziło poświatą czerwieni, a dzieciaki buntowały się przeciwko zasadom.

-Boisz się, że ucieknę? - wyszeptałem zamykając oczy.

-Nie - odpowiedział - Boję się, że się zakochasz.







IV







     W moim życiu kochałem wiele razy. Spędzałem dni na bieganiu za jedną osobą, która potem lądowała ze mną w łóżku, a na końcu żegnaliśmy się wraz  z nadejściem świtu. Wtedy to właśnie nazywałem miłością. Nie było to chaotyczne, czy idealne, ale było  i być może tylko to mi wystarczyło. Nikt nie uczył mnie kochać, nikt nie pokazał czym jest miłość. To tak jakbym miał za zadanie zaprojektować ogród nie mając zwodu architekta. Miłość kojarzyłem tylko z kilkoma westchnieniami, pocałunkami, słodkimi słowami. Tylko, że Sehun nauczył mnie zupełnie czegoś innego. Nigdy nie przypuszczałbym, że miłość będzie kojarzyć mi się  z paczką papierosów, glanami, dżinsową kurtką, wiatrem we włosach i zapachem pędzącego pociągu. To wszystko takie właśnie było. Taki był Sehun i jak też się taki stawałem. Nieświadomie zacząłem rozumieć, że to on sprawia, że się uśmiecham. Ale nigdy nie przyznałem się, że go kocham, nigdy. Do samego końca trwałem w przekonaniu, że to nie była miłość.




     Babcia Sehuna mieszkała na jednym z średnio zamożnych dzielnic. Rzędy domków z białymi ścianami i brązowymi dachami  ciągnęły się w siną dal. Ścisnąłem mocniej kurtkę chłopaka, aby nie spaść z motoru, którym właśnie jechaliśmy. I choć gdy oznajmił, że tym właśnie pojedziemy do babci protestowałem, ale potem okazało się, że było to jedno z tych doświadczeń w moim życiu, które zmusza do krzyku ze szczęścia i tak się właśnie stało. Jechaliśmy, a ja krzyczałem. Sehun tylko się śmiał. Zatrzymaliśmy się pod jednym z wielu budynków. Zeskakują  z motoru od razu zauważyłem, że jego babcia kocha hodować kwiaty. Za drewnianym ogrodzeniem było ich pełno. Rozpoczynające się lato przyniosło ze sobą mnóstwo świeżych, pachnących kolorów. Słońce z samego rana było ta bardzo rażące, że nie byłem w stanie spojrzeć na twarz Sehuna, który Oczywiście był wyższy. Co chwilę musiałem mrużyć o czy. Uśmiechnął się do mnie półgębkiem, gdy podchodził do bramy. Jego babcia wyszła pierwsza, aby nas przywitać. Wyglądała na naprawdę starą osobę, ale emanowała jakąś niewidzialną aurą, która sama wywoływała uśmiech na twarzy i pozytywne emocje.

-Sehunnie! - krzyknęła,  apotem przytuliła chłopaka mocno do siebie. Ten widok był naprawdę niesamowity. Sehun był inny, wykluczał się ze społeczeństwa, ale w ramionach swojej babci wyglądał jak normalny nastolatek.

-A kogoż tu ze sobą przyprowadziłeś?! - spojrzała na mnie odklejając się od swojego wnuka po czym potargała moje włosy.

-Dzień dobry - ukłoniłem się nisko jak należało.

-To Luhan - rzucił niedbale Sehun - mój przyjaciel.

Przyjaciel.

-Miło cię poznać, młody chłopcze.




-Gdy Sehun był mały zawsze bał się psów i przed nimi uciekał.

-Babciu, błagam, już, koniec. - jęknął Sehun dość zażenowany, a ja tylko się zaśmiałem. Krzątaliśmy się w niewielkiej kuchni pomagając babci chłopaka przygotować śniadanie. Znów ten niecodzienny widok Sehuna, który kroi warzywa zakodował się w mojej głowie i nie miał zamiaru z niej wychodzić.

-Jego mama specjalnie straszyła go tym, że kupi psa jeśli nie będzie grzeczny. - zaśmiała się starsza kobieta,  a ja jej zawtórowałem.

-Widać, że twoja mama stosowała radykale metody - zwróciłem się do niego, a on tylko pokręcił głową z niedowarzeniem. Chwilę potem całą trójką siedzieliśmy przy stole pełnym pysznego jedzenia. To było jedno z najlepszych śniadań w moim życiu. W powietrzu unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy, a ptaki za oknem śpiewały swoje symfonie.

-Więc jak zdrowie, babciu? - zapytał starszą kobietę Sehun.

-Na razie  w porządku. Czasem odwiedzam lekarzy, ale to wszystko. A mam dzwoniła?

Sehun spuścił głowę wyraźnie niezadowolony z obiegu sytuacji.

-Tak, tak, dzwoniła. Kazała przekazać pozdrowienia.

Zastanawiałem się ile  w tym było prawdy.

-Kochana. Mam nadzieję, że prowadzenie sklepu jej dobrze idzie. Wiesz, chciałam do niej dzwonić, ale niestety - nie mam telefonu! - wybuchnęła śmiechem, a ja do niej dołączyłem, być może w grzeczności.

Wiedziałem, że coś jest nie tak. Widziałem to po sposobie w jaki Sehun wymawiał wcześniejsze słowa. Ale oczywiście - nie miałem w zamiarach go o to pytać.

-Cieszę się, że mnie odwiedziliście, naprawdę. - starsza kobieta uśmiechnęła się szeroko - A ty młody człowieku - wskazała palcem na Sehuna - przestań  w końcu palić, hm? To do niczego mądrego cię nie zaprowadzi.

W myślach przyznałem jej rację, choć prawda była taka, że kochałem to, iż Sehun pali. Kochałem jego zapach, zapach dymu papierosowego, gdy leżałem koło niego.

-Babcia przesadza - skarcił ją chłopak - Na coś trzeba umrzeć.

Starsza kobieta pokręciła tylko głową, ale nie dostrzegłem w jej wyrazie twarzy ani grama rozczarowania, jakby znała Sehuna bardzo dobrze.

-A ty, Luhan? Skąd wziąłeś się w Nowym Yorku? - zapytała nakładając a mój talerz kolejną porcję sałaty.

-Em, mój tata przyjechał tutaj  w interesach. Jest biznesmenem. Ciężko pracuje i nie chciałem mu przeszkadzać, więc zwiedzam miasto sam. - wytłumaczyłem w taki sposób aby nie dać cienia wątpliwości, że nie mam pojęcia gdzie teraz jest mój ojciec i co robi.

-O, a mama?

Zesztywniałem.

-Nie żyje. - uśmiechnąłem się blado.

-Przykro mi. - chwyciła moją dłoń lekko gładząc ją kciukiem.

Spojrzałem na Sehuna, który  w milczeniu przeżuwał sałatkę. Nie dał po sobie niczego poznać. Choć on wiedział o mnie dużo, nie wiedział właśnie tego. Nigdy nie zapytał o mamę, więc i ja nie chciałem o tym mówić. Prawda była taka, że z Sehunem nie rozmawiałem o czasie. On nie zadawał zbędnych pytań. Nie zapytał o ojca, dlaczego go nie widuję, dlaczego się o mnie nie martwi, czy nie powinienem przypadkiem być teraz z nim. Nie zapytał. A ja nie musiałem udzielać odpowiedzi.




     Popołudniem słońce powoli zniżało się ku zachodowi jak poprzedniego dnia rozwiewając wokół poświatę różowo -  czerwonej kopuły. Siedzieliśmy we trójkę na werandzie. Pani Oh okryta cieplutkim kocem, ja na drewnianej ławce, a Sehun na ziemi, siedzący po turecku bawił się trawą.

     Nie rozmawialiśmy. Tonęliśmy w ciszy. Słyszałem krzyk dzieciaków, w pobliskim domu grało radio, a w tle John Lennon i jego Imagine. Zamknąłem oczy biorąc głęboki wdech świeżego już lipcowego powietrza. Do moich nozdrzy doszedł zapach pieczonej kiełbaski, bekonu i warzyw. Ktoś zapewne grillował jak to wszyscy teraz. To lato 1977 roku naprawdę miało w sobie magię, która ujawniała się właśnie w takich chwilach. Wszystko było takie magiczne. Nawet komary, które pod koniec dnia wychodziły z ukrycia i kąsały nie były aż takie złe, jeśli tylko był to tak idealny dzień jak ten.

-Sehun, mógłbyś iść na piętro i przynieść mi poduszkę, proszę. - pani Oh uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo, a ja tylko zrobiłem zdezorientowaną minę. Sehun wstał bez słowa i wszedł w głąb domu, a starsza pani od razu odwróciła się w moją stronę.

-Luhan.

-Tak?

-Sehun. On cię kocha. To, że nie może kochać cię tak jak ty tego pragniesz nie znaczy, że nie kocha cię najmocniej jak potrafi.

Zmieszałem się.

-Skąd pani-

-To widać. - poczochrała moje włosy - I gdybyś też chciał sam byś to zobaczył. Zaczekaj, poznaj go. Masz na to mnóstwo czasu, kochanie.

Tylko, że pani Oh się pomyliła. Nie miałem na to mnóstwa czasu. Miałem na to bardzo mało czas, ale przyznałem się do tego dopiero pod koniec lata.




     Niebo przybrało kolor szarego błękitu, a deszczowe krople zatapiały okolicę symfonią obijającej się wody o parapet. Za oknem rośliny piły życiodajną wodę, a gleba odżywała. Westchnąłem. Od kilku godzin siedziałem i bezczynie gapiłem się w hotele okno i Manhattan. A od pięciu dni nie widziałem się z Sehunem. Nie wiem, czy była to wina nieustającego deszczu, który zalewał Nowy Jork, czy też może tego, że mój ojciec mnie szukał, więc opuściłem apartament Sehuna bez piśnięcia. Powiedział mi tylko na pożegnanie, że mam nie palić, bo mnie znajdzie i ukatrupi. Śmiałem się wtedy z tego, bo byłem pewny, że znów się spotkamy, a teraz siedziałam sam, w pokoju, na dziesiątym  piętrze gapiąc się bezczynnie  w okno. Jakaś część mnie chciała tęsknić za Sehunem, zastanawiała się o chłopak teraz robi, jak się czuje, ale drug część mnie uznała, że skoro sam nie chce się kontaktować, to nie będę go zmuszać. Poczekam.


-Luhan?

Zadrżałem na dźwięk tego głosu.

-Tak tato? - odszedłem od okna, aby spojrzeć na niego i od razu skulić się pod jego srogim spojrzeniem.

-Cieszę się, że nie sprawiałeś problemów. I proszę cię żeby tak było do końca sierpnia.

-Huh?

-Zostajemy tu całe wakacje. Mam pewne ważne sprawy do załatwienia i muszę tu zostać. A tobie i tak to nie robi różnicy.

Rzucił na stolik kopertę, jak się domyślałem byłby  w niej pieniądze i wyszedł. A ja stałem tam, pusty i zapomniany jak stare zdjęcie włożone w ramę obrazu.




     Tęskniłem za nim. Gdzieś pomiędzy słodkim dźwiękiem kropel deszczu uderzających o parapet, a moim gorzkim szlochem uświadomiłem sobie, że łaknę jego towarzystwa, potrzebuję jego zapachu i pragnę usłyszeć jego głęboki głos. Leżałem wydychając cierpienie. Hodowałem w sobie poczucie zapomnienia i pustki. Manhattan osamotniał się wraz ze mną. Płakałem, a każda kropla słonego płynu była jak cierń. Każde moje szepty, błagania, to wszystko kumulowało się we mnie i nie byłem w stanie tego ujarzmić.

Byłem tykającą bombą.

     Skryty w połaciach białej pachnącej chlorem pościeli podziwiałem piękno malarza, podziwiałem wzory rysowane odręcznie na linii wodnej mojego hotelowego okna. Patrzyłem na to piękno i myślałem o nim. Jakże byłem wtedy głupi, naiwny i dziecinny. Mogłem domyślić się, że to się tak skończy, ale byłem też marzycielem, który zatracał się w głupiej, magicznej otchłani pragnień, wierząc, że każde życzenie może zostać spełnione, gdy księżyc jest wysoko na niebie, a statki na morzu wyglądają jakby zamarły.

     Nie miałem już możliwości, aby unikać tego uczucia. Tego czegoś, co tworzyło moje przyszłe,  a jednak bolesne wspomnienia.  Ponieważ ból psychiczny to nic, dopóki nie zaznasz bólu zapomnienia, który nie mieści się w żadnym bycie.

     W jedną  z takich bolesnych nocy zeszedłem na dół, do kiosku, aby kupić paczkę papierosów. Wypaliłem ją całą nawet nie wkładając żadnej fajki do ust. Po prostu patrzałem jak coś co zostało stworzone znika, ale zostawia po sobie ten przyjemny zapach, ten zapach, jego zapach.

Jedyne czego tak bardzo mi brakowało, a czego nie mogłem dać sobie, to ciepło jego oddechu.












