horror, au, angst, paringi- niespodzianki, czytasz na własną odpowiedzialność, NC-17
ponieważ chciałam w końcu przezwyciężyć moje lęki leżące gdzieś głęboko w mojej psychice.
▲▼
"Chciałem krzyczeć, chciałem płakać, chciałem się zabić, chciałem błagać o pomoc, chciałem uciec. Ale moje życie już nie istniało. Jego także. Było tylko niebieskie niebo. Ale ono zniknęło wraz z moim ostatnim oddechem. To był epilog niebieskiego nieba. Tak właśnie nazwałem swój ostatni poemat. Epilog niebieskiego nieba. Potem była już tylko śmierć."
▲▼
▲▼
▲▼
▲▼
Nikt mnie nie szukał.
Nie było wiadomości, połączeń telefonicznych, listów. Nikt nie zainteresował się moim zniknięciem. Nie usłyszałem ani słowa o tym w lokalnych wiadomościach, czy w radiu. Nikt mnie nie odwiedził. Nikt nie zaprzątał sobie mną głowy. Nie było pytań. Nie było odpowiedzi.
Za to za oknem była jesień. Liście powoli kończyły swój bieg, a powietrze stało się jakby bardziej zatrute. Ludzie rzadziej wychodzili z domu, spędzali czas na oglądaniu się wstecz. Tylko ja byłem na tyle silny, ale pchać się przez wspomnienia do przodu. Bez zastanowienia. Kiedy za oknem krople deszczu grały symfonie, ja pisałem.
Byłem poetą. Nie pisałem znanych całemu światu sonetów, czy pieśni. Pisałem to, co tylko ja byłem w stanie dostrzec. To była moja praca. Pisałem ludźmi. Nie przesiadywałem kilku godzin na filozofowaniu jak wszyscy artyści. Nie spędzałem nocy na bezsilnych łzach. Za to, kiedy szedłem ulicą w każdym człowieku widziałem historię.
Pisałem o nich poematy.
Rok ten był swoiście nieswój. Pamiętam, że kilka razy z rzędu trafiłem do szpitala z powodu przemęczenia związanego z brakiem snu. Pisałem po nocach, ponieważ tylko wtedy słońce nie raziło egzystencji moim papierowych bohaterów. Lekarze ostrzegli mnie, że może się to bardzo źle skończyć, ale ja lubiłem nieszczęśliwe i złe zakończenia. Epilog był dla mnie dumą. Kiedy pisarz pisze epilog czuje wibracje wszelakich historii i jesiennego wiatru. To było jak długo oczekiwane spełnienie, ekstaza istnienia zapisanych kartek.
Pamiętam również, że tego właśnie roku nie spotkałem się z nikim. Siedziałem codziennie w domu, w tych pięknych czterech ścianach pomalowanych na niebiesko i przyglądałem się jak pająk tka sieci w każdym z możliwych kątków. Nie było to melancholijne, ale było zapewne trudne. Ale w tym była magia, ponieważ nie lubiłem ludzi. I nie miałem w zamiarze ich polubić.
W poniedziałkowy, przesączony jesienną depresją poniedziałek wszedłem do jednego z znajomych mi sklepów w pobliżu mojego apartamentu. Słońce tego dnia jakby zmalało i ostatecznie zniknęło za warstwą grubych ciemnych szarych chmur. Było przyjemnie.
Przywitał mnie zapach jaśminu i dzikiej róży.
Lubiłem róże. Były krwiste i posiadały kolce. Tak idealnie obrobione i tak idealnie raniące.
-Dzień dobry. - głos sprzedawcy był stary i oblazły. Człowiek podeszłego wieku, z siwą brodą, zarabia na utrzymanie sprzedając jedzenie. Nic w życiu nie osiągnął. Niczego nie pokonał, nie zwyciężył. Cienias, bez pieniędzy, rodziny i z depresją. Człowiek.
-Dobry. - mój głos z kolei był zachrypnięty, ciężki. Nie odzywałem się do nikogo od kilku tygodni. Chyba po prostu za bardzo kochałem ciszę.
-W czym mogę pomóc?
Uśmiechnąłem się blado. Przynajmniej on chciał mi pomóc. Szkoda, że jedyny.
Rozejrzałem się dookoła, aby poszukać czegoś konkretnego. Po co ja właściwie tu przyszedłem.
-Poproszę paczkę L&M Red; od razu pięć paczek.
Mężczyzna spojrzał się na mnie z lekką obawą.
-Spokojnie, nie mam zamiaru spalić okolicznego parku, ani wypalić ich w ciągu jednego dnia.
Odetchnął z ulgą i zrealizował moje zamówienie. Robił to dość mozolnie, więc postanowiłem trochę rozejrzeć się po sklepie, który wyglądałem bardziej przypominał dom Indianina. Z sufitu zwisały płachty indyjskich materiałów. Zakamarki między regałami były ciemnie i słabo oświetlone, ale wspaniale pachniały. Pachniały deszczem. Uśmiechnąłem się lekko. Lubiłem te klimaty, lubiłem, kiedy wszystko wokół mnie stawało się kolorowe, odmienne od budującej świat szarej masy.
Starszy mężczyzna przygotował moje zakupy. Zapłaciłem grzecznie, jak miałem w zwyczaju i chciałem wyjść.
Ale coś mnie zatrzymało.
Za oknem, z prawej strony, gdzie zwężała się uliczka; tam stał mężczyzna. Nie widziałem jego twarzy. Widziałem tylko jego budowę ciała. Był wysoki i anorektyczne chudy. Miał na sobie długi, czarny sweter i palił papierosa. W pierwszym przepływie mojej egzystencji zrozumiałem, że chyba było ze mną coś nie tak. Ponieważ zobaczyłem także kobietę. Jej twarz była zakryta, ukryta pod milionem czarnych płachtów szala. Była niska i krzyczała.
Niczego więcej nie dostrzegłem.
A potem wyszedłem ze sklepu.
I nagle, jakimś niezrozumiałym cudem obróciłem się za siebie.
Gdy wychodziłem do sklepu był poranek, a teraz było już ciemno.
Nie pamiętam także, kiedy znalazłem się w domu.
A przede wszystkim jak się w nim znalazłem.
Gdy poeta tworzy utwór, to nie ma znaczenia jak bardzo inny, pozbawiony formy jest. Liczą się tylko słowa. Moje słowa zawsze były złe; niszczycielskie. Nie pisałem tego, co niszczyło innych. Pisałem to, co niszczyło mnie. Nie były to zwykłe poematy, to były tajemnice. Ludzkie historie zapisane moimi słowami. Nie były to wyniosłe słowa. Nie byłem poetą, który tworzy wielkie dzieła; podkreślałem to na każdym kroku. Byłem po prostu sobą. Takim jakim byłem i jeśli definicja poety mnie z tego kręgu wykluczała, to nie miałem nic przeciwko. Nie przeszkadzało mi to.
Ważne, że oddychałem.
Obudziło mnie uporczywe pukanie. Nie było to dziwne, ponieważ do mojego apartamentu co chwilę ktoś pukał. A ja nigdy nie otwierałem.
Listy pozostawały w skrzynkach. Schodziłem po nie w nocy, kiedy pod jasną osłoną księżyca nie musiałem obawiać się, że spotkam na swojej drodze ludzi.
Tym razem jednak to pukanie, było tak bardzo uporczywe, natarczywe i tak bardzo wyrwane z otaczającego mnie literackiego świata, że podszedłem do drzwi i otworzyłem je bez wahania byle by tylko dali mi spokój.
Na korytarzu stał mężczyzna. Nie znałem go. Dlatego troszkę się zdziwiłem jego obecnością.
-Dzień dobry. - przywitał się. - Oh Sehun, prawda? Jestem Kim Jongin. Wprowadziłem się dzisiaj; mieszkanie obok. Chciałem się przywitać.
Wtedy nie wiedziałem, że Kim Jongin będzie tym, który napisze za mnie moje ostatnie dzieło.
Ale gdybym wiedział - wciąż bym tego nie żałował.
Kim Jongin był tajemnicą. Od pierwszego dnia naszej znajomości wyczuwałem w nim coś, co budziło niepokój, ale uspokajało strach.
Kim Jongin był kontrastem. Był absurdem wymalowanym ciemnymi kolorami jesiennych liści.
Był też mężczyzną, którego po prostu poznałem na korytarzu w jeden z wielu jesiennych dni. Nie był to wyjątkowy dzień. Padało, ale w jakiś magiczny dla mnie sposób, to był też dzień, w którym zrozumiałem, że życie było nam dane setki milionów lat temu.
A my wciąż jesteśmy zacofani.
-Wiesz, Sehun. - Kim Jongin uśmiechnął się biorąc łyk kawy z białego kubka - Nie sądziłem, że ktoś tak młody może być pisarzem.
-Poetą - poprawiłem go zapalając papierosa - Nie jestem pisarzem, tylko poetą. Pisarze to ścierwa.
-Ale przecież książki są wspaniałe. Ludzie wolą je czytać, niż sięgnąć po tomik poezji. - spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
-Właśnie dlatego pisarze to ścierwa. Tworzą książki, które nazywają dziełami literackimi, ale robią to tylko dla pieniędzy. W dzisiejszych czasach każdy może napisać książkę, Jongin. Sztuka polega na tym, aby pisać coś, czego nikt inny nie napisze. Masz wtedy pewność, że jesteś uniwersalnym. Tylko...ta sztuka jest niemożliwa, ponieważ teraz jest tak, że każdy i tak tworzy to samo.
-Mówisz, jakby ktoś kiedyś cię splagiatował. - westchnął poprawiając się na krześle, które swoją drogą było twarde i niewygodne, ale miało dla mnie sentyment, więc go nie wyrzuciłem.
-Bo tak było.
-Przykro mi.
-Nie musi ci być przykro, Jongin. Nie splagiatowali mi dzieła. Splagiatowali moją osobę. Był taki jeden facet, wiesz. Nie pamiętam nawet jak się nazywał. Był świrem, który sądził, że jest w stanie pisać poematy piękniejsze niż moje. Ale nie był w stanie. Chciałby być lepszy. Byłem jego progiem, Jongin. A on chciał ten próg przeskoczyć.
-”Uczeń przerósł mistrza”?
-Chciałyby, ale nie sądzę, że mu się uda, ponieważ jest między nami różnica. Jongin, wiesz? Wielka otchłań, różnica. On pisze tylko po to, aby być lepszym. Sądzi, że jesienne liści,czytanie książek, spacery, wrażliwość, płakanie po nocach, sentymentalność i melancholia uczynią go artystą, ale to gówno prawda. On nigdy nim nie będzie. Ja będę nim zawsze. Wiesz dlaczego? Bo ja mam powód dla którego pisze i jest to powód tak bardzo trudny i przywołujący najgorsze wspomnienia, że gdyby on o nim usłyszał - płakałby. Moje życie nie jest kolorowe, a pisanie mnie uratowało. Ja nie wyglądam na poetę. Jestem zwykłym dwudziestoczteroletnim facetem z podwyższonym ego i obsesją na punkcie fajek. On - stara się zawsze pokazywać, że nim jest. Ale to znów kurewsko gówno prawda. On się wypali, ja będę oddychać. I wiesz, co Jongin? Gdybyś kiedy kiedykolwiek chciał pisać pamiętaj o jednej rzeczy: Pisz bo to ci pozwala oddychać, a nie dlatego, żeby wszyscy inni wokół zatonęli.*
Zamilkliśmy na jedną krótką chwilę.
-Nawet jeśli on będzie cię niszczył...zatoniesz? - zapytał po chwili.
-Nie. Ja nigdy nie tonę. Ja oddycham, Jongin.
Drżącymi dłońmi wyciągnąłem ostatniego papierosa z biało-czerwonej paczki. Uśmiechnąłem się pod nosem i sięgnąłem po zapaliczkę, która zawsze znajdowała się w tym samym miejscu - na mikrofalówce. Tym razem- nie było jej. Nie byłem zdziwiony, czy zakłopotany. Po prostu było to dla mnie dziwne. Rozejrzałem się powoli dookoła, aby nie przegapić ani jednego elementu naszego popieprzonego świata.
Znalazłem ją.
Leżała na parapecie.
Jednak to nie na nią jako pierwszą zwróciłem uwagę.
Balkon był otwarty. Białe, satynowe zasłony powiewały lekko przez jesienny, wieczorny wiatr. Za oknem roiła się czerń. Ten widok był typowy, smutny i zgorzkniały, ale coś było nie tak.
W miarę jak przypatrywałem się strzępkowi materiału coś się zmieniało.
Materiał ruszał się lekko. I przez moment pomyślałem, że coś ze mną nie tak, kiedy na śnieżnobiałej płachcie zobaczyłem krew.
Nie byłem typem człowieka, który się boi. Ja się nigdy nie bałem, ale coś w moim organizmie mówiło mi, że jest coś nie tak. Usłyszałem to gdzieś daleko, nie jestem pewny gdzie, ale spadło na mnie szybko i boleśnie. To tak jakbym zamknął oczy i otarł dłoń z kurzu, który osiada się w każdej sekundzie. Moje serce nie zabiło szybciej - ono się straciło w dniach wczorajszych i przyszłych również. Nie było wewnętrznego krzyku, czy zmartwień. Był tylko huk w mojej głowie.
Zrobiłem jeden krok w stronę balkonu, a plama krwi powoli, lekko rozpływała się coraz bardziej.
Pamiętałem ten widok.
To były wspomnienia.
-Sehun?
Moment, w którym się obróciłem i zobaczyłem Kim Jongina był trudny; nigdy potem go nie polubiłem.
Spojrzałem z powrotem na balon, ale krew zniknęła. Byłem tylko ja i Kim Jongin.
-Stało się coś? - zapytał podchodząc bliżej; lekko.
Pokręciłem delikatnie głową i chwyciłem zapalniczkę z parapetu. Musiałem zapalić.
Jongin się nie odezwał. Spoglądał na mnie, jak drżącymi dłońmi usilnie próbuję zapalić papierosa.
Może to czas był zabójcą.
Moja znajomość z Kim Jonginem była poematem. Nie mogę powiedzieć, że była to łatwa znajomość. Poematy również nie są łatwe, czasem trzeba się natrudzić, aby je zinterpretować. Ta znajomość nie była też fascynująca; nie byłą pełna uśmiechów, oddechów, szybszego bicia serca. Poemat jest pusty i zakurzony; nie potrzebuje uczuć. Ta nasza mała znajomość - ona była historią nas obojga - jak poemat bywa historią pewnych ludzi, których sam zapisuję jako poeta.
Nie mogłem powiedzieć na ile procent była ona destrukcyjna, jak moje poematy, ale mogłem stwierdzić jego.
Nie można było jej żałować.
Tak jak nie można żałować napisania własnego dzieła.
Tydzień później, w jesienny poniedziałkowy poranek otworzyłem oczy. Spostrzegłem, że deszcz maluje nasze wspólne chwile paletą ciemnych i pełnych wspomnień barw. Spostrzegłem, że za oknem nie dostrzegam już poematów pełnych; lecz tylko epilogi. Widziałem w tych wszystkich ludziach epilog mojego poematu. Szukałem długo tego właściwego i najważniejszego, ale ciężko było mi cokolwiek znaleźć. Wpatrywałem się w ich twarze przesączone strachem i chłodem. Dostrzegałem tylko smutek i kilka oddechów.
Oni nie oddychali; oni chcieli oddychać.
W nocy tego samego dnia postanowiłem coś zmienić. Pragnąłem większej ilości absurdu, a mniej chaosu. Zapaliłem papierosa z nowej paczki i sięgnąłem po zapalniczkę.
Nie było jej tam.
Była na parapecie; obok balkonu.
Uśmiechnąłem się lekko i ruszyłem na spotkanie z diabłem.
Drzwi do mieszkania Kim Jongina były lekko uchylone. Korytarz, pokryty białą, odchodzącą farbą, wydawał się odosobniony, ale ustabilizowany. W każdym z możliwych kątków pająki tkały sieci, a zeschnięte kwiatki na parapecie - niepodlewane od trzech miesięcy po śmierci sąsiadki, w której mieszkaniu znajdował się teraz Kim Jongin - uschły. Brakowało im życia; wody. A przecież za oknem było jej mnóstwo w te jesienne, ciemne i zimne dni. Uśmiechnąłem się na ten absurd.
Zaczynało się układać.
Przez uchylone drzwi niewiele mogłem zobaczyć. W jego mieszkaniu było jasno. Ściany przebijały się śnieżnobiałą bielą. Usłyszałem głosy, które stamtąd dochodziły. I cóż, uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy oczyściły się i okazały się być jękami tworzonymi w dobie jakieś przyjemności. I przez chwilę zastanawiałem się czy to Jongin kogoś pieprzył, czy to ktoś pieprzył Jongina. Nie było to aż tak bardzo istotne, ale w jakiś głupi sposób skojarzyło mi się z absurdem, a ja łaknąłem absurdów.