     14 lipca 1977 roku po raz pierwszy od dwóch tygodni deszczu pojawiło się słońce. Tylko przybyło one  w tak pełnej formie, że synoptycy ostrzegali  w radiu przed pożarami, ochroną na głowę, gdy się wychodzi i noszeniem ze sobą butelki Coca-Coli na schłodzenie. Gdy tamtego dnia otworzyłem oczy promienie tego piekielnego słońca wdarły się do moich tęczówek oślepiając mnie. Przewróciłem się z jękiem na plecy i zatopiłem twarz w poduszce. Westchnąłem widząc za oknem tęczę. Mój wzrok jednak przechwycił pustą paczkę fajek na stoliku nocnym. Wstałem prawie jak oparzony i wtedy zdałem sobie sprawę, że przestało padać, że to jest ten  dzień, gdy zobaczę Sehuna. Wstałem,  po drodze do łazienki potykając się o porozrzucane ubrania. Spojrzałem na siebie w lustrze i jęknąłem bezsilnie, ponieważ czarne worki pod oczyma wcale nie dodawały mi uroku. Przemyłem się cały zimną wodą, ubrałem w czyste ciuchy i zarzuciwszy na ramiona ukochaną dżinsową kurtkę wyszedłem z jakimś niemoralnym, tajemniczym spojeniem malującym się na moich ustach.


     Gdy stanąłem przed jego domem nie czułem nic. Byłem wyprany z jakichkolwiek uczuć. Odgarnąłem,  już mokre od potu włosy z czoła i wszedłem bez pukania. On i tak nigdy nie zamykał drzwi. Wszystko wyglądało tak jak zawsze. Biel, porozrzucane ciuchy i rybki w słoiku.

-Sehun-ah?! - zawołałem rozglądają się, czy gdzieś go nie ma.

Odpowiedziała mi cisza.

-Sehun?! - krzyknąłem głośniej i udałem się na górę. Tam też nikt mi nie odpowiedział. Wszedłem do jego sypialni, ale ona też drżała tylko z zimna bez ludzkiego dotyku. Wróciłem na dół. Zacząłem przeszukiwać swoją tabliczkę myślową, zastawiając się, gdzie on może być. Nie potrafiłem niczego sensownego wymyślić. Wyszedłem z domu. Wiatr zawiał delektowanie indiańskimi koralikami i piórami wiszącymi na werandzie.
I wtedy mnie olśniło.

Pobiegłem szybko jak tylko sił w nogach do ogrodu.

-Sehun-ah?!

Podbiegłem pod drzewo, i choć nie powiedział ani słowa wiedziałem, ze tam był.
Wszedłem na górę po drabinie nawet nie martwiąc się, że mogę spaść.
Był tam. Leżał na wpół siedząc z papierosem  w jednej ręce i  z piwem w drugiej. Krwawił. Spojrzałem na niego przerażonym wzrokiem. A on tylko się uśmiechnął.

-Nie musiałeś tutaj przychodzić. - powiedział zaciągając się dymem papierosowym.

-Przepraszam - doczołgałem się do niego bliżej - Sehun-ah, jesteś ranny - dotknąłem delikatnie jego czoła, gdzie tuż obok było dość głębokie rozcięcie. On jednak chwycił mocno moją rękę i kazał na siebie spojrzeć.

-Nie przepraszaj mnie rozumiesz?  Nigdy więcej mnie nie przepraszaj. Zabraniam ci.

Przełknąłem głośno ślinę.

-Dobrze. - wyszeptałem nie pytając dlaczego. I tak by mi nie odpowiedział. Chwyciłem kawałek starej poduszki i rozerwałem ją na strzępy, a biały puch zawirował wokoło. Kawałek materiału delikatnie przyłożyłem do jego krwawiącego czoła. Syknął lekko z bólu, a ja uśmiechnąłem się na pocieszenie.

-Tęskniłem za tobą - powiedziałem przesuwając  się jeszcze bliżej, prawie siedząc mu na kolanach.- Naprawdę tęskniłem.

Chciałem usłyszeć, że on też za mną tęsknił, ale wiedziałem, że Sehun nigdy tego nie powie.

-Arczi  i Jackob też za tobą tęsknili. - powiedział Hun, a ja spojrzałem na niego zdezorientowany.

Zauważyłem ja na po jego twarzy przebiega uśmiech, ale chwilowy.

-Moje glany - wytłumaczył.- Prawy to Arczi, a lewy to Jackob.

Roześmiałem się spoglądając na jego buty. Kolejna niemoralna, aczkolwiek charakterystyczna dla niego rzecz.

-Dlaczego nazywasz glany? - zapytałem, choć miałem nikłą nadzieję, że mi odpowie.

-Nie wiem,czy kiedykolwiek tak się czułeś. Jakbyś chciał przespać tysiąc lat. Albo po prostu przestać  istnieć. Albo nie mieć świadomości, że żyjesz.

Byłem już przyczajony do jego dziwnych odpowiedzi, więc tylko zacisnąłem mocniej rękę i spojrzałem na jego ranę.

-Powinieneś to zszyć. - powiedziałem cicho z  troską.

-Powinienem. - chłopak odstawił butelkę  z piwem i wyrzucił niedopałek na ziemię przez szparę w desce.

Chwycił moją dłoń i kazał się położyć, więc tak właśnie zrobiłem, on sam leżał opierając się jednym ramieniem o poduszki. Patrzał na mnie głębokim spojrzeniem.

-Sehun-ah - wyszeptałem patrząc mu  w oczy.

     Tęskniłem za nim, za jego zapachem, głosem, za ciepłem jego oddechu, który teraz delikatnie pieścił mój policzek. Chłopak westchnął. Wolną ręką odgarnął moje już przydługie włosy  z oczu, a potem pogładził mój policzek. Jego dotyk był tak wibrujący i emanujący lekkością, że bałem się, że to tylko wietrzyk. Delikatny wietrzyk, który zaraz zniknie. Zamknąłem oczy delektując się tym momentem i tym magicznym dotykiem. Jego usta delikatnie dotknęły moich wywołując gęsią skórkę na  ciele. Z początku był to niewinny, leniwy pocałunek, potem jednak przerodził się we wszystkie moje mocje. Włożyłem w niego wszystkie wypłakane łzy, każdą samotnie spędzoną noc, każdy odłamek cierpienia, każdą tęsknotę za zapachem jego papierosów, każdą wypaloną fajkę, wszystko. Westchnąłem, gdy jego język dotknął mojego podniebienia. Wplątałem dłoń  w jego miękkie włosy i przyciągnąłem jeszcze bliżej do siebie. Chciałem go tak zatrzymać przy sobie na zawsze. Osunęliśmy się od siebie dopiero wtedy gdy zabrakło nam oddechu. Patrzał na mnie z taką pasją, paletą barw, uczuć, tego co sprawia, że on jest właśnie tym Sehunem w którym się zakochałem, tym, którego chciałem.

-Wiesz, Luhan. - powiedział cicho - Kiedyś będziemy kochać się  w moim kabriolecie patrząc na wzgórza Hollywood, a wschodzące gwiazdy zatrzymają tą chwilę w sekrecie.

“Kocham cię” chciałem powiedzieć, ale jedyne co wyszło  z moich ust to ciche “dobrze”.




     Nie poruszałem tematu rozciętego czoła ani wtedy, ani kilka godzin potem, gdy dostrzegłem, że chłopak utyka i jest cały poobijany. Najgorszą imitacją była ta, która podświadomie zdawała sobie sprawę, że wiem  kim jest Sehun,  w jakim towarzystwie się obraca i jak bardzo to może wpłynąć na moją relację z nim. Tak naprawdę nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Nie zapytałem co jest między nami, jak to nazwać. Ja po prostu byłem pewny, że on odejdzie. Tacy ludzie jak on nie zostają na zawsze. Oni zawsze odchodzą. Nie sądziłem jednak, że koniec nastąpi tak szybko.


     To wszystko biegło za szybko. Zdawałem sobie  z tego sprawę. Ale gdzieś pomiędzy dymem papierosowym, jego znoszonymi glanami, a słodkimi i delikatnymi pocałunkami, zdałem sobie również sprawę, że chcę tego. Chcę wszystkiego, co miało związek  z tym chłopakiem. Ja też nie byłem przykładem wspaniałego człowieka, i na pozór Sehun był gorszą istotą ode mnie. Tylko że to nie była prawda. Sehun był inny. Był lepszy. Potrafił mówić w ten inny sposób, który zachwycał każdego. Potrafił wypalić dziennie jakieś siedem paczek papierów i wypić kilka piw, a wciąż zachowywał się jak wyrafinowany śmieć. I choć on sam tak siebie nazywał - nie był nim. Był moim Sehunem. I w to wierzyłem całym sercem .


     Pod koniec lipca, gdy słońce zachodziło coraz później, a gorące dni dłużyły się niemiłosiernie spędzanie czasu z Sehunem stało się dla mnie swojego rodzaju listą schematów, które budowały moje życie. Poranki spędzaliśmy na wylegiwaniu się na mokrej od rosy trawie, wdychaniu swoich zapachów, pocałunkach. Popołudnia zapamiętałem najszczególniej. To wtedy chodziliśmy na spacery, paliliśmy papierosy, a ja siedziałem wtulony w jego skórzaną kurtkę, którą chyba pokochałem tak samo, jak niego samego. Wieczory upływały nam na wygłupach, a noce na mówieniu o rzeczach, których nie mieliśmy odwagi wymówić w dzień. Rozmawialiśmy niewiele. Sehun rzadko się odzywał, a ja nie dawałem mu powodów, aby zaczął to robić. To dzięki niemu pokochałem ciszę i zacząłem ją doceniać.


     Któregoś z takich leniwych dni, gdy słońce zniżało się ku horyzontowi Sehun przyniósł ze strychu pudełko. Było stare, podniszczone, ale zapełnione wspomnieniami i bałem się je otworzyć, ponieważ czyjeś wspomnienia ranią bardziej niż nasze własne.

-Co to? - zapytałem, gdy usiadł obok mnie po turecku, a papieros wisiał lenie między jego ustami. Nie odpowiedział. Zmarszczył brwi sfrustrowany mocując się z otwarciem. Kiedy w końcu to zrobił ujrzałem stertę papieru. Kartki ułożone były idealnie, w równe prostokąty. Chłopak przekrzywił głowę i wyjął fajkę z ust.

-To listy do Boga. - powiedział nie spuszczając ze mnie wzroku.

-Do Boga? Kto je pisał?

-Czasami zadajesz dużo pytań. - uciął i zamknął pudełko.

-Przepraszam.

-Luhan, ile razy mam ci powtarzać, żebyś mnie nie przepraszał. - odłożył pudełko na stolik, dość zdenerwowany.

-Dlaczego tego nie lubisz?

-A dlaczego ty nie lubisz deszczu?

Czasem ciężko było mi zrozumieć co tak naprawdę do mnie mówił, ale tamtego dnia, chyba naprawdę to do mnie dolatało.

-Człowiek nie lubi wielu rzeczy - przybliżył się do mnie i odgarnął zmierzwioną grzywkę  z oczu - Ja nie lubię gdy ktoś mnie przeprasza, a ty nie lubisz deszczu. Nie lubisz deszczu, bo zabiera ci słońce, wprawia w smutek, ja nie lubię, gdy ktoś przeprasza, ponieważ chuj mnie obchodzi, ze ktoś ma wyrzuty sumienia, chuj mnie obchodzi, że się pode mną płaszczy przepraszając. Kurwa, Luhan, nienawidzę tego. To zabieranie człowieczkowi jego godności, wartości. W kosmosie jest taka galaktyka - M31 - nazywa się ją też galaktyką Andromedy. To galaktyka, która ma najwięcej gwiazd  w całym wszechświecie, podobno około bilion.  I wiesz co? Każda z tych gwiazd jest inna. Każda jest podoba do drugiej, ale czymś się różnią. Z ludźmi jest tak samo. Nasz popieprzony świat to M31, a ludzie to gwiazdy. Tylko gwiazdy nie przepraszają za swoje istnienie. One wiedzą, że mają prawo żyć, popełniać  błędy i być kulami gazowymi. Szkoda, że ludzie nie wiedzą tego o sobie. Być może dlatego piszą listy do boga  z prośbami, zwierzeniami i wszystkimi innymi pierdołami. Ja też je napisałem.  I chciałbym, żebyś kiedyś któryś z nich przeczytał.

-Kiedyś? - zdziwiłem się patrząc mu prosto w oczy.

-Wtedy, kiedy nadejdzie odpowiedni czas.

-Zawsze jest odpowiedni czas.

-Nie, Han. Nie zawsze. Czas to pojęcie względne, więc nie mów mi takich rzeczy.

-Dobrze. - szepnąłem, a potem mnie pocałować tak jakby całował najjaśniejszą gwiazdę w galaktyce M31.






     Początek końca nadszedł szybciej niż się spodziewałem. Przyszedł wraz z odgłosami syren policyjnych, krzykiem ludzi, płaczem dziecka, przekleństwami i moim szlochem. Uciekaliśmy. Biegliśmy gdzieś przed siebie zaraz po tym jak Sehun i jego banda wdali się  w bójkę  z jakimiś kolesiami. Biegłem trzymając dłoń chłopaka najmocniej jak się da, uciekając  od tamtej chwili. Las był ciemny, gęsty, a odgłosy i  krzyki ludzi powoli rozwiały się w mroku nocy. Zatrzymaliśmy się nad jeziorem. Płakałem  wciąż mając obraz Sehuna, który prawie zabił człowieka. I być może tamten chłopak na to zasłużył, ale nie mogłem pozbyć się myśli, że czuję pouczcie winy, że nie stanąłem po jego stronie.