Postanowiłem wrócić do siebie. Nie miałem zamiaru oczekiwać na jakiś rozwój wydarzeń. Choć nasłuchiwałem, ponieważ zależało mi na spotkaniu z Jonginem jak najszybciej. Chciałem poinformować go o moim ważnym odkryciu związanym z dziełem, któremu brakowało epilogu.
Epilog Niebieskiego nieba było moim ważnym tekstem. Był to poemat czysty, pełen parafraz, anafor, epitetów i metafor, ale nie był głęboki, czy przejmujący. Był łatwy i nie zawierał niezrozumiałej treści. Był taki jak sobie go sam wymarzyłem. Problem był jednak w tym, iż ja nie potrafiłem napisać do niego epilogu. Szukałem go wszędzie, ale wciąż pozostał dla mnie nieodnaleziony. Jongin powiedział, żebym zaczekał, że na pewno coś znajdę, ale ja nie byłem pewny. Nie mogłem być pewny. Jednak tego dnia natrafiłem na pewną wskazówkę związaną z epilogiem. I wręcz musiałem porozmawiać o tym z Jonginem, ale on ja na złość nie mógł mnie wysłuchać.
Nie byłem typem człowieka, który marnuje czas, więc po prostu usiadłem przed laptopem, na balkonie, przykryty białym kocem i zacząłem pisać, a minuty zamieniły się w słowa.
Kilka tysięcy słów później usłyszałem pukanie do drzwi. Wiedziałem, że to chłopak, więc odkrzyknąłem, że jest otwarte. Nasłuchiwałem jak drzwi się otwierają. Tylko, że chwilę później nie usłyszałem dźwięku, którego bym się spodziewał. Nie dotarł do moich uszu charakterystyczny powiew wiatru, szurnięcie trampek o panele, ani jego oddech.
Zamarłem, a słowa znów stały się minutami.
Mój oddech się uspokoił. Ale w głębi siebie byłem gotowy na wszystko, co może samoczynnie tworzyć się wokół.
-Jongin? - wyszeptałem, choć miałem pełną świadomość, że chłopaka tu nie było.
Nie było go nigdzie.
A potem zobaczyłem ciemność.
-Sehun? Sehun-ah?
Otworzyłem powoli oczy, a moje serce znów zaczęło bić. Moim oczom ukazał się Kim Jongin, którego przenikliwe, brązowe oczy wpatrywały się głęboko we mnie. Wyglądał na spokojnego.
-W porządku? - zapytał i podał mi dłoń, a ja chwyciłem się go i powoli wstałem.
Pokiwałem lekko głową, ponieważ nie czułem się źle , było w porządku.
-Co się stało?
Jongin spojrzał na mnie niepewnie, a potem z kuchni wyszedł nieznany mi chłopak z kubkiem czegoś parującego w dłoni. Miał na sobie białą koszulę i czarne spodnie, a jego blond włosy były starannie ułożone w nieładzie. Uśmiechnął się lekko, kiedy nasz wzrok się spotkał.
Jongin od razu się zniecierpliwił.
-To Teamin, mój przyjaciel. Weszliśmy, ponieważ twoje drzwi były otwarte, a ty leżałeś bez przytomności na ziemi pod balkonem. - wyjaśnił chłopak.
-Zrobiłem ci herbatkę - uśmiechnął się nowo poznany. - Lee Taemin.
-Oh Sehun - przedstawiłem się z udawaną miłą twarzą. Nie byłem miły i nie chciałem być dla niego miły. Co on w ogóle robił w moim mieszkaniu.
-Jongin mówił, że jesteś pisarzem. - odezwał się, kiedy postawił kubek obok mojego łózka na szawce nocnej.
-Poetą. Nie pisarzem. Poetą. - poprawiłem go, chcą wykrzyczeć, aby ludzie przestali mylić poetę z pisarzem.
Lee Taemin uśmiechnął się znów i nic więcej nie powiedział. Usiadł obok Jongina.
-Może powinieneś iść do lekarza, Sehun. - odezwał się Jongin po kilkuminutowej ciszy. - Takie omdlenia nie są normalne. To może być coś poważnego.
Zaśmiałem się w duchu. Czy Kim Jongin właśnie się o mnie martwił? Jaki piękny absurd. Kilkanaście minut temu pieprzył tego chłopaka, a teraz twierdzi, że się o mnie martwi.
Kochałem absurdy. Och, jak bardzo.
-Tak, pójdę. - odchrząknąłem.
Jongin posłał mi uśmiech.
Przez ten tydzień naszej znajomości nigdy nie zwróciłem uwagi na jego uśmiech. W ogóle nie zwracałem uwagi na jego wygląd. Ale w tamtym momencie spojrzałem na niego jeszcze raz i zobaczyłem młodego chłopaka o wysokim wzroście, ciemnej skórze, czekoladowych oczach, brązowych włosach i roztrzepanych marzeniach.
Był kimś, kim ja zawsze chciałem być.
Cholerny Kim Jongin.
-Chyba pójdę spać. - wymamrotałem, chcą, aby sobie poszli.
Taemin nie został tym urażony, chyba nawet nie zrozumiał, że właśnie wyrzucam go z domu, ale w oczach Jongina dostrzegłem coś na kształt bólu. Bólu nieodługowanego, bólu, który osiada się łęboko na dnie duszy i nie wyjdzie z niej cokolwiek byś obił. Będzie tam zawsze.
Najtrudniej jest wybaczyć samemu sobie.
I spieprzyłem to, ponieważ po tym nie potrafiłem sobie wybaczyć.
Następnego dnia Kim Jongin mnie nie odwiedził. Nie zjawił się w drzwiach mojego mieszkania; nie zrobił mi kawy i nie przypomniał, że mam do napisania epilog, ponieważ redaktor mnie ściga już od miesiąca.
Zaśmiałem się z sarkazmem leżąc w łóżku, które powoli stawało się moim własnym, idealnym azylem.
Może to ze mną było coś nie tak? Może byłem idiotą, ponieważ gdzieś między tym długim tygodniem, a wypalonymi papierosami zdałem sobie sprawę, że Jongin owinął mnie sobie wokół palca. Nigdy nie podlegałem ludziom, ale teraz, kiedy go nie było, zobaczyłem to. Robiłem wszystko o co mnie poprosił. Właściwie, robiłem wszystko to, czego on chciał. Kiedy mówił, żebym pisał - pisałem, kiedy mówił, żebym zapalił - paliłem, kiedy mówił, żebym pił - piłem.
Kiedy Kim Jongin mówił, żebym oddychał - ja oddychałem.
Zerwałem się z łóżka, choć moje ciało poczuło iskrę niebezpieczeństwa. Ubrałem na siebie cokolwiek, co było pod ręką, sięgnąłem po paczkę papierosów i wyszedłem z mieszkania nawet go nie zamykając.
Niebieskie niebo.
Drzwi do apartamentu Kim Jongina były zamknięte. Ale poczułem strach, że może go tam nie być. I wtedy będę najgorszym człowiekiem na świecie.
Zapukałem, a chłód na korytarzu otoczył mnie powoli.
Nie lubiłem tego korytarzu. Miał w sobie coś bardzo niemiłego, zdradliwego i przerażającego. Był jakby tą cienką, ale kurewsko mocną granicą oddzielającą mnie od Jongina. Z jednej strony była ciemność, ponieważ od dłuższego czasu nikomu z lokatorów nie przyszło do głowy, aby wkręcić nową żarówkę, a z drugiej strony było okno i winda. Te okno napawało mnie lękiem. Było duże i brudne. Ciemne i jasne jednocześnie. Tak absurdalne, że lubiłem na nie patrzeć.
Km Jongin otworzył drzwi swojego mieszkania. Był zaspany, w za dużej koszulce i z roztrzepanymi włosami. I wyglądał jak ja kiedyś, zanim zacząłem pisać.
Śmieszne jak bardzo zniszczyłem sam siebie. A może wcale się nie zmieniłem? Może to tylko moja imitacja, a prawda jest taka, że ja też wstaję zaspany z roztrzepanymi włosami i lśniącymi oczyma.
-Sehun? - zdziwił się, choć mogłem uznać, że tego nie widzę. - Stało się coś?
Milczałem wpatrując się w niego, kiedy próbuje ogarnąć świat wokół siebie.
Czy było aż tak wcześnie? Nie wiem, nie spojrzałem na zegarek.
-Nie - odpowiedziałem w końcu - Nie.
Jongin kiwnął głową i spoglądał na mnie z dużym zainteresowaniem, jakbym był obiektem w muzeum.
-Więc co tu robisz? - zapytał.
Udawałem, że się zastanawiam.
-Nie wiem. Chciałem cię zobaczyć. - powiedziałem prosto.
I jeśli Kim Jongin był karatowym diamentem, to ja byłem blaskiem księżyca, który oświeca ten diament.
-Porozmawiajmy. - odezwał się po chwili namysłu. - Ale u ciebie.
Spojrzałem na niego niezrozumiale.
-Dlaczego?
-Taemin jest u mnie.
Zabalowało? Nie. Ale straciłem jeden oddech, a przecież musiałem oddychać.
Ileż człowiek traci oddechów w swoim całym życiu. I po co one się marnują.
-Tak...To nie będę wam przeszkadzał, czy coś. Możemy porozmawiać później.
I szybkim krokiem ruszyłem w stronę drzwi mojego mieszkania.
-Sehun, czekaj! - zawołał za mną, ale było już za późno.
Otworzyłem drzwi i zamknąłem je z hukiem.
Ile straconych oddechów.
Cały dzień spędziłem na pisaniu. Było to przyjemne, ponieważ mój epilog był bardzo subtelny, ale o mocnej tematyce. Musiał spodobać się redaktorowi, który potem stwierdzi, czy nadaje się on do jakiejkolwiek publikacji, czy też nie. Swoją drogą nie lubiłem faceta. Był grubym, obleśnym dziadem ze sztucznymi zębami, ale był jednocześnie tak bardzo bogaty, że można było mu wybaczyć wszystko.
Zrobiłem sobie trzy razy kawę, wypaliłem osiem papierosów i byłem zmęczony tym, że właśnie się kończyły. Znów musiałem wyjść z domu.
Wcześniej robił to dla mnie Jongin. Był tym, który o trzeciej w nocy schodził do całodobowego, aby kupić mi paczkę fajek. A teraz nawet nie chce mnie wpuścić do swojego mieszkania, bo jakiś pieprzony chłopak wjebał się między naszą relację.
Znaczy, nie, między mną, a Jonginem nie było żadnej relacji, ale z jakiegoś głupiego powodu czułem, jakbyśmy się znali od dawna, albo jakbyśmy się już kiedyś spotkali. Taki kolejny absurd.
Jakże piękne były te absurdy.
Szkoda, że oddechy nie były absurdami. A może były tylko po prostu jeszcze tego nie odkryłem.
Chyba miałem po prostu dość. Wyszedłem z domu z jakimś przeświadczeniem, że dziś nie kupie tych cholernych fajek, ale trudno. Wyszedłem.
Noc była ciężka, ale jasna. Była pełnia księżyca. Iluminacja nieba spowita była kolorami bieli kunsztownej na nocnym płótnie. A gwiazdy? Podobno oddychały, ale kto tam je wie.
Na ulicach nie było wielu ludzi, co było związane z godziną trzecią w nocy. Późną godziną. Gdzieniegdzie przejechał samochód, ktoś kogoś zawołał, aby wracał do domu i przestał pić, gdzieś płakało jakieś dziecko, a jego matka z furii miała myśli samobójcze. Kochała je i nienawidziła. Absurd. Uśmiechnąłem się.
To sprawiło, że pomyślałem o Jonginie. Kim on właściwie był? Moim sąsiadem, który wpieprzył się w moją idealną ciszę i teraz zrobił ze mnie innego, dziwnego człowieka. Pieprzony Kim Jongin.
Nie powinien się w ogóle wprowadzać do tego apartamentu. Pamiętam, że po śmierci pani Lee nikt się tam nie wprowadził. Nikt nie chciał nawet wejść do tego mieszkania. Gdzieniegdzie krążyły pogłoski, że to mieszkanie jest nawiedzone, ale to śmieszne, ponieważ każde mieszkanie tam było nawiedzone. Ten wieżowiec sam w sobie był mostem samobójców. I każdy o tym wiedział.
Ale nikt nie wiedział, co skłoniło Kim Jongina do wprowadzenia się pod numer 6. To nie tak, że ja o tym myślałem i się nad tym poważnie zastanawiałem. Ludzie mają zawsze swoje powody, ale nie zawsze inni muszą je znać. Dlatego nie wtrącałem się w to. Sądziłem, że teraz już w ogóle powinienem urwać swój kontakt z Kim Jonginem.
Nie był dla mnie nikim ważnym przecież.
A ja miałem do napisania epilog mojego poematu.
Tylko to się dla mnie teraz liczyło.
Gdy wszedłem do mojego sklepu, który nazywałem moim ze względu na kilka ważnych rzeczy. Jak na przykład - papierosy, uśmiechnąłem się do staruszku, który tylko kiwnął głową i podał mi dziesięć paczek fajek, tych, które zawsze kupowałem. Wyciągnąłem kartę i zapłaciłem nie zamieniając z nim ani jednego słowa. Po prostu wyszedłem.
I znów, tak jak wtedy stało się wiele dziwnych rzeczy.
Świtało.
Słońce powoli przebijało się przez grubą warstwę sennego oddechu. Niebo stało się różowe, pełne złamanych serce, kilku wypłowiałych koszul i szeptów.
Usłyszałem krzyk, który dochodził z jednej z omiecionych uliczek za sklepem. Krzyk kobiety.
Walczyłem ze sobą. Tak cholernie mocno ze sobą walczyłem ściskając w ręku paczki papierosów z całą siłą. Ale nie potrafiłem inaczej. Nigdy nie byłem dobry w walce z samym sobą.
Pobiegłem w tamtą stronę prawie potykając się o krawężnik.
Na ziemi siedziała kobieta. ściskała mocno swoje kolana i płakała. Jej ciało trzęsło się mocno.
Bałem się nawet do niej podejść, ale nie mogłem jej tak po prostu zostawić. To, że nie lubiłem ludzi nie oznaczało, że ich nie szanuję.
-Już w porządku - powiedziałem klękając obok niej - Zadzwonić po pogotowie?
Spojrzała na mnie z łzami w oczach. Miała piękne oczy. Podobne do tych Kim Jongina.
Kiwnęła lekko głową, a ja wyciągnąłem szybko telefon z kieszeni i wybrałem odpowiedni numer podając właściwe informacje. Odetchnąłem, kiedy już się rozłączyłem i spojrzałem na kobietę.
Była młoda. Właściwie była zwykłą dziewczyną. Jej łzy na policzkach, rozmazany makijaż i ból w jej oczach był moją nową historią. Nie wiem jak to się stało, ale w tej jednej chwili naprawdę zobaczyłem epilog niebieskiego nieba. I przysięgam, musiałem o tym powiedzieć Kim Jonginowi.
Ale nie, nie mogłem tego zrobić. Zamknąłem na chwilę oczy. Poczułem dotyk na swoim ramieniu. Dziewczyna musiała zobaczyć we mnie coś, o czym ja nie miałem w ogóle pojęcia, że istnieje. Po prostu mnie pocieszała, choć została zgwałcona i ten absurd spodobał mi się najbardziej.
Posłała mi lekki uśmiech,a chwilę potem usłyszałem syrenę karetki pogotowia. Nie wiem co potem się działo. Wiem, że było dużo ludzi, dużo dźwięków, ktoś mi dziękował i pytał, czy chcę, aby mnie odwieźli do domu, a ja pokiwałem głową. Wszystko było jakby za mgłą. nie wiem ile godzin tułałem się ulicami tego przeklętego miasta.
Ale poranek nadszedł wraz z różowym niebem i był piękny. Szkoda tylko, że Kim Jongin go nie widział.
Kiedy wróciłem do domu wszędzie panowała cisza. W windzie słyszałem tylko swój oddech i widziałem moje spojrzenie w lustrze. Co się tak właściwie ze mną stało? Kim byłem? Gdzie zniknął młodzieńczy uśmiech? Gdzie podział się błysk w oku? Gdzie to wszystko, co było dla mnie kiedyś ważne?