-Luhan? - Sehun przytulił mnie mocno do siebie.- Przepraszam, przepraszam, Luhan.

Stałem tam, wtulony w jego kurtkę, szlochając i tracąc oddech, łagodzony jego mamrotaniem. I wiedziałem, że jego przeprosiny były najszczersze na świecie.

-Luhan - odsunął mnie od siebie i starł łzy spływające po moim bladym policzku.

-Ufasz mi? - zapytał cicho, prawie niedosłyszalnie.

Ufałem mu?

Kiwnąłem lekko głową.

-Tak.

-Wiesz, że nie powinieneś? - jego słowa zabolały gorzej niż miliony samotnych nocy.

-Wiem.

Wiedziałem. Wiedziałem, że taki człowiek nie stosuje się do panujących zasad, norm społecznym, a co za tym idzie, nie można było mu ufać. Ale był też moim Sehunem. Tym, którego kochałem. Naprawdę kochałem.

-Wiem, że to jest trudne. - powiedział  - Ale możesz odejść. Nie boję się ciebie stracić. Bardziej boję się, że kiedyś stracę samego siebie. Ale wiem też, że nie odejdziesz. Wiem jakim typem człowieka jesteś, Luhan. I nienawidzę tego, nienawidzę siebie za to, że  nie nauczyłem cię inaczej do tego wszystkiego podchodzić. Przykro mi.

I wierzyłem, że naprawdę było mu przykro.







VI





    W pierwszych dniach sierpnia, pogoda pogorszyła się jeszcze bardziej. I nie mam tutaj na myśli deszczu, lecz słońce, które naprawdę bardzo mocno dawało o sobie znać. Większość ludzi nie wychodziła z domów, chłodziła się czym się tylko dało, a ja przesiadywałem w pokoju hotelowym  i dużo myślałem. Oczywiście, spotkałem się z Sehunem, ale on zawsze miał coś dodatkowego do robienia, więc zostawały nam skąpane w półmroku wieczory. I naprawdę, byłby one magiczne. Leżałem na łóżku myśląc co stanie się za miesiąc. Co będzie, gdy mój ojciec każe mi wyjechać. Co się wtedy stanie, jak to wszystko będzie wyglądało.

-Luhan?

Usłyszałem czyjś szept za oknem, a potem kamyk trafił w moje okno. Uśmiechnąłem się do siebie, bo wiedziałem. Podbiegłem szybko do okna, które oczywiście było zamknięte, bo była noc, a nocą robiło się zimno, co było wręcz absurdalne, ponieważ dzień był jak ogień.

-Sehun, co ty tu do cholery robisz? - krzyknąłem na niego otwierając okno. Siedział na barierce metalowych schodów, tych charakterystycznych jak na zabudowania w tych latach. Uśmiechnął się zadziornie.

-Nie podoba ci się coś? - zapytał prawie szeptem, przez co jego głos zmieszał się z zimnym powietrzem.

-Wiesz co by się stało gdyby ktoś cię tu złapał? - zaśmiałem się, bo cholera, cieszyłem się, że przyszedł.

Tęskniłem za zasypaniem obok niego i postawiłem sobie za cel zatrzymać go tej nocy.

-Cóż, sądzę, że zdążyłbym im uciec. - wyciągnął z kieszeni paczkę fajek i oczywiście zaczął palić. Wyglądał przy tym tak cholernie dobrze, że oparłem ręce na parapet i zacząłem się na niego gapić.

-Nie sądziłem, że aż tak bardzo potrafisz dla kogoś ryzykować. - powiedziałem nie wiedząc, czy aby to było odpowiednie poruszenie tematu tego co do mnie czuje.

-Lubię wykorzystywać ludzi, a to wiąże się z ryzykiem. - odpowiedział z pogodnym wyrazem twarzy i nie dał mi szansy odgadnąć swoich intencji.

-Więc tylko dlatego tu  przyszedłeś, żeby mnie wykorzystać? Do czego?

Uśmiechnął się krzywo jak to miał w zwyczaju.

-Powiedźmy, że do celów ideologicznych.

-Aaaa.

Zmrużyłem oczy.

-To będziesz tam tak siedział, czy może mam ci wysłać zaproszenie?

Zeskoczył z metalowej rury i stanął przed moim oknem.

-Oj Lu, nie sądziłem, że aż tak bardzo pociągają cię moje filozoficzne paplaniny.

Odsunąłem się, a on wskoczył przez okno do pokoju.

-No widzisz, może aż tak bardzo jednak mnie nie znasz. - podszedłem do niego i pocałowałem  w policzek.

-Może.

Usiadłem na łóżku, a on również to zrobił wypalając do końca papierosa.

-Wiesz o czym dziś myślałem? - zapytał.

-O czym?

-O końcu lata.

-Co masz na myśli? - położyłem się ciągnąć go za sobą, opadł lekko na poduszki obok mnie.

-Wracasz do Londynu, prawda?

Zacisnąłem zęby z jakiegoś niewytłumaczalnego żalu. Nie chciałem, aby to się kończyło. Został nam prawdopodobnie miesiąc. Ale to ten moment, gdy leżał obok mnie w brudnej bluzie, czarno-czerwonych potarganych spodniach,  z roztrzepanymi włosami  i z tymi glanami z napisem “no future”. Ten moment był naszym momentem. Nie chciałem wracać do tego co było, nie chciałem odchodzić. Nie chciałem go zostawiać.

-Nie wiem. -odpowiedziałem cicho.

-To cię trapi. Martwisz się tym - stwierdził.

-Po prostu boję się-

-Zgaśmy światło i do rana nie będziemy mieć żadnych zmartwień, hm? A rano, jeśli nam się zechce postaramy się o noce.

Zrobiłem tak jak powiedział. Zgasiłem światło, położyłem się i wtuliłem się w niego chłonąc ten przejmy zapach.

-Moja babcia jest w szpitalu. - powiedział cicho.

-Dlaczego? - podniosłem głowę by na niego spojrzeć, ale nie dostrzegłem niczego oprócz jego błyszczących oczu.

-Zawał.

-Ale jak to? Wyglądała na silną i-

-Policja mnie szukała.

Więcej nie potrzebowałem. Mogłem układać różne historie, które postawiły by Sehuna w dobrym świetle, ale rzeczywistość była inna. Rzeczowość Sehuna była szara i zła. I zrobiło mi się przykro tej starszej kobiety, która nic nie zawiniła, i gdy zobaczyła policję pod drzwiami swojego domu, która spytała o ich wnuka, przestraszyła się. Wątpię, żeby wiedziała jaka jest rzeczowość Sehuna.

-Planujesz ją odwiedzić?

-Nie sądzę, że tego by właśnie chciała.

Westchnąłem zrezygnowany.

-A ja mogę?

Spojrzał na mnie i żałuję, że nie mogłem odgadnąć wyrazu jego twarzy.

-Dlaczego miałbyś to robić?

-Bo chcę.

Zapadła cisza mieszana naszymi dźwięcznymi oddechami. Sehun nachylił się, a potem pocałował mnie  w usta, ale krótko, przelotnie.

-Dobrze - wyszeptał w ciemną, zimną noc.






-Zastanowiłeś się kiedyś dlaczego ludzie pragną być kochani?

Zamknąłem oczy, porażone porannym światłem.

-Nie. Nie zastanawiam się nad takimi sprawami. Nie sądzisz, że to stara czasu?

Wtuliłem się bardziej w białą śmierdzącą chlorem pościel.

-Takie coś jak starta czasu nie istnieje. Ludzie myślą, że tak właśnie jest, że tracą czas, ale wiesz co,  Luhan? To nie prawda. Ci wszyscy ludzie tak myślą, bo są pogrążeni w przyziemnych sprawach, naprawdę. Człowiek, który wstaje rano, zapierdala do pracy, wraca do domu, śpi i tak w kółko. Nie sądzisz, że to pojebane? Jak tak w ogóle można funkcjonować. I potem mówią, że nie mają czasu. Czas to nic. Mamy go mnóstwo. To przecież człowiek stworzył takie coś jak minuty, sekundy czy godziny. Po co? Bo chciał mieć kontrolę nad czasem i w końcu sam się w tym czasie pogubił. Chcę żebyś pamiętał ten moment i starał się go odtwarzać w myślach. Chcę ci powiedzieć, że masz żyć nie myśląc o czasie, dalekiej przyszłości i konsekwencjach. Oczywiście, musimy myśleć co będzie jutro, ale racjonalnie. Prawdziwie.

Zamrugałem i znów naszła mnie ochota, aby powiedzieć mu “kocham cię”, ale nic takiego nie zrobiłem.

-Kocham to w jaki sposób mówisz.- powiedziałem tylko.

-Kocham to w jaki sposób mnie słuchasz.- odpowiedział.





     15 sierpnia 1977 roku kupiłem w sklepie z gadżetami aparat. Był mały, pstrykało się nim tylko blade, ale jednak kolorowe zdjęcia lecz niestety wywołanie ich było kosztowne. Zawsze zachwycało mnie to, że fotografie potrafią zatrzymać chwilę. Potrafią zabrać ją do najgłębszych zakamarków naszej pamięci. To dzięki fotografii tworzyły się najpiękniejsze wypomnienia. Idąc na spotkanie  z Sehunem robiłem zdjęcia wszystkiemu wokół. Pan sprzedający gumę balonową, hipisi w parku,  starsza pani sprzedająca pieczony bekon, wystawy pełne telewizorów, plakat na koncert Sex Pistols, dzieciaki ciągnące swoich rodziców aby kupić im te słynne pluszowe kotki, reklama kina samochodowego, wejście do klubu harlejowców, plakat z J. Wavem. Tamtego dnia sfotografowałem całe lato 1977 roku. I choć miałem świadomość, że zanim uzbieram sumę, aby je wywołać trochę czasu minie, ale jak nauczył mnie Sehun - nie przejmowałem się czasem. Dzielnica, w której mieszkał chłopak, ten była godna uwiecznienia jej na zdjęciach. Znów ktoś robił grilla, dzieciaki kąpały się w basenie, na parapecie stało radio, wielki pies leżał na jednej z werand i przysypiał topiąc się w sierpowym słońcu. Uchwyciłem leniwy nowojorski dzień w całej swojej okazałości. Szedłem z uśmiechem na ustach gotowy skakać ze szczęścia. Lecz, gdy stanąłem przed domem Sehuna moja mina zrzedła. Pierwszym co zarejestrowałem był wóz policyjny na podjeździe. I zanim zdążyłem logicznie pomyśleć, dwóch policjantów wyszło wyprowadzając szamoczącego się chłopaka. Nie czekając nawet chwili schowałem się za krzewistym ogrodzeniem, aby nie nabrali podejrzeń. Mogli mnie przecież zatrzymać i wziąć na świadka.

Do moich oczu napłynęły łzy.

-Powiedziałem, że nic nie zrobiłem! - krzyczał chłopak.

-Wsiadaj - powiedział jednej z nich typowo amerykańskim akcentem i wepchnął Sehuna do radiowozu.

Rozejrzał się jeszcze raz dokoła, ponieważ ciekawscy sąsiedzi wypatrywali sytuacji chowając się za firankami w oknach. Nic nie dostrzegając wsiadł do samochodu i odjechali w stronę centrum. Osunąłem się na ziemię, lewo trzymając się na nogach. Zacząłem szlochać. Po raz pierwszy płakałem tak bardzo, że trząsłem się prawie tracąc oddech. Znów zostałem sam, a noc powoli nakryła niebo czernią.





-Chciałabym być bliżej ciebie.

-Nie mów tak.

-Dlaczego?

-Bo nie lubię takiego czegoś. Przez te słowa się do ciebie przyzwyczaję, a ja nie chcę tego. Nie chcę o tobie myśleć, Luhan.

Słodko-gorzkie westchnienie opuściło moje usta. Spojrzałem na niego kręcąc lekko głową w niedowierzaniu. Siedziałem w tym głupim więzieniu, przyszedłem aby go zobaczyć, a on jedyne co mi mówi, to to że już mnie nie chce.

Odchylił się na krześle, a kajdanki zagrzechotały wraz z jego ruchami.

-Wyjdę stąd. - powiedział ściszając głos. - To  nic ważnego, Han Han. Ja nic nie zrobiłem. Nie martw się.

-Nie martwię się - uciąłem zły. Zły na niego i te jego chore podejście do życia. -Chcę tylko, żebyś powiedział mi prawdę.

-Jaką?

-Co zrobiłeś.

-Już powiedziałem, że nic.

-Sehun-

-Luhan, naprawdę. Czasem wdawałem się w bójki, miałem do czynienia z narkotykami i dilerami, ale-

-Słucham? Czy ty sobie zdajesz sprawę, że za to mogą cie zamknąć na kilka lat?

Zaśmiał się rozbawiony.

-Mam pieniądze, zapłacę kaucję i stad wyjdę.

-I myślisz, że to fair? A co ze mną?

-A co ma być?

Poczułem jak narasta we mnie złość i żal. Dupek.

Zamilkłem. Wolałem to przemilczeć. Spojrzałem za okno, gdzie znów padał deszcz. Wczoraj świeciło słońce, a teraz świat znów zalewa woda. Czułem się prawie utożsamiony z tym artystycznym wodnym dziełem sztuki.