Moje blond włosy sterczały na wszystkie strony rozwiane przez jesienny, poranny wiatr, policzki były czerwone od mrozu i idealnie kontrastowały z bladą skórą. Moje oczy były smutne. Cholera były tak przerażająco smutne, że to mnie zabolało. Chciałem z powrotem dawnego siebie, który cieszył się z każdej małej rzeczy.
I z tą myślą zobaczyłem to. Stał za mną, wziął się znikąd. Mężczyzna w czarnym , długim płaszczu. Jego ręce umazane były świeżą krwią, a włosy ulizane, wyglądały jakby miały zaraz mu odpaść. Uśmiechnął się dumnie.
Nie byłem w stanie się odwrócić. Zamknąłem oczy, ale on wciąż tam był. Stał za mną, a ja czułem jego zimny oddech na moim ramieniu.
Liczyłem oddechy.
Jeden, dwa, trzy, cztery.
Winda zatrzymała się na jedenastym piętrze, a ja po prostu z niej wyszedłem.
Co dzieje się z człowiekiem po śmierci? Znaczy, czy umiera i po prostu odchodzi do lepszego świata? To chyba byłoby zbyt proste, prawda? Ten człowiek musi się namęczyć. On musi zrobić coś, aby dostać się do nieba. Zapewne jest to ciężka praca, dlatego tak wiele dusz błąka się samemu po tym popieprzonym świecie.
Cały dzień spędziłem pisząc epilog.
A nocą zaczęła mnie nękać bezsenność. Bałem się zasnąć i jakiś tajemniczy głos w mojej głowie mówił mi, że zaczynam wariować.
Nie byłem na to wszystko gotowy. Jeszcze nie teraz.
O czwartej trzydzieści cztery usłyszałem pukanie do drzwi i ciche łkanie. Wiedziałem, że za drzwiami jest Jongin, ale co mogłem zrobić. Jakie miałem wyjście wśród miliona obłąkanych dusz skoro Jongin był jedną z nich.
Otworzyłem mu drzwi. Siedział na ciemnym korytarzu i płakał.. Za oknem, koło nieszczęsnej windy mogłem dostrzec moje ukochane miasto pogrążone w mgle wschodzącego poranka.
Jongin podniósł wzrok i nasze spojrzenia się spotkały. Nie byłem na niego zły, czy chowałem jakąś urazę. Po prostu może chciałem się od niego uwolnić. Może tego najbardziej pragnąłem.
-Jongin-ah?
Wpatrywałem się w łzę, która spłynęła po jego policzku. Światło późnego księżyca oświetlało tylko jego twarz. Była zmartwiona i chciałem mu pomóc; przytulić go, ale czy było mnie na to stać?
I wtedy to zobaczyłem, a panika w moim oczach przerodziła się w czyste przerażenie.
-Jongin?
Cofnąłem się o krok do tyłu, kiedy jego wzrok śledził każdy mój ruch.
Jego dłonie. Dłonie, które tak bardzo kochałem, ponieważ były czystą sztuką, teraz obijały się szkarłatem krwi.
Bałem się.
I prawda jest taka, że ja nie bałem się kilku straconych oddechów, opowieści o duchach, czy pełni księżyca. Bałem się tego Kim Jongina z krwią na rękach i z łzami w oczach.
Wstał powoli robiąc jeden krok w moją stronę.
On mnie błagał swoim spojrzeniem, abym go nie osądzał, abym nie pytał tylko zamknął go w swoich ramionach, ale ja nie mogłem tego zrobić. Nie mogłem zrobić czegoś, co napawało mnie strachem.
Znów cofnąłem się o kilka centymetrów.
Zabolało go to. Zamknął oczy i westchnął żałośnie jakby czekał na cud.
-Proszę, Sehun-ah. - wyszeptał cichutko, tak, że nawet mgła nie była w stanie nas spowić.
Kiwnąłem głową zgadzając się, ale poszedłem pierwszy, a on dopiero potem za mną. Zamknął za sobą drzwi, a ja usiadłem w pogrążonym w mroku salonie naprzeciwko balkonu. Jongin natomiast klęknął przede mną..
Nie wiem, czy to co w nim zobaczyłem było szczerymi intencjami. Śmiałem w to wątpić, ale musiałem go o to zapytać.
-Co się stało?
Zawahał się jakby nie był pewien na ile procent może mi zaufać. Pokręcił lekko głową na znak rezygnacji i znów wybuchnął płaczem. Nie pocieszyłem go, nie po to tutaj byłem obok niego.
Choć każda komórka mojego ciała walczyła z tym, aby go przytulić.
-Sehun, ja...zrobiłem coś bardzo złego - powiedział pomiędzy głębokimi oddechami będącymi próbą samouspokojenia się.
-Co zrobiłeś? - zapytałem poważnie i pewnie.
Spojrzał na swoje dłonie i znów załkał. A ja wciąż byłem nieporuszony.
-Nie chciałem tego zrobić, przysięgam.
-Co zrobiłeś?
Oddychałem.
-Zabiłem człowieka.
Tamtej nocy nie potrafiłem zasnął już w ogóle. Do rana wpatrywałem się w sufit mojej sypiali, podczas, gdy za ścianą morderca ronił łzy żalu. Nie bałem się, to też nie było tak, że nie miałem świadomości, że coś z nim jest nie tak. Wiedziałem to od początku, ale nie chciałem zaprzątać sobie tym głowy. Nie zapytałem jak, kogo, gdzie i co zrobił z ciałem. Nie musiałem tego wiedzieć.
Ale brakowało mi Kim Jongina.
Jego i tych kilku dodatkowych oddechów.
Rankiem Jongina już nie było. Nie pozostawił po sobie żadnego znaku życia. Nie było zaparzonej kawy, karteczki, listu. Była tylko plama krwi na białej zasłonie i kilka absurdów z wczorajszej przyszłości.
Zabawne w jaki szybki sposób mój świat nagle stał się pusty. A to wszystko przez jednego człowieka. Jednego człowieka.
Absurd.
Po wypiciu mocnej kawy i wypaleniu całej paczki papierosów usiadłem do pisania. Nie wiem ile zajęło mi skończenie epilogu, ale to zrobiłem. Pamiętam, że tylko kilka razy odciągnąłem się od laptopa. Wpatrywałem się wtedy w zachodzące z każdą godziną słońce.
Był ostatni dzień października tego dziwnego dla mnie roku.
Za oknem z każdą mijającą godziną robiło się ciemniej, a mgła spowiła całe miasto odsłaniając tylko ugwieżdżone niebo. Było w tym niebie coś tak magicznego, że nie mogłem on niego oderwać wzroku.
Może było jednym z absurdów.
Kiedy przez moje palce przepłynęło ostatnie słowo wielkiego dzieła wszystko się jakby skończyło. Cisza zaległa mnie dookoła. Uspokoiłem się. Wysiłek i trud stał się teraz nagrodą tak wielką i przeze mnie upragnioną, że aż się uśmiechnąłem.
Skończyłem,
Napisałem poemat o ludzkich spojrzeniach w niebo, o pożegnaniach tysiąca jesiennych oddechów, o życiu, które łamie się na pół, o wojnie, która niszczy egzystencję.
I pokochałem to. Pokochałem te spojrzenia, pożegnania i złamane zycia. Pokochałem zniszczoną egzystencję, ponieważ w tym istnieniu tylko to było moim azylem.
Odetchnąłem spoglądając w mgłę, która oddychała miastem. To wszystko było takie piękne.
I musiałem, ja musiałem o tym porozmawiać z Kim Jonginem. Musiałem wykrzyczeć mu, że kocham pisać, że kocham smutek i śmierć. Musiałem.
Ale kiedy stanąłem pod drzwiami jego mieszkania coś się zmieniło. Korytarz był ciemniejszy niż zwykle. Lamy już dawno przestały oświecać podłoże, a winda stanęła w miejscu. Za oknem było coś, co przypomniało mi noc. Ale nie była to noc. Drzwi przede mną były ciemne i przerażające.
Ale ja musiałem.
Kiedy zapukałem nie usłyszałem żadnego dźwięku. Nie było go? Znikł? Rozpłynął się? Wyszedł?
Mimo to było otwarte. Nacisnąłem klamkę cicho i delikatnie, aby nie zakłócić ciszy.
-Jongin-ah? - wyszeptałem w mrok.
Nie widziałem własnych butów. Z nieznanego dla mnie powodu moje serce zaczęło bić szybciej, a umysł się bał. Może nagle stałem się człowiekiem?
-Jongin…?
Zrobiłem krok do przodu mimo dudnienia krwi w moich uszach.
Dlaczego się bałem? Dlaczego tak kurewsko trzęsły mi się ręce?
-Jongin… - prawie załkałem idąc prosto przed siebie do salonu z dużym oknem przez które struga światła księżycowego i mgły oświetlało niewielką część podłogi.
Ale kiedy tam spojrzałem - stanąłem.
I chyba przestałem oddychać.
Nie wiedziałem, czy miałem uciekać, zadzwonić po policję, czy umrzeć. Nie wiedziałem, ale podszedłem bliżej.
Ciało Lee Taemina leżało na jasnej panelowej podłodze. Nie było zaplamione wszędzie krwią, czy poćwiartowane. Ono po prostu leżało. Skóra była blada, oczy otwarte, a usta jakby chciały coś powiedzieć otwarte lekko.
Jongin go zabił, prawda?
Nie musiałem się upewniać.
Zamknąłem oczy, ale kiedy znów spojrzałem na trupa przede mną zobaczyłem jaki jest piękny, gdy światło księżyca oświetla jego zgrabny nosek i pulchne policzki.
Absurd wykreowany przez śmierć.
Uklęknąłem przed nim i dotknąłem jego dłoni. Była zimna i sucha. Uśmiechnąłem się lekko, a potem pociągnąłem go lekko za sobą w stronę wyjścia. Ciało było ciężkie, ale z jakiś niewiadomych dla mnie przyczyn jednocześnie lekkie, jakbym nagle dostał porywu magicznej energii.
Za Lee Taeminem ciągnęła się stróżka krwi. Został ugodzony nożem w serce. Jakże prowizorycznie, Jongin.
Wpakowałem go do windy i nacisnąłem odpowiedni guzik. Przez moment zacząłem się zastanawiać jak pięknie musi wyglądać ślad krwi, który pozostał na korytarzu piętra jedenastego.
W windzie spoglądałem na siebie w lustrze.
Byłem piękny. Czysty i zdesperowany co do ostatniej kropli krwi. Jak diament.
Ale powróciłem. Chyba sam stałem się Kim Jonginem z błyszczącymi oczyma i cudownym uśmiechem.
Winda zatrzymała się na parterze. Chwyciłem dłoń trupa i pociągnąłem go za sobą za główne drzwi. Stamtąd na tył wieżowca, gdzie był wilki plac.
Moje ręce trzęsły się, kiedy go tam zaciągałem i pobiegłem do piwnicy po łopatę.
Wszystko działo się za szybko. W jednej sekundzie byłem przerażony ciałem Lee Taemina, które było lodowate, a w drugiej kopałem dół, aby oczyścić Kim Jongina z zarzutów.
Mgłą chroniła mnie przed oczami ludzi. Późna godzina też stała się jakby bardzo pomocna. Dół nie był duży, ale moje ciało szybo sobie z tym poradziło. Wkopałem do niego ciało Lee Taemina. Leżało tam, krwawiąc jakby wciąż żyjące, ale inne. Bardzo inne.
-Przepraszam. - powiedziałem, a potem zacząłem zakopywać dół. Mój oddech tworzył kłęby pary w tą mroźną, dziwną noc. Poszło mi to szybko. Po prostu go zakopałem i udeptałem ziemie. Nie wiem ile czasu mi to wszystko zajęło, czy ktoś mnie wiedział. Nie obchodziło mnie to, ale kiedy się odwróciłem zobaczyłem go.
Mężczyznę, którego wcześniej spotkałem przed sklepem i potem w windzie. Uśmiechnął się do mnie, a jego długi czarny płaszcz tarzał się po ziemi.
-Piękne, prawda? - spojrzał na moje ubrudzone ziemią dłonie. - Sehun-ah.
Nie spuszczałem z niego wzroku. Nie chciałem z niego spuszczać wzroku. Emanował bezpieczeństwem, choć mój oddech szalał.
-Wiesz, to zabawne. - powiedział - Napisałeś dzieło swojego życia, prawda? Udało ci się, choć nie robiłeś tego dla sławy, czy pieniędzy. Robiłeś to dla siebie, ale udało się. Musisz być z siebie dumny.
-Czego chcesz? - zapytałem cicho.
-Ja? Niczego. Chcę ci tylko pogratulować. Jestem prawdziwym pisarzem.
-Nie jestem pisarzem, jestem-
-Poetą, wiem. - dokończył za mnie zdanie - Ale czy to aż tak bardzo się od siebie różni? Nie sądzisz, że to właściwie to samo? Wiesz, podziwiam cię. Pisałeś, aby oddychać. I oddychasz. To daje ci życie, ale jednocześnie jest dla ciebie siłą destrukcyjną. Robiłeś coś co pozwala ci oddychać, ale jednocześnie cię zabija. Jaki absurd, ale ty kochasz absurdy. Może...Może to dobrze. Ale może też okazać się, że straciłeś wiele cennych oddechów. I dopóki nie zatoniesz, nie odzyskasz ich. A szkoda, szkoda… Cóż, ja chyba będę się już zbierać. Mam jeszcze parę spraw do załatwienia. Dobrej nocy.
Ukłonił się i odszedł w mgłę.
A z nim moje oddechy.
Moje serce biło kilka milionów razy na sekundę, kiedy biegiem zamknąłem się w moim mieszkaniu. Wszystkie zamki, jakie miałem przy drzwiach antywłamaniowych zostały dobrze i dokładnie zamknięte. Trząsłem się i było mi zimno, a świt nie chciał przyjść. Słońce nie chciało znów zalśnić, aby mnie ocalić. Chyba wariowałem.
Poszedłem do sypiali i usiadłem przed laptopem. Musiałem wysłać mój poemat redaktorowi. To był ostatni. najważniejszy etap. Nie sprawdziłem dokładnie błędów, po prostu kliknąłem wyślij. I to było tyle. Teraz musiałem tylko czekać do świtu, aż dostanę odpowiedź.
Wyobraziłem sobie jak redaktor smacznie śpi ze swoją żoną obok siebie. Kiedyś ją spotkałem. Była ładna i miała piękny uśmiech. Napisałem o niej wiersz. Ale wyrzuciłem go zanim zdążyłem na niego spojrzeć. Chyba był dobrym utworem.
Ludzkie życie jest głupie. Dlatego zostałem poetą. Tak, to był mój własny wybór. Nie trzeba mieć talentu, aby pisać. Trzeba umieć tylko okłamywać ludzi, że to co beznadziejne jest piękne. Ale oni wierzą we wszystko, co przekracza ich granice poznania.
Czy byłem pisarzem, czy poetą? Nieważne. Ważne było to ile oddechów dzięki pisaniu zyskałem.
Poszedłem do salonu, aby spotkać się z nim. Wiedziałem, że tam będzie. Nie musiałem się upewniać. Po prostu byłem z tym wszystkim pogodzony. Przecież skończyłem moje wielkie dzieło.
Stał tam oświetlany przez księżyc i gwiazdy. Był cudowny i prawdziwy, nie tak jak ci wszyscy papierowi bohaterzy.
-Jongin. - wyszeptałem stając na przeciwko niego.
-Wiesz- zaczął - lubię twoje poematy. Są jakieś realne w inny sposób. Dają mi wiele czasu na rozmyślenia.
-Dziękuję. - spojrzałem mu prosto w oczy.
-Ale wiesz co, Sehun? - zrobił krok w moją stronę. - To kurewsko śmieszne. Robiłeś coś, co cię zabijało.
-Musiałem.
Kolejny krok bliżej.
-Też tak sądzę.
-Cieszę się. - przełknąłem głośno ślinę, trząsłem się, a moje dłonie się pociły.
-Boisz się? - zapytał cicho podchodząc jeszcze bliżej.
Nie odpowiedziałem i sam nie pytałem. Nie potrzebowałem odpowiedzi, które nic dla mnie nie znaczą skoro wszystko było na krawędzi.
-Sehun-ah? - jego oddech połaskotał moje obojczyki.
-Hm?
-Sądzę, że to już koniec. - wyszeptał.
Kiwnąłem głową.
Kim Jongin złożył motyli pocałunek na mojej szyi. Przeniósł wzrok w prawo, a ja podążyłem za nim.
Balon i biała zasłona przesączona krwią.
-Jongin-
-Czyja? Twoja.
Moja krew.
-Tak bardzo kochasz absurdy. - podszedł bliżej zasłony, a ja za nim. - Ale jednocześnie tak bardzo się zniszczyłeś.