-Tak ponurego dnia i tak pięknego, jak żyję, nigdy jeszcze nie widziałem.

Spojrzałem na niego, gdy patrzał na to jak wpatruję się w okno.

-Makbet? - zapytałem zdziwiony.


Uśmiechnął się tylko.

-Sehun...Powiedź mi. Co teraz będzie? - zapytałem z nadzieją na coś, co chyba i tak nie miało możliwości się ziścić.

-Nigdy nie byłem człowiekiem o wielkich ambicjach - powiedział ignorując moje pytanie - Zbyt łatwo płakałem. Nie miałem głowy do nauk ścisłych. Słowa często mnie zawodziły. Kiedy inni się modlili, ja tylko poruszałem ustami.

Jego wzrok powędrował na krople deszczu za oknem, które osadzały się delikatnie na ludzkich marzeniach i złościach tego popołudnia.

-Ciężko było mi ufać. Łatwo się poddawałem. Byłem taki jak ty, cichy, ale wybuchowy. Potem mój ojciec zmarł, a jeszcze potem odeszła siostra. I wtedy powiedziałem sobie, że nie mogę smucić się z powodu ludzi. Oni wszyscy kiedyś umrą. Nauczyłem łamać się zasady nawet ich nie dotykając.Wiem, że nie nauczę cię tego samego, ale zapytałeś mnie co teraz będzie. Nie wiem, ale wiesz co masz robić? Masz się dobrze bawić, bo to są te dni za którymi zatęsknisz w przyszłości. Zrób to dla mnie, Han Han.

-Dobrze.

Zawsze odpowiadałem mu tylko “dobrze”, które znaczyło “kocham cię”.

-Cieszę się. - uśmiechnął się krzywo.

Zamknąłem na chwilę oczy, a jasna poświata przyszłości stąpnęła na mój umysł niebezpiecznie szybko.

Chłopak nachylił się bliżej.

-Spotkajmy się jutro o dwudziestej przy murku koło stacji. - wyszeptał patrząc mi w oczy, szukając w nich mnie.

-Dlaczego?

-Spotkamy się tam.

W odpowiedzi wyszeptałem ciche “dobrze”

Dobrze było wyznacznikiem wolności.




     18 sierpnia nastąpił przełom. Przez cały dzień byłem tak bardzo zdenerwowany, że spoglądałem na zegarek co kilka chwil, błagając Boga, aby czas płynął szybciej. Z godziny na godzinę coraz bardziej się niecierpliwiłem. Z godziny na godzinę coraz bardziej traciłem zmysły. Zjadłem coś, umyłem się, ubrałem, leżałem. I czekałem. Sufit  w moim hotelowym pokoju o dziwno stał się jakiś ładniejszy, bardziej wyrafinowany, wyglądał jak morze. Pajęczyny, których nikt nie był wstanie zdjąć z powodu dość dużej wysokości sufitu wyglądały jak nadmorskie fale, ruszały się delikatnie przez wiatrak postawiony w  kącie pokoju. Dzień był tak bardzo upalny, że w radiu co chwilę ostrzegali przed oparzeniami słonecznymi. Biała farba, nakładana kilka razy wyglądała jak piasek. Drżała delikatnie pod moim wzrokiem, lecz to były tylko mgliste halucynacje. Plamy koloru zimowego nieba przekształciły się w postacie małych dzieci budujących  zamki z pasku. Wariowałem.




     O godzinie 12 zamówiłem taksówkę i pojechałem do szpitala, gdzie leżała babcia Sehuna.
Wszedłem do sali z lekką obawą. Pokój był zatopiony  cały w bieli. Promienie  słoneczne przebijały się przez grube zasłony w oknach koloru zgniłej zieleni. Kobieta leżała sama na sali, przypięta do jakiegoś pikającego urządzenia. Wziąłem głęboki oddech, a szpitalne powietrze pachnące chemią i smutkami ludzi, delikatnie otrzeźwiło mój umysł.

-Luhan?

Rozpoznała mnie wyciągając w moją stronę swoją dłoń. Wyglądała naprawdę źle, i nie mogłem uwierzyć, że to ta sama osoba, którą spotkałem tamtego lipcowego dnia. Usiałem obok jej łóżka na drewnianym krześle i uśmiechnąłem  się chwytając jej pomarszczoną, lekko żółtą dłoń.

-Co ty tutaj robisz, chłopcze?

-Chciałem panią odwiedzić. - powiedziałem łagodnie. - Dowiedziałem się od Sehuna, że jest pani w  szpitalu.

-Co z nim? - posmutniała,  a ja ugryzłem się w język. Mogłem nie zaczynać tematu - Wszystko w porządku? Policja go szukała.

-Tak, wiem, proszę pani, ale już wszystko w porządku.

-Dlaczego mnie nie odwiedził? - odetchnęła głośno przez co zrobiło mi się jej jeszcze bardziej żal.

-Sądził, że nie chce go pani widzieć.

-Mój kochany idiota. Wiesz, Luhan? Sehun...on jest wspinały. Gdy był mały, był bardzo wrażliwym chłopcem. Hodował ze mną kwiatki na odrodku, gdy mieszkaliśmy jeszcze w Seulu. Kochał koty, wiesz? Gdy zobaczył jakiegoś na ulicy od razu zabierał go do domu, a jego mama krzyczała, ponieważ wolała psy. Mimo to sądzę, że się kochali. Jego mama… ona nie jest taka jak cie się wydaje. Ona go kocha. Nie zostawiła go. Ona wciąż na niego czeka, ale to być może mój Sehunnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Sama nie wiem, kiedy on tak wyrósł i stał się odpowiedzialny. Nigdy nie powiedziałabym, że skończy tutaj w Nowym Jorku, bo wiesz, on został tutaj dla mnie. Po śmierci jego przyrodniej siostry mógł polecieć do Tajwanu z matką, ale został i obiecał, że się mną zaopiekuje. I robił to, wciąż to robi. Widzisz chłopcze, jesteś tutaj teraz ze mną. To też zasługa Sehuna, on ciągle się o mnie troszczy. Szkoda tylko, ze ja nie mogę się tak bardzo troszczyć o niego.

-Niech pani tak nie mów, proszę.

-Ale to prawda. Wiesz, ja nie jestem na niego zła za tą policję, to w co się wpakował. Nigdy nie będę. On już taki jest, ale dobrze. Sehun umrze wolny. Tego właśnie pragnę dla niego, wolności.



Kobieta umarła o godzinie piętnastej tego samego dnia. Godzinę po moim wyjściu.







     Słońce zachodziło. Horyzont przyozdobiony był różowym szalem oddechu rozpalonych ludzi. Na stacji było kilka osób. Cisza odbijała się w moich uszach, a murek na którym siedziałem wydawał się przyjemnie zimny. Jakieś dziecko jeździło na rowerze przy bocznej drodze co chwilę się przewracają, a metalowy sprzęt lądował na ziemi z hukiem. Poruszyło mnie to jak bardzo próbował, jak się nie poddawał. Zazdrościłem temu dzieciakowi determinacji. Drzewa falowały delikatnie szumiąc, gdzieś odezwał się świetlik, ktoś krzyknął z daleka i jego głos odbijał się echem, komary latały naokoło mnie kąsając, a ja paliłem papierosa wtulając się w moją dżinsową kurtkę. I czekałem.


     Nie byłem pewny, czy Sehun naprawdę się tu zjawi, ale im dłużej o tym myślałem tym bardziej miałem nadzieję, ze naprawdę to zrobi. Ufałem mu. A więc i wierzyłem. Zeskrobałem jakiś tynk z budynku i zacząłem rozłupywać go na kawałki brudząc przy tym rękę.

Gdzie jesteś, Sehun-ah.

     Podjechał pociąg. Wysiadło z niego kilka osób, którzy zmęczeni zapewne długo godzinną podróżą ledwo stali na nogach. Od razu opuścili peron. Pociąg chwilę potem znów odjechał. Być możne pusty.

Wyrzuciłem niedopałek na ziemię i patrzałem jak jakieś żuczek próbuje wspiąć się na liść. Zaśmiałem się, bo znalazłem sobie rozrywkę, która zabijała czas. Wziąłem mały kamień  z murku i rzuciłem w żuczka, a bidak przewrócił się na plecy i zaczął szamotownię o walką lub śmierć. Byłem podły, ale to mnie uszczęśliwiło.
Nie miałem ze sobą zegarka, więc to która jest godzina było mi naprawdę nieznane.

     Zamknąłem oczy delektując się tym wieczorem. Zakopałem go głęboko w pamięci.

Nie wiem ile tak siedziałem tylko oddychając, ale ocknąłem się dopiero, gdy ktoś pociągnął mnie za rękę i spadłem w czyjeś ramiona. Nawet na niego nie patrzałem, po prostu  wtuliłem się w tą skórzaną kurtkę, która pachniała fajkami i nim.

-Tęskniłeś? - jego oddech ogrzewał mój policzek.

-Trochę bardzo. - wyszeptałem.

Pocałował czubek mojej głowy.

-Luhan?

-Hm?

-Ucieknij ze mną. - wymamrotał w moje włosy.

-Gdzie?

-Gdziekolwiek, wsiądźmy do jakiegokolwiek pociągu jaki zaraz tu przejedzie i jedzmy dalej. Co ty na to? - pogładził dłonią moje plecy.

-Dobrze.

Odsunął mnie od siebie na minimalną odległość. Zlustrował moją twarz tak celeście dogłębnie, ze czułem każdą komórkę mojej aparycji. Uśmiechnąłem się.

-Masz najpiękniejszy uśmiech - powiedział, a potem pocałował mnie delikatnie grając a moich ustach z nutką jakieś wątpliwości, jakby nie był pewny i próbował mnie do czegoś przekonać. Smakował gumą balonową i miętówkami. I to była kolejna rzecz, którą pokochałem najbardziej na świecie.

-Chyba jestem uzależniony - wymamrotałem pomiędzy pocałunkami.

-Od czego?

-Od ciebie.





     Biegłem prawie potykają się ze śmiechu o krawężnik

-Sehun! - roześmiałem się, a on tylko mnie ponaglał.

Gnaliśmy do pociągu, który właśnie podjechał. Tak naprawdę nie miałem pojęcia dokąd pojadę, ważne z kim pojadę. Wskoczyliśmy do wagonu jak oparzeni. Pociąg wciąż stał sycząc tylko donośnie prze z połączenia elektryczne. W wagonie nie było dużo ludzi. Właściwie tylko dwie zajęte kabiny. Jedyne co zakodowałem, gdy zaciągnął mnie do jednej z pustych kabin dla pasażerów, było to, ze sokor w nim są, to jest to dalekobieżny pociąg, który zapewne ma długa trasę. I uśmiechałem się na myśl spędzenia z Sehunem tyle czasu.

-Sądzisz, że gdy odkryją, że nie mamy biletów, to nas wykopią? - zapytałem siadając na wyłożonej jakimś tandetnym materiałem ławce. Sehun otworzył okno i od razu wyciągnął fajkę.

-Pieprzyć to. Wymeldują nas na jakieś stacji, tym lepiej. To będzie podróż bez celu. - odpowiedział mrugając do mnie. Wiecie, to był jeden z tych momentów w których pomyślałem, że naprawę go kocham. Że kocham to w jaki sposób stał oparty o to pociągowe okno, w swoich czarnych podartych spodniach, koszuli w kratkę, skórzanej kurtce i z tym papierosem zwisającym bezwładnie między jego pięknymi, bladymi, palcami. Tak, kochałem go. Ale nie byłem w stanie tego powiedzieć.

-Dlaczego palisz? - zapytałem leżąc prawie na nim i bawiąc się rękawem jego kurtki. Charakterystyczny dziwek pędzącego pociągu, pomieszany z błogą ciszą, i dźwiękiem wiatru tworzył wspaniałą symfonię o wolności.

-Znajdź coś co kochasz i pozwól temu cie zabić.

-Więc, kochasz palić, bo chcesz umrzeć?

-Nie. Kocham palić, ponieważ jestem poszukiwaczem.

-Czasem cię nie rozumiem.. - wymamrotałem naburmuszony.

-Może to i lepiej.

-Hej! - oburzyłem się podnosząc  głowę. Klepnąłem go lekko w ramię. - Jesteś podły.

-Kochasz to.  -zaśmiał się.

-A co jeśli nie? - zadrwiłem.

-Znam cię, Han han.

Westchnąłem tylko wtulając się mocniej w jego klatkę piersiową i oddychając jego powietrzem.





     Pociąg zatrzymał się na pierwszej stacji dwie godziny po odjeździe, była noc. Wyjrzałem wtedy z kabiny, ale nikogo nie było na korytarzu oprócz kilku komarów lecących ślepo ku żarówce która ledwo świeciła. Wróciłem do Sehuna, który znów palił leząc na ławce. Usiadłem obok, ale na ziemi i zacząłem bawić się jego włosami.

-Powinieneś iść spać. - powiedział chwytając moją drugą wolną dłoń. - Nie możesz być zmęczony.


-Dlaczego?

Uśmiechnął się tylko zadziorni, a ja pociągnąłem go mocniej za te rozjaśniane kłaki.