-Nie żałuję.
Uśmiechnął się lekko.
-To dobrze.
Podszedłem bliżej, aż w końcu dotknąłem zasłonę dłonią. Zostawiła ślad na mojej bladej skórze. Poczułem ramiona Jongina, które oplatają moje ciało.
-Sehun-ah. Wiesz, co jest najbardziej absurdalne? Moja miłość do ciebie, która jest destrukcyjna, tak samo jak pisanie było destrukcyjne dla ciebie.
Słona łza spłynęła po moim policzku.
-Shhh, Sehun-ah. Pisanie sprawiało ci ból, a moja miłość do ciebie mnie sprawiła ból.
Zamknąłem oczy, kiedy poczułem metalowy przedmiot przy moim sercu.
-Ale shh, Sehun-ah. Już jest w porządku, już jest dobrze. To koniec bólu. Skończyłeś pisać dzieło swojego życia. Teraz już nie musisz oddychać.
Płakałem trącać oddechy.
-Teraz możesz przestać oddychać.
Ból.
Zamknąłem oczy jeszcze raz.
I naprawdę przestałem oddychać.
Nie było wiadomości, połączeń telefonicznych, listów. Nikt nie zainteresował się moim zniknięciem. Nie usłyszałem ani słowa o tym w lokalnych wiadomościach, czy w radiu. Nikt mnie nie odwiedził. Nikt nie zaprzątał sobie mną głowy. Nie było pytań. Nie było odpowiedzi.
Za to za oknem była jesień. Liście powoli kończyły swój bieg, a powietrze stało się jakby bardziej zatrute. Ludzie rzadziej wychodzili z domu, spędzali czas na oglądaniu się wstecz. Tylko ja byłem na tyle silny, ale pchać się przez wspomnienia do przodu. Bez zastanowienia. Kiedy za oknem krople deszczu grały symfonie, ja pisałem.
Byłem poetą. Nie pisałem znanych całemu światu sonetów, czy pieśni. Pisałem to, co tylko ja byłem w stanie dostrzec. To była moja praca. Pisałem ludźmi. Nie przesiadywałem kilku godzin na filozofowaniu jak wszyscy artyści. Nie spędzałem nocy na bezsilnych łzach. Za to, kiedy szedłem ulicą w każdym człowieku widziałem historię.
Pisałem o nich poematy.
▲▼
Rok ten był swoiście nieswój. Pamiętam, że kilka razy z rzędu trafiłem do szpitala z powodu przemęczenia związanego z brakiem snu. Pisałem po nocach, ponieważ tylko wtedy słońce nie raziło egzystencji moim papierowych bohaterów. Lekarze ostrzegli mnie, że może się to bardzo źle skończyć, ale ja lubiłem nieszczęśliwe i złe zakończenia. Epilog był dla mnie dumą. Kiedy pisarz pisze epilog czuje wibracje wszelakich historii i jesiennego wiatru. To było jak długo oczekiwane spełnienie, ekstaza istnienia zapisanych kartek.
Pamiętam również, że tego właśnie roku nie spotkałem się z nikim. Siedziałem codziennie w domu, w tych pięknych czterech ścianach pomalowanych na niebiesko i przyglądałem się jak pająk tka sieci w każdym z możliwych kątków. Nie było to melancholijne, ale było zapewne trudne. Ale w tym była magia, ponieważ nie lubiłem ludzi. I nie miałem w zamiarze ich polubić.
▲▼
W poniedziałkowy, przesączony jesienną depresją poniedziałek wszedłem do jednego z znajomych mi sklepów w pobliżu mojego apartamentu. Słońce tego dnia jakby zmalało i ostatecznie zniknęło za warstwą grubych ciemnych szarych chmur. Było przyjemnie.
Przywitał mnie zapach jaśminu i dzikiej róży.
Lubiłem róże. Były krwiste i posiadały kolce. Tak idealnie obrobione i tak idealnie raniące.
-Dzień dobry. - głos sprzedawcy był stary i oblazły. Człowiek podeszłego wieku, z siwą brodą, zarabia na utrzymanie sprzedając jedzenie. Nic w życiu nie osiągnął. Niczego nie pokonał, nie zwyciężył. Cienias, bez pieniędzy, rodziny i z depresją. Człowiek.
-Dobry. - mój głos z kolei był zachrypnięty, ciężki. Nie odzywałem się do nikogo od kilku tygodni. Chyba po prostu za bardzo kochałem ciszę.
-W czym mogę pomóc?
Uśmiechnąłem się blado. Przynajmniej on chciał mi pomóc. Szkoda, że jedyny.
Rozejrzałem się dookoła, aby poszukać czegoś konkretnego. Po co ja właściwie tu przyszedłem.
-Poproszę paczkę L&M Red; od razu pięć paczek.
Mężczyzna spojrzał się na mnie z lekką obawą.
-Spokojnie, nie mam zamiaru spalić okolicznego parku, ani wypalić ich w ciągu jednego dnia.
Odetchnął z ulgą i zrealizował moje zamówienie. Robił to dość mozolnie, więc postanowiłem trochę rozejrzeć się po sklepie, który wyglądałem bardziej przypominał dom Indianina. Z sufitu zwisały płachty indyjskich materiałów. Zakamarki między regałami były ciemnie i słabo oświetlone, ale wspaniale pachniały. Pachniały deszczem. Uśmiechnąłem się lekko. Lubiłem te klimaty, lubiłem, kiedy wszystko wokół mnie stawało się kolorowe, odmienne od budującej świat szarej masy.
Starszy mężczyzna przygotował moje zakupy. Zapłaciłem grzecznie, jak miałem w zwyczaju i chciałem wyjść.
Ale coś mnie zatrzymało.
Za oknem, z prawej strony, gdzie zwężała się uliczka; tam stał mężczyzna. Nie widziałem jego twarzy. Widziałem tylko jego budowę ciała. Był wysoki i anorektyczne chudy. Miał na sobie długi, czarny sweter i palił papierosa. W pierwszym przepływie mojej egzystencji zrozumiałem, że chyba było ze mną coś nie tak. Ponieważ zobaczyłem także kobietę. Jej twarz była zakryta, ukryta pod milionem czarnych płachtów szala. Była niska i krzyczała.
Niczego więcej nie dostrzegłem.
A potem wyszedłem ze sklepu.
I nagle, jakimś niezrozumiałym cudem obróciłem się za siebie.
Gdy wychodziłem do sklepu był poranek, a teraz było już ciemno.
Nie pamiętam także, kiedy znalazłem się w domu.
A przede wszystkim jak się w nim znalazłem.
▲▼
Gdy poeta tworzy utwór, to nie ma znaczenia jak bardzo inny, pozbawiony formy jest. Liczą się tylko słowa. Moje słowa zawsze były złe; niszczycielskie. Nie pisałem tego, co niszczyło innych. Pisałem to, co niszczyło mnie. Nie były to zwykłe poematy, to były tajemnice. Ludzkie historie zapisane moimi słowami. Nie były to wyniosłe słowa. Nie byłem poetą, który tworzy wielkie dzieła; podkreślałem to na każdym kroku. Byłem po prostu sobą. Takim jakim byłem i jeśli definicja poety mnie z tego kręgu wykluczała, to nie miałem nic przeciwko. Nie przeszkadzało mi to.
Ważne, że oddychałem.
▲▼
Obudziło mnie uporczywe pukanie. Nie było to dziwne, ponieważ do mojego apartamentu co chwilę ktoś pukał. A ja nigdy nie otwierałem.
Listy pozostawały w skrzynkach. Schodziłem po nie w nocy, kiedy pod jasną osłoną księżyca nie musiałem obawiać się, że spotkam na swojej drodze ludzi.
Tym razem jednak to pukanie, było tak bardzo uporczywe, natarczywe i tak bardzo wyrwane z otaczającego mnie literackiego świata, że podszedłem do drzwi i otworzyłem je bez wahania byle by tylko dali mi spokój.
Na korytarzu stał mężczyzna. Nie znałem go. Dlatego troszkę się zdziwiłem jego obecnością.
-Dzień dobry. - przywitał się. - Oh Sehun, prawda? Jestem Kim Jongin. Wprowadziłem się dzisiaj; mieszkanie obok. Chciałem się przywitać.
Wtedy nie wiedziałem, że Kim Jongin będzie tym, który napisze za mnie moje ostatnie dzieło.
Ale gdybym wiedział - wciąż bym tego nie żałował.