-Chodź - odsunął się i zrobił mi miejsce. Położyłem się obok i ziewnąłem przez co sam siebie skarciłem, bo nie byłem aż tak śpiący. Przytuliłem się do niego mocno, pocałowałem jego policzek i zamknąłem oczy. Do snu kołysała mnie melodia pędzącego po szynach pociągu.




     Nie wiedziałem ile godzin, czy dni tak trwaliśmy. Sehun palił jakoś oszczędniej, ponieważ paczka papierosów to dość mało jak na tak długą podróż, ja z kolei przyglądałem mu się nie mogąc nadziwić się jaki jest piękny. Rankiem wyszedłem na zewnątrz, gdzie słońce dopiero wstało, budziło się do życia. Otworzyłem  okno na korytarzu, a mocne poranne powietrze potargało moje włosy. Oparłem brodę na brudnej gumowej uszczelce i zamknąłem oczy rozkoszując się tym momentem. Sehun też wyszedł i przytulił mnie od tyłu kładąc głowę na moje ramię.

-Sehun-ah.

-Hm? - pocałował delikatnie mój kark.

-Obiecasz mi coś?

-Co takiego?

-Obiecaj mi, ze gdy odejdziesz, zostawisz mnie jedyną rzeczą za którą będę tęsknić będzie ciepło twojego oddechu.

-Obiecuję.






     Dotarliśmy do stacji końcowej późnym wieczorem, nie widziałem którego dnia, ale być może minęły trzy noce, nie byłem tego nawet pewny. Stacja, która rozciągała się za oknem była mi skądś znana, jakbym już ją gdzieś widział, ale dopiero gdy wysiadłem z pociągu zrozumiałem, że widziałem to miejsce na starych pocztówkach i zdjęciach z gazet. Odwróciłem się do Sehuna, który uśmiechnął się jakby też był zadowolony z miejsca naszego niezłomnego celu.

Los Angeles.

Uśmiechnąłem się do nieba. Było jasne, przejrzyste i tylko moje.

-To był taki zamierzony cel, czy naprawdę nie widziałeś dokąd ten pociąg jedzie? - zapytałem chłopaka podchodząc do niego bliżej.

-Hm, powiedzmy, ze się domyślałem, ale nie byłem pewny.

-Powinniśmy znaleźć jakiś motel, czy coś. - zasugerowałem. - Mam trochę kasy, przyda się.

Zamyślił się i kopnął kamyk.

-Wynajmijmy samochód.

-Co? - zadrwiłem z niego - Po co ci samochód?

-Chcę cię gdzieś zabrać. Najpierw znajdźmy motel, a potem poszukamy bryki.

-Dobrze.  -szturchnąłem go w ramię, a potem chwyciłem jego dłoń splatając nasze palec razem. Miło było iść tak obok niego.Gdy doszliśmy do centrum ludzie tłoczyli się wszędzie. Byliśmy  w jakieś dzielny, której nazwy nawet nie znałem, ale ulice były pełne samochodów, a reklamy nowych telefonów i gumy balonowej znajdowały się prawie wszędzie. Kobiety ubrane w modne wykrojone kombinezony, trzymając się ramienia swoje mężczyzny zapewne śpieszyły na jakiś musical wystawiany na światowych deskach teatru. Gdzieś zapewne wystawiano nowy film hollywoodzkiej produkcji, gdzieś jakiś miejski gang napadł biedną starszą panią, gdzieś słynny reżyser Randal Kleiser zgodził się wyreżyserować słynny Grease, który powstał dokładnie rok później. A gdzieś jeszcze indziej ktoś opłakiwał śmierć króla Elvisa Presleya, który zmarł 16 sierpnia 1977 roku. W zgiełku ludzi, krzyków, śmiechów usłyszałem nawet jedną z piosenek Sex Pistols, tą przy której Sehun po raz pierwszy pocałował mnie na koncercie. Powietrze było przyjemnie ciepłe i pachniało słodyczą. I gdybym w tamtej chwili miał porównać Nowy Jork do tego miejsca to nigdy nie powiedziałbym, że Nowy Jork jest lepszy w swojej światłości. Tam mi czegoś brakowało, a tutaj, wchodząc za Sehunem do jakiegoś kiosku, aby kupić paczkę fajek czułem, że naprawdę pokocham to miejsce. Nie martwiłem się nawet tym co będzie  z moim ojcem. Nie martwiłem się niczym, wystraszyły mi neonowe światła na barach, wata cukrowa sprzedawana na ulicy i różowa guma balonowa.

-Uciekliście z domu, czy co? - sprzedawca zapytał z czystym amerykańskim akcentem wyciągając stos paczek papierosów.

-Można tak powiedzieć - zaśmiał się Sehun - Wie pan może gdzie możemy się zatrzymać?

-Dwie przecznice stąd jest motel. Nawet nie drogo - poinformował nas - Tylko uważajcie na gangi. Czasem lubią dać w kość. Choć tak patrzę na ciebie i nie wiem, czy by was ruszyli.

Sprzedawca wybuchnął śmiechem zwracając się do Sehuna, którego faktycznie nikt by nawet nie dotknął. Wyciągnąłem z kieszeni stos pieniędzy, którą ojciec zostawił mi tamtego deszczowego dnia w kopercie i zapłaciłem należytą sumę. Dolary tak pięknie wyglądały lśniąc w świetle żyjącego nocą miasta. Wyszliśmy kierując się w stronę wskazaną przez sprzedawcę. Chwyciłem Sehuna za rękę, a on tylko na mnie spojrzał, na co uśmiechnąłem się słodko.

-Ugh. Czasem jesteś żenujący - skomentował, ale widać było, że go rozbawiłem.

     Motel nie był duży, właściwie wyglądał jak taki kilkurodzinny domek. Jedyne co go od tego różniło był neonowy czerwony napis “motel” na jednej ze ścian. Zanim wzeszliśmy do środka Sehun znów wyciągnął fajkę. Zastanawiałem się, czy on zdaje sobie sprawę, że mogą go za to tam nie wpuścił, ale przemilczałem.

-Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - za ladą stała blondynka w jakimś strasznie tandetnym różowym wdzianku, a jej uśmiech był jeszcze bardziej tandetny. Przypominała mi lalkę barbie. Patrzała się podejrzanym wzrokiem na Sehuna. Niecodziennie jakiś pseudo  punk i jego chłopak chcą wynająć pokój.

-Ah, tak - odchrząknęła - Jest jeden wolny na piętrze. Na ile nocy?

Spojrzałem na Sehuna, który patrzał na coś za oknem.

-Do odwołania - zakomunikowałem z uśmiechem.

Westchnęła tylko i podała mi klucz.

-Pierwsza noc płatna z góry.

Podała cenę, a ja od razu zapłaciłem. I przez chwilę zacząłem zastanawiać się, co będzie, gdy zabraknie nam tych pieniędzy, ale potem zrozumiałem, że właśnie o to chodziło Sehunowi. Chciał być może pokazać mi, że wcale nie trzeba mieć wielkiej fortuny, żeby poradzić sobie w życiu. I za to byłem mu cholernie wdzięczny.






-Kocham szeptać twoje imię.

Zachichotałem cicho wtulając się w jego ciepłe ciało.

-Luhan, Luhan, Han Han. - wyszeptał.

-Jesteś tandetny - zaśmiałem się wzdychając, bo o boże, on był taki kurewsko czarujący nawet się nie starając.

-Chyba cie lubię - powiedział po chwili, a moje serce prawdopodobnie się zatrzymało.

Gdzieś na zewnątrz jakaś kobieta krzyczała, dziecko płakało, policja właśnie wyruszyła w pościg, ktoś kłócił się piętro niżej, a ja gapiłem się w biały, prawie szary sufit motelowego pokoju.

-Tylko? - zapytałem wiedząc, że nie mogę liczyć na więcej.

Osunął mnie od siebie na chwilę. Spojrzał w moje oczy i mógłbym przysiąc, że chciał mnie przeprosić.

-Nie możesz ode mnie więcej wymagać, Han Han.

Nachyliłem się i pocałowałem go mocno, tak jakbym za chwilę miał się  z nim pożegnać. Być może już wtedy wiedziałem co się stanie. Chwyciłem kołnierz jego kurtki przyciągając go jeszcze bliżej tracąc oddech.

-Nie pozwolę ci odejść, słyszysz? - wyszeptałem w jego usta. - Nie pozwolę.

Tamtej nocy całowaliśmy się długo, a moje łzy łączyły się z ciepłem naszych oddechów.

Tamtej nocy pragnąłem, żeby jego świat zaczynał się i kończył się na mnie.

Tamtej nocy zasypiałem w jego ramionach szlochając głośno i błagając Boga, aby mi go nie zabierał.






     Następnego dnia, gdy słońce budziło mieszkańców Los Angeles, leżałem sam w zimnym łóżku gapiąc się w szary, zniszczony sufit. Nie czułem niczego. I naprawdę, kurewsko źle się czułem, ale nie wiedziałem, czy zostawiłby mnie tak po prostu. Dlatego nie decydowałem.

Czekałem.

Tliła się we mnie nadzieja, że chłopak po prostu poszedł zapalić, ale chwilę potem zdałem sobie sprawę, że on nie kieruje się zasadami. Bolało. Jak cholera. Nie potrafiłem się poruszyć, zbyt przestraszony. I wtedy to się właśnie stało, a ja miałem ochotę go zabić.

Wpadł do pokoju prawie potykając się o moje martensy położone na ziemi.

-Han Han, zbieraj się! - wykrzyknął i chwycił swoją kurtkę.

-Idziemy gdzieś? - zapytałem powali wygrzebując się z kołdry. Nie chciałem po sobie poznać jak bardzo byłem wystraszony, ze to faktycznie był ten dzień, w którym on odejdzie.

-Niespodzianka -mrugnął do mnie i wyszedł na odchodne wołając abym bym za pięć minut przed motelem.

Rzuciłem się na poduszki i uśmiechnąłem do siebie.

Więc to jednak nie był ten dzień.

Ubrałem się szybko zbierając moje ciuchy z ziemi. Wyszedłem z pokoju prawie skacząc na jednej nodze, ponieważ nie zdążyłem zawiązać sznurówek. Jakaś kobieta w szlafroku z turbanem na głowie rzuciła mi oburzone spojrzenie, gdy zbiegałem po schodach na dół. Ciepłe, poranne powietrze owiała moją rozpromienioną twarz.

-Sehun? Ukradłeś, czy wypożyczyłeś? - zapytałem nie wierząc, że chłopak właśnie stoi, pali papierosa i opiera się białego Cadilica ElDorado. I cholera, wyglądał tak idealnie, że byłem pewny, iż tego widoku nie zapomnę.

-Cóż - uśmiechnął się lekko - powiedzmy, że pożyczyłem.

Zaśmiałem się podchodząc bliżej. Nigdy jakoś nie specjalnie interesowałem się samochodami, ale ten był naprawdę świetny, a biała karoseria tak błyszczała, jakby po prostu była lustrem.

-To co wsiadasz, czy jednak postoisz? - zapytał ironicznie otwierając drzwiczki od strony pasażera.

-Ty umiesz w ogóle prowadzić?

-Aish, Han Han. Czy jest na świecie coś czego ja nie potrafię?

W istocie miał rację. Potrafił wiele rzeczy.  I zawsze będę to w nim podziwiać. Gdzie głęboko w moje pamięci.

Wsiadł chwilę różniej i zapalił silnik. I zacząłem się zastanawiać skąd on naprawdę wytrzasnął ten samochód, bo kluczyki do stacyjki miał. Albo był magicznie utalentowany i potrafił wyczarowywać takie zabawki, albo je ukradł. Innej możliwości nie było. Ale w tamtej chwili naprawdę mało mnie to obchodziło.

-To gdzie jedziemy? - rzuciłem mu pytające spojrzenie, a on nachylił się i pocałował mnie w policzek.

-Pozwiedzać Los Angeles.





VII








     Znacie takie uczucie kiedy jesteście pozbawieni jakikolwiek zmartwień? Kiedy powietrze pachnie czystą wolnością, wiatr we włosach rozwiewa wasze zamartwienia i krzyczycie tak głośno, aby oznajmić światu, że jesteście szczęśliwi? To wspaniałe. To cudowne, niezapomniane uczucie. I zdarza się tylko raz w życiu.

-Jeśli wypadniesz nie będę cię zbierał! - krzyknął Sehun, gdy gnaliśmy ulicami miasta, a ja stałem z rozłożonymi rękami i dziękowałem bogu za ten skwarek nieba.

To było szczęście.

Usiadłem z powrotem na swoje miejsce, żeby Sehun już tak bardzo się nie martwił, choć wiem, że żartował.

-Jesteś szczęśliwy? -zapytał nie patrząc na mnie.

-Jestem wolny.

-Cieszę się.

-Dlaczego?

-Pamiętasz ten dzień w którym się pierwszy raz spotkaliśmy?

-Na koncercie?

-Tak. Już wtedy, gdy cię zobaczyłem wśród tego tłumu wiedziałem, że jesteś ptaszkiem zamkniętym w klatce szukającym drogi ucieczki.

-Uwolniłeś mnie. - powiedziałem cicho naprawdę poruszony samym faktem, że chłopak to wiedział, że to zauważył.

-Tak. - uśmiechnął się lekko- Uwolniłem cię.

“Kocham cię” - powiedziałem w myślach.

-Dokąd jedziemy? -zapytałem z czystej ciekawości.

-Na plaże. Do Hollywood.

-Naprawdę?! - wykrzyknąłem podekscytowany.

-Aish, Han Han, ale z ciebie dziecko.








     Opisywanie piękna było czymś, co trudno jest zmieścić w szarej rzeczywistości. Ale te letnie poranki i spokojne wieczory były czymś co w moim  istnieniu definiowałem jako piękno. Morze przypominało mi tysiące, a nawet miliony ludzkich westchnień, tyle wspomnień, złamanych serc, szczęśliwych dni, nikt tego nie zliczy, ale było ich tu pełno. Czułem je w powietrzu, które lekko pachniało zachodzącym słońcem i wolnością. Piasek pod stopami wydawał się być posrebrzanym dywanem złotej barwy. Gorąca bryza kontrastowała z zimną słoną wodą w tak perfekcyjny sposób, że sam Bóg jak stworzyciel nie mógł tego zdefiniować. Gdzieś z tyłu, za nami rozciągały się wzgórza, a na nich słynny napis Hollywood pełen tylu zmartwień i nieszczęść ludzi. Ciągnąłem Sehuna za rękę skacząc po wodzi, której fale delikatnie zmywały zmartwienia. Śmiał się ze mnie, ale ten jego śmiech odbijał się gdzieś głęboko we mnie.

     Nagle każde wspomnienia w moim polu obecności  przeistoczyły się we fragmenty z przeszłości. Moja mama piekąca ciasto na  moje siódme urodziny, tata naprawiający stary skuter, zielona huśtawka, która zajmowała honorowe miejsce na podwórku w naszym małym chińskim miasteczku, sprzedawca lodów w Londynie, biedy mężczyzna zbierający pieniądze na Broadwayu w Nowym Jorku, lśniące zorza Manhattanu.

     Wszyscy tam byli, to wszystko tam było. Było jedną możliwą rzeczywistością. Było pamięcią.

-Kocham cię. - usłyszałem za sobą ciszy szept i wiedziałem kogo należy.

-Mówiłeś coś? - zażartowałem odwracając się do Sehuna, który patrzył na mnie głęboko.

-Ja? Nie.

Zaśmiałem się. Więc jednak mimo tego wszytego był tchórzem. Bawiło mnie jednak to, ze ja byłem większym.

-Zimno ci, trzęsiesz się. wracajmy do samochodu. - powiedział stanowczo zarzucając na moje ramiona moją ukochana kurtkę.

-Dobrze.

Spacerowaliśmy plażą, a ja myślałem o tych wszystkich momentach w których żyłem pełnią schematów. Nigdy nikogo nie kochałem. Nigdy nie czułem wolności. I wtedy poznałem Sehuna. I naprawdę zmienił moje życie.

Wskoczył do samochodu i oczywiście wyciągnął fajkę.

-Ciekaw czy doczekam dnia, kiedy to słynny Sehun przestanie palić. - zaśmiałem się siadając koło niego i opierając głowę na jego ramieniu.

-Nie doczekasz. - odpowiedział poważnie.

-Dlaczego?

-A dlaczego gdy zachodzi słońce wschodzi księżyc?

-Taka jest kolej rzeczy. To schemat.

-Nie lubię schematów, Han Han.

-Ja też nie.

Chwyciłem jego dłoń tęskniąc za ciepłem jego ciała.

Słońce już całkowicie schowało się za horyzontem, a szum wody łagodził moje zmartwienia.

-W chwili w której zniknie świadomość, pamięć jest jedyną ostatnią alternatywą. - wyszeptał chowając nos w moich włosach.

-Będę o tobie pamiętać. - powiedziałem łącząc nasze palcem razem.

-Wiem, Han Han.

-Dlaczego mnie tak nazywasz?

-A dlaczego nie? Czy nie powiedziałem ci kiedyś, ze robię to co lubię?

-Powiedziałeś.

-No widzisz.

-Wiesz, Sehun… Chyba zaczynam cię rozumieć. Zaczynam rozumieć dlaczego jesteś inny. Bo jesteś i to jest tak kurewsko niesamowite. Chyba dlatego się zauroczyłem i z tobą zostałem. Choć nie jestem pewny.

-W życiu nie możesz być niczego pewny.

Zamknąłem na chwilę oczy wtulając się w jego ciało jeszcze bardziej. Sehun zapalił kolejnego papierosa i zaczął nucić Holidays in the sun.

Koncert, Londyn.

-Co tak naprawdę sobie wtedy pomyślałeś, gdy zobaczyłeś mnie w tym tłumie? - zapytałem z jakąś nadzieją, że usłyszę inną odpowiedź niż sam układałem sobie w głowie.

-Szczere?

-Poproszę.

-Pomyślałem, ze masz piękny uśmiech.

-I dlatego mnie pocałowałeś?

-Cóż. Wydawałeś się taki zagubiony, ze musiałem to zrobić.

-Żałujesz? - nie chciałem zadać tego pytania, ale nie potrafiłem się powstrzymać. to było silniejsze.

Odsunął mnie od siebie wyrzucił papierosa na piach. Spojrzał na mnie, a ja tylko mogłem wpatrywać się w jego błyszczące oczy i włosy rozwiane przez wiatr. Był piękny. Sehun zawsze był piękny.

-Pamiętasz, co powiedziałem ci tego dnia w domku na drzewie? Kiedyś będziemy się kochać w moim kabriolecie patrząc na wzgórza Hollywood, a wschodzące gwiazdy zatrzymają tą chwilę w sekrecie. A ty pytasz się mnie czy żałuję? Nie jestem człowiekiem, który żałuje. Nie, prostu tego nie robię, tym bardziej nie mógłbym żałować, że dotarłem tutaj z tobą, choć to kompletny przypadek.

-Przepraszam.

-Han Han - położył dłoń na moim policzku. Była tak ciepła.  - Nie możesz przepraszać ludzi. Przepraszanie zabiera ci godność. Nie rób tego, nie płaszcz się przed ludźmi, myśl, że jesteś najlepszy.

-Dobrze - kiwnąłem głową, choć tak naprawdę słuchałem go gdzieś dalekim umysłem, ponieważ byłem bardziej skupiony na tym, że naprawdę siedzimy w jego kabriolecie i patrzymy na wzgórza Hollywood, a gwiazdy powoli wschodzą.

     I wtedy po raz pierwszy w życiu bez poczucia odpowiedzialności z podniesione ryzyko zrobiłem coś pierwszy. Pocałowałem go. I naprawdę tedy tego chciałem. Położyłem dłoń na jego karku i przyciągnąłem do siebie łącząc delikatnie nasze usta, tak żeby zatrzymać tą chwilę na zawsze. Smakował tak jak zawsze, papierosami, gumą balonową i miętówkami. Westchnąłem w tym pocałunku powoli podnosząc się, aby usiąść mu na kolanach. Złapałem kołnierzyk jego skórzanej kurtki obiema rękami i zatopiłem się w tym jeszcze bardziej grając na jego ustach z poczuciem strachu utracenia go. Ponieważ naprawdę się bałem. Pogładził dłońmi moje plecy, a ja zadrżałem, bo tak kurewsko pragnąłem jego dotyku. Od pierwsze dnia, kiedy się poznaliśmy. Zawsze tego chciałem. I chyba naprawdę go kochałem, tak realnie i niesamowicie ja zima kocha odchodzące promienie słoneczne. I może tak historia miłosna jest tandetna, wyciągnięta z jakiejś pieprzonej książki, ale w tamtej chwilki liczyło się tylko to, ze była prawdziwa, tak cholernie prawdziwa, że nie mogłem powstrzymać jęku, kiedy chwycił mnie mocno i rzucił na tyle siedzenie Cadilica ElDorado. Badał swoimi błyszczącymi tęczówkami każdy centymetr moje twarzy i mogłem przysiąc ze dzięki temu każdy człowiek czuje się najpiękniejszy an świecie.

-Han Han- wyszeptał całując płatek moje ucha. Kochałem jego szept. Był jak morze tysiąca zdjęć, które zatrzymywały każdą  chwilę. Obiecałem sobie, że szybko je wywołam, gdy tylko wrócę do Nowego Jorku.

Ale czy chciałem wracać?

Wplątałem dłonie w jego blond włosy, kiedy składał mokre pocałunki na mojej szyi sprawiając, ze gdzieś głęboko we mnie rodziło się coś nowego, do tej pory nieznanego.

Chwyciłem skrawek jego kurtki i pociągnąłem dając do zrozumienia, ze ma ją ściągnąć. Uśmiechnął się tylko przy skórze na moje szyi i wyprostował, aby pozbyć się kolejnej rzeczy, którą kochałem. Nigdy chyba nie zapomnę tej kurtki i tych wszystkich dni, kiedy mamrotałem w jej kołnierzyk wdychając jego zapach.

Spojrzał na mnie z lekkim rozbawianiem i nagle zdałem sobie sprawę jak bardzo jest wrażliwy, jak bardzo nie pasuje do tego świata i przeciw czemu się buntuje. Pomógł ściągnąć moją kurtkę, która wylądowała gdzieś na piasku pełnym zapisanych chwil. Przyciągnąłem  go znów bliżej i pozbyłem się jego białej, brudnej koszuli, która była popisana jakimiś hasełkami punkowymi. Ją też kochałem. Cały czas nie spuszczał ze mnie wzroku. Ściągnął moją koszulę i nachylił się całując mój obojczyk. Zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco niż  w te najgorętsze dni lata, kiedy przesiadywaliśmy w jego domku na drzewie.

-Kocham cię -wyszeptał  w moją rozgrzaną skórę - Han Han, jeszcze nikogo życiu tak nie kochałem.

Nie wydziwiałem tylko chwyciłem pasek w jego spodniach i odpiąłem go drżącymi dłońmi. dłońmi. Byłem tchórzem do samego końca. Nie potrafiłem powiedzieć mu tego samego .Coś mnie blokowało. Blokowała mnie myśl, ze on może odejść. Czułem to. Jakże moje przypuszczenia okazały się trafne.

Sehun zaczął nucić znów Holidays in the sun, przywołując wszystkie mojej wspomnienia tamtego dnia. Tak wiele dla niego przewalczyłem.

Popchnął mnie lekko abym się położył. Zrobiłem to z głośnym stęknięciem. Patrzałem i śledziłem ruchy jego dłoni, gdy rozpinał swoje spodnie i przełknąłem  głośno ślinę, bo pierwszy raz w życiu z czyiś oczach widziałem taką mieszkankę smutku, pożądania i miłości i żałowałem, ze dopiero teraz zauważyłem, że chłopak mało mówił, ponieważ jego tęczówki mówiły za niego.

Potem już wyłączyłem racjonale myślenie, pociągając jego dłoń. Zawisł nade mną i pocałował mnie w taki sposób w jaki nikt, ani wcześniej ani później, mnie nie całował. W ten sposób, że gwiazdy zatrzymały tą chwilę w sekrecie, a pamięć zakodowała wszelkie wspomnienia niekontrolowane z moim umysłem. Nie pamiętam momentu, kiedy pozbył się moim spodni, ani swoich, ani kiedy patrzał na mnie badając każda moją reakcję, gdy gładził delikatnie moje uda,  a ja traciłem oddech. Kiedy we mnie wchodził szeptał ciche "Kocham cię, Han Han, jesteś najpiękniejszy, kocham cię", a ja mogłem tylko mocniej zaciskać ręce na jego barkach oddychając jego oddechem mieszkającym się w tej słodkiej symfonii. Płakałem, traciłem oddech i krzyczałem jego imię, dochodząc patrzyłem jego oczy i wiedziałem, że nawet jeśli on zniknie ja będę pamiętał. Ciepło jego oddechu na moim policzku miało być jedynym za czym będę tęsknił.. Wisiał nad mną szepcząc jakąś nieznaną dla mnie modlitwę. I przysięgam, w tamtej chwili byliśmy nieskończonością.







To była wina naszego życia, naszej miłości.

-Zostawisz mnie, prawda?

Przyciągnąłem moją kurtkę bardziej na ramiona chroniąc się przed zimnem.

-Wszyscy muszą odejść, aby można było poznać nowych ludzi, ale oni i tak też potem odejdą. - szepnął Sehun całując moje czoło.

-Naprawdę nie kochałeś nikogo bardziej niż mnie? -zapytałem niepewny odpowiedzi.

-Naprawdę. Widzisz, Han Han, jestem tutaj teraz z tobą.

-Tak jesteś. Cieszy mnie to. Bardzo.

Poczułem zły napływając z oceanu zapomnienia do moich oczu.

-Dlaczego musisz mnie zostawiasz?

Spojrzałem w gwiazdy chowające się za zasłoną miliona moich pragnień.