▲▼
Kim Jongin był tajemnicą. Od pierwszego dnia naszej znajomości wyczuwałem w nim coś, co budziło niepokój, ale uspokajało strach.
Kim Jongin był kontrastem. Był absurdem wymalowanym ciemnymi kolorami jesiennych liści.
Był też mężczyzną, którego po prostu poznałem na korytarzu w jeden z wielu jesiennych dni. Nie był to wyjątkowy dzień. Padało, ale w jakiś magiczny dla mnie sposób, to był też dzień, w którym zrozumiałem, że życie było nam dane setki milionów lat temu.
A my wciąż jesteśmy zacofani.
▲▼
-Wiesz, Sehun. - Kim Jongin uśmiechnął się biorąc łyk kawy z białego kubka - Nie sądziłem, że ktoś tak młody może być pisarzem.
-Poetą - poprawiłem go zapalając papierosa - Nie jestem pisarzem, tylko poetą. Pisarze to ścierwa.
-Ale przecież książki są wspaniałe. Ludzie wolą je czytać, niż sięgnąć po tomik poezji. - spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
-Właśnie dlatego pisarze to ścierwa. Tworzą książki, które nazywają dziełami literackimi, ale robią to tylko dla pieniędzy. W dzisiejszych czasach każdy może napisać książkę, Jongin. Sztuka polega na tym, aby pisać coś, czego nikt inny nie napisze. Masz wtedy pewność, że jesteś uniwersalnym. Tylko...ta sztuka jest niemożliwa, ponieważ teraz jest tak, że każdy i tak tworzy to samo.
-Mówisz, jakby ktoś kiedyś cię splagiatował. - westchnął poprawiając się na krześle, które swoją drogą było twarde i niewygodne, ale miało dla mnie sentyment, więc go nie wyrzuciłem.
-Bo tak było.
-Przykro mi.
-Nie musi ci być przykro, Jongin. Nie splagiatowali mi dzieła. Splagiatowali moją osobę. Był taki jeden facet, wiesz. Nie pamiętam nawet jak się nazywał. Był świrem, który sądził, że jest w stanie pisać poematy piękniejsze niż moje. Ale nie był w stanie. Chciałby być lepszy. Byłem jego progiem, Jongin. A on chciał ten próg przeskoczyć.
-”Uczeń przerósł mistrza”?
-Chciałyby, ale nie sądzę, że mu się uda, ponieważ jest między nami różnica. Jongin, wiesz? Wielka otchłań, różnica. On pisze tylko po to, aby być lepszym. Sądzi, że jesienne liści,czytanie książek, spacery, wrażliwość, płakanie po nocach, sentymentalność i melancholia uczynią go artystą, ale to gówno prawda. On nigdy nim nie będzie. Ja będę nim zawsze. Wiesz dlaczego? Bo ja mam powód dla którego pisze i jest to powód tak bardzo trudny i przywołujący najgorsze wspomnienia, że gdyby on o nim usłyszał - płakałby. Moje życie nie jest kolorowe, a pisanie mnie uratowało. Ja nie wyglądam na poetę. Jestem zwykłym dwudziestoczteroletnim facetem z podwyższonym ego i obsesją na punkcie fajek. On - stara się zawsze pokazywać, że nim jest. Ale to znów kurewsko gówno prawda. On się wypali, ja będę oddychać. I wiesz, co Jongin? Gdybyś kiedy kiedykolwiek chciał pisać pamiętaj o jednej rzeczy: Pisz bo to ci pozwala oddychać, a nie dlatego, żeby wszyscy inni wokół zatonęli.*
Zamilkliśmy na jedną krótką chwilę.
-Nawet jeśli on będzie cię niszczył...zatoniesz? - zapytał po chwili.
-Nie. Ja nigdy nie tonę. Ja oddycham, Jongin.
▲▼
Drżącymi dłońmi wyciągnąłem ostatniego papierosa z biało-czerwonej paczki. Uśmiechnąłem się pod nosem i sięgnąłem po zapaliczkę, która zawsze znajdowała się w tym samym miejscu - na mikrofalówce. Tym razem- nie było jej. Nie byłem zdziwiony, czy zakłopotany. Po prostu było to dla mnie dziwne. Rozejrzałem się powoli dookoła, aby nie przegapić ani jednego elementu naszego popieprzonego świata.
Znalazłem ją.
Leżała na parapecie.
Jednak to nie na nią jako pierwszą zwróciłem uwagę.
Balkon był otwarty. Białe, satynowe zasłony powiewały lekko przez jesienny, wieczorny wiatr. Za oknem roiła się czerń. Ten widok był typowy, smutny i zgorzkniały, ale coś było nie tak.
W miarę jak przypatrywałem się strzępkowi materiału coś się zmieniało.
Materiał ruszał się lekko. I przez moment pomyślałem, że coś ze mną nie tak, kiedy na śnieżnobiałej płachcie zobaczyłem krew.
Nie byłem typem człowieka, który się boi. Ja się nigdy nie bałem, ale coś w moim organizmie mówiło mi, że jest coś nie tak. Usłyszałem to gdzieś daleko, nie jestem pewny gdzie, ale spadło na mnie szybko i boleśnie. To tak jakbym zamknął oczy i otarł dłoń z kurzu, który osiada się w każdej sekundzie. Moje serce nie zabiło szybciej - ono się straciło w dniach wczorajszych i przyszłych również. Nie było wewnętrznego krzyku, czy zmartwień. Był tylko huk w mojej głowie.
Zrobiłem jeden krok w stronę balkonu, a plama krwi powoli, lekko rozpływała się coraz bardziej.
Pamiętałem ten widok.
To były wspomnienia.
-Sehun?
Moment, w którym się obróciłem i zobaczyłem Kim Jongina był trudny; nigdy potem go nie polubiłem.
Spojrzałem z powrotem na balon, ale krew zniknęła. Byłem tylko ja i Kim Jongin.
-Stało się coś? - zapytał podchodząc bliżej; lekko.
Pokręciłem delikatnie głową i chwyciłem zapalniczkę z parapetu. Musiałem zapalić.
Jongin się nie odezwał. Spoglądał na mnie, jak drżącymi dłońmi usilnie próbuję zapalić papierosa.
Może to czas był zabójcą.
▲▼
Moja znajomość z Kim Jonginem była poematem. Nie mogę powiedzieć, że była to łatwa znajomość. Poematy również nie są łatwe, czasem trzeba się natrudzić, aby je zinterpretować. Ta znajomość nie była też fascynująca; nie byłą pełna uśmiechów, oddechów, szybszego bicia serca. Poemat jest pusty i zakurzony; nie potrzebuje uczuć. Ta nasza mała znajomość - ona była historią nas obojga - jak poemat bywa historią pewnych ludzi, których sam zapisuję jako poeta.
Nie mogłem powiedzieć na ile procent była ona destrukcyjna, jak moje poematy, ale mogłem stwierdzić jego.
Nie można było jej żałować.
Tak jak nie można żałować napisania własnego dzieła.
▲▼
Tydzień później, w jesienny poniedziałkowy poranek otworzyłem oczy. Spostrzegłem, że deszcz maluje nasze wspólne chwile paletą ciemnych i pełnych wspomnień barw. Spostrzegłem, że za oknem nie dostrzegam już poematów pełnych; lecz tylko epilogi. Widziałem w tych wszystkich ludziach epilog mojego poematu. Szukałem długo tego właściwego i najważniejszego, ale ciężko było mi cokolwiek znaleźć. Wpatrywałem się w ich twarze przesączone strachem i chłodem. Dostrzegałem tylko smutek i kilka oddechów.
Oni nie oddychali; oni chcieli oddychać.
▲▼
W nocy tego samego dnia postanowiłem coś zmienić. Pragnąłem większej ilości absurdu, a mniej chaosu. Zapaliłem papierosa z nowej paczki i sięgnąłem po zapalniczkę.
Nie było jej tam.
Była na parapecie; obok balkonu.
Uśmiechnąłem się lekko i ruszyłem na spotkanie z diabłem.
▲▼
Drzwi do mieszkania Kim Jongina były lekko uchylone. Korytarz, pokryty białą, odchodzącą farbą, wydawał się odosobniony, ale ustabilizowany. W każdym z możliwych kątków pająki tkały sieci, a zeschnięte kwiatki na parapecie - niepodlewane od trzech miesięcy po śmierci sąsiadki, w której mieszkaniu znajdował się teraz