-To tak jakbyś budował domek na drzewie. - westchnął. - Bardzo pragniesz posiadania takiego domku na drzewie. Ale kiedy już zaczynasz go budować, jesteś tak bardzo szczęśliwy, że nie myślisz o tym, co stanie się z domkiem za kilka lat, gdy dorośniesz. Ja jestem fundamentem twojego domku na drzewie. To ze mnie go budujesz. W końcu po wielu tygodniach ciężkiej pracy, udaje ci się. Tylko, że twój zapał nagle maleje. Zaczynasz rozumieć, że twoje pragnienie staje się jakieś blade i czas od momentu, kiedy pierwszy raz zapragnąłeś domku na drzewie do końca jego budowy wydaje ci się wiecznością. I nagle ten cały wysiłek traci dla ciebie sens. Zapominasz o pragnieniu. Zapominasz o domku na drzewie i zapominasz o tym, że pragnąłeś tylko fundamentów, bo to one miały być podstawą spełnienia twojego pragnienia. Fundamenty powoli w twoim mniemaniu przestają istnieć. Dlatego ja też odejdę. Do miejsca, które nie należy do fizycznego świata. Muszę sam na własnej skórze przekonać się, czy ten niefizyczny świat istnieje. Dlatego musisz pozwolić mi odejść. Nie mogę przez całe życie być fundamentem twojego domku na drzewie. Jeśli kiedykolwiek dotrzesz tam, gdzie będę je, znajdź mnie, a obiecam ci, że wtedy już nie będziesz musiał palić papierosów z tęsknoty za mną. Kocham cię, Han Han.

Płakałem. Trzymałem mocno jego dłoń trzęsąc się, walcząc o oddech. Nie byłem wstanie go puścić.

Wtuliłem się mocno w jego ramiona pragnąc na zawsze go zatrzymać.

Tamtej nocy, kiedy gwiazdy zakryły nas swoją nieskończonością, zasypiałem z jego szeptem i ciepłem oddechu na moim bladym mokrym od płaczu policzku.

-Dlaczego narzekamy, modlimy się i żyjemy wczorajszą teraźniejszością. Przecież najpiękniejszą nagrodą jest błękit nieba w godzinę wolności.

To były jego ostanie słowa.


Obudziłem się sam, a wschodzące słonce było moim jedynym zmartwieniem.





     Ciało Sehuna zostało znalezione następnego dnia, o godzinie 4:34 nad ranem przy jednym z wieżowców w centrum Los Angeles. Stwierdzono samobójstwo. W pierwszym przepływie żalu pragnąłem czegokolwiek, jakkolwiek, tylko po to, aby zapomnieć. Sehun rzucił się z wieżowca mającego jakieś czterdzieści pięter. Zginął na miejscu. Dowiedziałem się o tym z gazet, które roznosił na plaży sprzedawca. Nie musiałem się upewniać. Ja po prostu wiedziałem, że to był on. Tamtego poranka niebo było niebywale przejrzyste, a szum wody uspokajał skrzeczące mewy Leżałem na tylnym siedzeniu Cadilica ElDorad, a obok mnie koperta. Biała, czysta. Tak bardzo niepodobna do Sehuna. W kopercie był list. List Sehuna do Boga.


     “Nigdy nie sądziłem, że będę pisał ci o takich rzeczach. Nigdy nawet nie pomyślałem, że będę chciał ci o tym napisać. Poznałem chłopaka, wiesz, Boże? Ma taki słodki uśmiech, jego blond włosy lśnią wśród promieni słońca. Pragnie domku na drzewie i kocha zapach papierosów tylko dzięki mnie. Przez całe moje życie utwierdzałeś mnie w  przekonaniu, że nie jestem stworzony do miłości. Ale potem zrozumiałem, że być może taki właśnie miałeś plan. Może właśnie tego chciałeś. Może właśnie na tym ci zalało. Może poznanie Luhana wykraczało za wszelką granicę. Luhan mnie kocha. Wiem to, choć nigdy tego nie powie. Jest jak ten ptaszek zamknięty w klatce. I to właśnie kocham w nim najbardziej. To dzięki niemu bryza zachodzącego słońca stała się bardziej znośna, papierosy smakowały lepiej, a pocałunki stawały się słodsze. To dzięki niemu poranki zostały stworzone z wielu niewinnych chwil wypełnionych bielą. To dzięki niemu zacząłem się uśmiechnąć. Tamtego dnia, kiedy zobaczyłem go na koncercie mój umysł szalał. Nie byłem w stanie przestać o nim myśleć i to mnie żenowało, ponieważ zawsze byłem samodzielny, a teraz zależało mi na kimś innym niż tylko ja sam. Sądzę, że zawsze będę za nim tęsknić. Tamtego dnia, kiedy wsiadł ze mną do pociągu zrozumiałem już jaki miałeś cel. Ja jestem inny, niestworzony do życia, a Han Han musiał nauczyć się wolności. Dzięki mnie przeżył lekcję, która nauczy go szeptać o nocnych westchnieniach i płakać nad śmiercią chwili. I ty dobrze wiesz, że muszę odejść. Nie mogę być fundamentem jego domu na drzewie przez całe jego życie. Ale go kocham. Zawsze będę go kochać.”


     Zostawiłem samochód na plaży i ruszyłem brzegiem łykając słone krople spadające z moich rzęs. Tego samego dnia, gdy słońce znów przykryło świat różową poświatą chowając się za horyzont stanąłem na tym samym wieżowcu. Uśmiechnąłem się do siebie widząc paczkę papierosów, którą tam pozostawił. Świat powoli chował się w mroku jutrzejszych wydarzeń. Wyciągnąłem jednego papierosa i zapaliłem ostatnią zapałką jaką miałem w małym tekturowym pudełku w kieszeni moich spodni. Wiatr rozwiał moje włosy tak jak wtedy, gdy jechaliśmy pociągiem. Sehun złożył wtedy najważniejsza obietnicę.


     Wiecie tamto lato było prawdziwą lekcją mojego życia. Ani przed, ani po Sehunie nikogo tak bardzo nie podziwiałem, nie kochałem, nie pragnąłem. Wróciłem do Nowego Jorku, ale wtedy  byłem  już uzależniony od dymu papierosowego. Sam zacząłem palić, nawet nie widząc kiedy.

     Tamto lato roku 1977 było najcudniejszym  w całej nieskończoności mojej pamięci. Sehun odszedł, a ja musiałem żyć. On był sam, a ja miałem wszystkich wokół. I każdego następnego lata, gdy w radiu słyszałem Holidays in the sun nuciłem razem z Rottenem przywołując wszelkie wspomnienia.

     Ale zanim zacząłem normalnie żyć, tego dnia 27 sierpnia 1977 roku skonfrontowałem złą rzeczywistość z dobrą teraźniejszością. Siedziałem na krawędzi wieżowca, paląc fajkę, a moje nogi bezwładnie obijały się o budowlę. Wspominałem wtedy tamtą chwilę, gdy powiedział mi coś bardzo ważnego, coś, co zmieniło moje pojęcie o świecie:

“Ludzie powtarzają “chwytaj chwilę”. Moim zdaniem jest na odwrót. To chwila chwyta nas. Zanurzamy się  w trwaniu. W wiecznym teraz.”

Tamtego wieczoru, gdy szeptał te słowa chwila rzeczywiście złapała nas, a my nawet nie musieliśmy jej gonić.

I tak naprawdę nigdy nie zatęskniłem za Sehunem.
Tęskniłem tylko za ciepłem jego oddechu.

Sehun dotrzymał danej mi obietnicy.





KONIEC.




A/N2: Pisałam to ff od października zeszłego roku. Tak naprawdę nie wiem, dlaczego nie potrafiłam tego skończyć. Sądzę, że coś mnie blokowało. Jednak tym razem się udało. Skończyłam i to w niecałe trzy dni. Moja ręka mnie chyba za to znienawidzi. W każdym razie, wiem, że tekst jest długi i być może męczący, ale nie mogłam go podzielić. Chyba zgodzicie się ze mną, że wtedy nie miałby sensu. Kocham ten fik całym moim sercem, jestem z niego dumna, bo jest bardzo w moim stylu i... chyba o to chodzi w pisaniu, aby być zadowolonym z czegoś, co się stworzyło. Przepraszam za te błędy, ale sprawdzałam ten tekst przez kilka godzin i wczoraj w nocy już mi się ten pomarańcz z blogera tak mienił, że nie wiem, czy  serio nie zostawiałam poważnych błędów. Mam nadzieję, że nie. Z początku myślałam, że to trafi do kosza, albo w ogóle nie zostanie opublikowane, bo nie miałam tego w zamiarze, ale po rozmowie z pewną osobą postanowiłam, że mogę Wam to dać do przeczytania. To właśnie tej osobie dedykuję to opowiadanie, bo jest jego częścią. Rozdział SOB dodam jak mi minie niechęć do blogera, a fe. Liczę na Wasze komentarze, bo to tak bardzo ważny dla mnie tekst... Chociażby jedno słowo, proszę. I mam nadzieję, że dałam Wam jakąś lekcję życia przez te moje filozoficzne wywody. xD Kocham Was. Jesteście najlepsi! ♥ 


 Sensitive ♥ 







21 komentarzy:

  1. Przepraszam, nie przeczytałam całego. Trafiłam tutaj przypadkiem. Chciałam ci tylko powiedzieć, że twoje przemyślenia są zbyt głębokie, żeby wplątywać je w taki rodzaj opowiadania. Radzę ci pozostawić je w czystej postaci.
    *Rada od anonima*
    Pozdrawiam i życzę sukcesów pisarskich!

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne. Płaczę, więc tak, piękne. Gdyby nie spodobałoby mi się, prawdopodobnie już po kilku zdaniach bym zrezygnowała i stwierdziła, że nie chcę już tego więcej ruszać, ale wiesz co? Sprawiłaś, że płakałam, z tych wszystkich emocji i nie tylko przy śmierci Sehuna, ale w innych fragmentach, kiedy dało się czuć to, jak Luhan kocha Huna, a w sercu rodzi się uczucie, że on naprawdę odejdzie. Wiedziałam, że popełni samobójstwo, ten typ ludzi już tak ma. Chociaż cicho wierzyłam, że jednak ucieknie, pod tym innym względem, że ucieknie, by być wolnym, ale jednak nadal żyjąc. Tak, ale oczywiście moje pierwotne przeczucia były prawdziwe i bardziej celne.
    Przepraszam, ale nie czytałam przy muzyce, którą dałaś. Kocham Lanę i w ogóle, ale znalazłam piosenkę, która tak cudownie zlała się z tym opowiadaniem, że nie potrafiłam jej wyłączyć, wybacz. Ale polecam posłuchać *^* Holes in the Sky - M83 ft. HAIM.
    Kocham to opowiadanie, zdecydowanie. Myślę, że dlatego, ponieważ przeniosło mnie do tych lat, w których chciałam się urodzić, w których chciałam żyć. Ale Bóg skazał mnie na życie w XXI wieku i do tego, co kocham całym sercem mogę przenieść się tylko dzięki takim dziełom lub tym, co sama piszę. Dlatego prośba, spróbuj napisać coś jeszcze coś w tym klimacie. To chyba najlepsze i najpiękniejsze opowiadania, przysięgam.
    Ach, tak. Miałam napisać, że cię nienawidzę xD Strasznie natchnęłaś mnie do pisania Beautiful Player z Baekiem jako Marylin Monroe, a mam do napisania jeszcze Mysterious i LTAL i agrrr, to twoja wina bo nie powinnam zaczynać pisania jeszcze jednego fika xD Ale jestem masochistką i każę ci pisać więcej takich opowiadań :D

    Co do komentarza anonima. Skomentuję to tak. Niektórzy po prostu wolą czytać smuty, gdzie jeden drugiemu pcha w tyłek i na tym się kończy. Jest prosto, przyjemnie, bez większego poświęcenia dla tekstu i jego zrozumienia.
    Poza tym jeśli ktoś nie przeczyta całego tekstu nie może wyrazić swojej obiektywnej opinii. A ja mogę, ponieważ pochłonęłam ten kawałek za jednym zamachem. Twoje przemyślenia, owszem, są głębokie, ale cudownie je rozwijasz i sprawiasz, że serce bije mocniej. Zżywamy się z bohaterami z ich myślami, stajemy się częścią nich.
    Te przemyślenia powinny być i są. Gdyby ich zabrakło, to opowiadanie byłoby wyblakłe, jak te zdjęcia, które robił Luhan. Byłoby jednym z tych, na których powiedziałabym "fajne" i nawet nie komentując, przeszłabym czytać kolejne.
    Ale są te wszystkie przemyślenia i nie potrafię skomentować to jednym słowem, bo jak już to powiedziałam, jest zbyt piękne.

    Kocham, a jednocześnie cię nienawidzę, Sensitive :D
    Jesteś najlepsza : 3

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję. Dawno nie czytałam czegoś, co miałoby w sobie tyle przesłania. To nie była zwykła historia dwóch wyalienowanych nastolatków. Była w tym jakaś głębia, życiowa prawda. Podobają mi się Twoje filozoficzne wywody i mam nadzieję, że będziesz je częściej upychała w swoje prace. Jak jeszcze znajdziesz chwilę na poprawienie literówek to będzie to opowiadanie idealne.

    yehetasshole.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Skomentowałabym to już wczoraj, ale nie miałam na to siły, przepraszam.
    Przede wszystkim to... Jeju tak bardzo bardzo Ci dziękuję! Nawet nie wiesz jak długo szukałam opowiadania w tym klimacie. Jest cudowne, idealne w każdym calu, przysięgam! Kiedy to czytałam dosłownie czułam się jakbym tam była, jestem zakochana w tamtych latach, w takich ludziach, dlatego dziękuje! Sehun jest tutaj taką osobą, jaką od dawna chciałam poznać, przez całe opowiadanie zazdrościłam Luhanowi, bo Sehuna wykreowałaś tak perfekcyjnie... Ich historia o boże... Spodziewałam się, że to mniej więcej właśnie tak się skończy, praktycznie od samego początku kazałaś nam tak myśleć i to było cholernie przykre. Wczułam się w postać zarówno Sehuna i Luhana. To było odważne ze strony Luhana, że mimo że wiedział, że Sehun go opuści to i tak nie robił nic żeby się w nim nie zakochać. Nie mówił o tym na głos, ale nie hamował się przy pocałunkach czy bliskości. Przepłakałam ponad pół godziny mojego życia przez Ciebie i to co napisałaś, bo to jest takie kurewsko piękne, że ja na prawdę barak mi słów. Praktycznie od momentu, kiedy pojawili się w Los Angeles płakałam, bo wiedziałam, że Sehun nie opuści Luhana, dopóki nie spełni swojej obietnicy, a cholera byli tam i wiedziałam że to się stanie. W mojej głowie zrobił się taki natłok myśli, momentalnie się rozryczałam. Twoje dzieło dało mi tak dużo do myślenia, w tylu rzeczach się z Tobą zgadzam, jesteś niesamowita.
    Wiesz, kto jeszcze urzekł mnie w tym opowiadaniu? Babcia Sehuna. Ta kobieta była bardzo mądra i było mi bardzo przykro kiedy odeszła. Potrafiła spojrzeć na świat trochę inaczej niż inni ludzie i to było w niej piękne.
    Przepraszam, że ten komentarz jest taki bez ładu i składu, ale na prawdę łatwo mi się komentuje coś co jest takie normalne, ale jak mam skomentować coś takiego, co ty stworzyłaś, to mam do powiedzenia strasznie dużo rzeczy, ale nigdy nie wiem jak to złożyć w logiczną całość, więc zazwyczaj wychodzi takie byle jakie coś. W każdym razie wole zostawić coś takiego nić nic. Uważam, że to jest nie fair w stosunku do Ciebie, że ludzie po prostu czytają i nic. W sumie to byłam pewna, że jak tutaj dzisiaj wrócę, to będzie góra komentarzy i jestem tym trochę zawiedziona, że tak nie jest, w każdym razie ja Ci jeszcze raz dziękuję i będę przeszczęśliwa jeśli napiszesz coś takiego jeszcze raz! Czytając to, tak na prawdę ani razu nie zrobiłam sobie przerwy. Chłonęłam to całą sobą i pomimo tych 45 stron (?) nie czułam, że było ta takie długie, jest napisane płynnie i nie czuje się tego, że jest to taki tasiemiec.( Albo ja już przywykłam bo jak opowiadanie jest rozdziałowe, to zawsze czytam wszystko na raz, nie ważne ile tego jest..) No i właściwie sam fakt, że udało Ci się napisać coś tak obszernego, ja tak nie potrafię, dlatego podziwiam!


    OdpowiedzUsuń
  5. Po pierwsze – fik mnie rozpierdolił.
    Przepraszam za takie wyrażenie, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy. Wczoraj nie miałam ochoty na czytanie czegokolwiek, ale dziś w końcu się zebrałam i przeczytałam i czuję się źle.
    Tak, kurde, poryczałam się. Naprawdę, pod koniec tego shota łzy mi spływały po policzkach i myślałam, ze się nie uspokoję. Pokochałam postać Sehuna, tak kurewsko go pokochałam, że praktycznie czułam się, jakbym ja straciła ważną osobę.
    Dziękuję ci, że napisałaś coś takiego – oneshota, który ma głębie. Który uczy czegoś, pokazuje coś. Może to jakiś fan fik, ale twoje przemyślenia, to jak to wplatasz w zdania i jak układasz wszystko – to mnie rozniosło. Rozniosło i to kolejny shot na którym się poryczałam. Zazwyczaj nie płaczę, ale to było dla mnie za dużo.
    Te czasy też mnie fascynują i naprawdę żałuję, że nie mogłam tam żyć. Fragment z panią Oh, babcią Sehuna też mnie rozpierniczył, nawet nie wiesz jak. Te zdanie, że umarła godzinę po wyjściu Luhana, zniszczyło mnie. Wgl ten shot był piękny, naprawdę. Nie mam pojęcia co napisać, bo nie mam słów, ok?
    Pomimo, że hunhan, rozwalił mi serce. Mam wrażenie, że jak będę widzieć tego fika będą stawać mi łzy w oczach. I dobrze, że jesteś dumna z tego fika. Naprawdę powinnaś i masz emitować dumą. Bo jest piękny.

    Co do komentarza powyższego anonima – zgadzam się z Uszati. Jedyni wolą lekkie fiki, gdzie nie ma większej fabuły i są wiadome sceny, a inni wolą się dołować angstami. I jeżeli naprawdę nie doczytało się do końca, to sądzę, że nie powinno się wypowiadać na temat teksu. Dla mnie przemyślenia autorki były cudowne i owszem miały głębie, ale przynajmniej miały „to coś w sobie”, a nie jakieś głupie teksty,” że przeszedł sobie Luhcio do Sehuna i se razem byli”.
    Dlatego troszku mnie to zirytowało, ale okej, każdy ma swoje zdanie.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Przysięgłam sobie kiedyś, że już więcej nie przeczytam angst'ów. Szczególnie tak pięknie napisanych jak ten tutaj. No. na szczęście mi nie wyszło i przeczytałam. Ten shot jest tak cudowny i wspaniały, że aż brak mi słów. Pierwszy raz czytam coś, co ma taką głębię i na pewno jeszcze kiedyś do niego wrócę. Twoje refleksje są rozbrajające i powiem szczerze, że sama chciałabym kiedyś tak wsiąść w pociąg i pojechać w siną dal... Piękne cytaty, pięknie napisany.
    Ale żeby Ci tak nie słodzić powiem, że literówki troszkę mnie wkurzały, ale spoko rozumiem. Ja też wiem jak to jest sprawdzać coś po długim pisaniu, jak oczy bolą ~.^
    Czekam na więcej i uciekam czytać Twoje inne ff!
    Pozdrawiam~

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękne. Po prostu piękne.

    OdpowiedzUsuń
  8. Gdy to czytałam to nie miałam łez w oczach, ale moje serce naprawdę czuło całym sobą tą historię. Mam podziw dla tekich ludzi jak ty, tworzysz coś tak pięknego, coś czego nie potrafię opisać słowami i sądze, że nie ma słów które byłby w stanie wyrazić moje uczucia po przeczytaniu tego. Postacie Sehuna i Luhana są wspaniałe, ale tu nie chodzi tylko o nich, ale o ich słowa, zachowania, decyzje. Uwielbiam czytać to co wyjdzie z pod twojej ręki, bo czuje w tym ciebie. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Wiesz, naprawdę nie mam pojęcia, co mam ci tutaj teraz napisać. Przez tego one shota po prostu nie umiem się wypowiedzieć. Twoje przemyślenia na te wszystkie tematy są nieprawdopodobne. Są tak cholernie prawdziwe, tak bardzo idealnie pasujące do dzisiejszego świata, który nas otacza. Zrobiłaś ze mnie papkę, Emilia. Gdy dałaś mi ten kawałek do przeczytania to wiedziałam, że będę na kolanach, ale po przeczytaniu całości leżę sześć metrów pod ziemią.
    Cholernie cieszę się, że jesteś zadowolona z tego ff, bo pomimo tego, że z jednej strony piszesz takie zabawne i fajne opowiadania, to z drugiej tak kurewsko mocno łapiesz za serce i dajesz wiele do myślenia na temat wszystkiego wokół nas i ludzi, którzy nas otaczają. Czuć, że to jest tak naprawdę to, co kochasz całą sobą.
    Dziękuję Ci za to. Dziękuję za to, że jesteś tą jedną z niewielu osób, które tak perfekcyjnie oddają w taki sposób to wszystko, co jesteśmy w stanie dostrzec i to, o czym istnienia nawet nie mamy pojęcia.

    OdpowiedzUsuń
  10. Musiałam sobie podzielić Twoje opowiadanie na dwie części. Jedną czytałam w nocy, a drugą na lekcji niemieckiego. Wiedziałam, że ten Hunhan mi się spodoba, a Ty nie zawiedziesz w żadnej kwestii. Opowiadania ma przecudny klimat przesiąknięty smutkiem, nieszczęśliwą miłością i żalem, że wszystko zakończyło się tak, a nie inaczej. Moim zdaniem, Twoje opisy są wspaniałe. Zwłaszcza, gdy tak swobodnie płyniesz wśród głębokich przemyśleń. Podoba mi się to! Tekst wtedy jest taki magiczny (jakkolwiek to brzmi). Osobiście uważam, że Sehun jest cholernym tchórzem, który nie powinien się zabijać. Zostawił samego Luhana. Dał mu wolność, ale mógł ofiarować jeszcze więcej, gdyby tylko chciał. No cóż… jego wybór.
    Pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń
  11. To było po prostu piękne. Dziękuję za tego shota :') Pozdrawiam gorąco. Jesteś najlepsza T.T <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Popłakałam się, ale to były łzy szczęścia (DE FAK mój mózg). Cudo. Ten one shot na stoooo procent będzie moją perełką wśród wszystkich one shotów które czytałam. Jestem tego pewna. Dziękuję za coś tak pięknego. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  13. Piękne. Uwielbiam takie filozoficzne opowiadania, a Ty jesteś mistrzynią tego gatunku.

    OdpowiedzUsuń
  14. Zbierałam się na przeczytanie tego fika już ho ho i jeszcze dłużej. Ale w końcu to zrobiłam i nie żałuję tego.
    Ty doskonale wiesz, że ja sobie wymarzyłam większość rzeczy z Sehunem takich, jak to opisałaś, dlatego moje serce jest teraz w ścisku. To, jak się zobaczyli na koncercie,było cudowne. To, jak się zapamiętali - jeszcze bardziej. :< Sehun wykreowany tutaj na ideał - mój ideał. Brakowało tylko tatuaży. Zatraciłam się w nim i (z całego serca za to przepraszam) mimo iż wiedziałam, ze to Luhan jest tam przy nim, to i tak czułam, że to ja. Że ja przeżywam te wszystkie piękne i zarazem bolesne chwile. Nawet nie wiesz, jak bardzo bolało mnie serce z każdym kolejnym wspomnieniem Luhana. Tak idealne momenty z tak idealnym człowiekiem, tylko tak nieidealne słowa. Naprawdę. Bo on mówił takie rzeczy, ze mnie ściskało i chciałabym, żeby nie niszczył już tych chwil, tylko bym go całowała. Byłabym takim tchórzem, jakim był Luhan. Na miejscu Luhana płakałabym non stop, za to co mówił Sehun. Ja wiem, o co chodziło, ale nie umiem tego przeboleć, bo nie chcę dopuścić do siebie tych wszystkich myśli. I chyba kurwa chce być w takim razie schematycznym człowiekiem, jeżeli to ma sprawić, że szczęście będzie trwało wiecznie. Wszystkie sceny są tak idealnie wymyślone, że płaczę że ja w wieku 19 lat nie przeżyłam nawet połowy tak pięknych momentów. Boże, czy ktoś kiedyś spełni moje marzenia?
    W każdym razie, scena z samochodem i seksem na tylnych siedzeniach, to klasyk, który rozrywa mnie od środka. POWTARZAM SIĘ, WIEM. Ale to dlatego, że to wywołuje takie emocje.
    Wiem tylko, że gdyby Sehun "umarł dzisiaj, to ja umarłabym jutro"...

    P.S. Robiłam trzy przerwy, czytając tego fika. 2 razy poszłam zapalić i raz poszłam na spacer zdmuchiwać dmuchawce, aż się popłakałam nad bezsensownością swojego marnego życia, A SEHUNA OBOK KURWA NIE MIAŁAM. Powinnam napisać, że Cię nienawidzę. Że Ci dziękuję i Cię nienawidzę, ale udajmy, że nikt tego nie powiedział głośno, bo staje się jeszcze bardziej żałosna. :<
    (nawet upierdoliłam martensy w błocie na tym polu :///////////////////)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. UGH, przejechałam suwakiem do góry i się popłakałam! Ja pierdole, jest ze mną coraz gorzej. Nie chcę słyszeć teraz słów 'ciepło twego oddechu', bo będę ryczała.

      Usuń
  15. Nie chciałam płakać przy czytaniu tego, bo wiem, że za bradzo bym się przywiązała i jeszcze wróciła, a nie chcę.
    A i tak pewnie wrócę.

    Dziękuję Ci, skarbie.

    OdpowiedzUsuń
  16. kocham twoje przemyślenia.
    kocham.
    niech reszta polskich ff znajdzie się na tym poziomie, proszę.

    OdpowiedzUsuń
  17. To najlepszy polski angst jaki było dane mi czytać, naprawdę. A Ty, Sensitive, jesteś mistrzynią tego gatunku. Nie umiem wyrazić mojego zachwytu. To było jak podróż w czasie i za to dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  18. Popłakałam się. To było piękne. Jeszcze nigdy tak sie nie czułam podczas czytania ff. Dziękuję Ci za tak cudownego shota!

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja pierdole. Piękne.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy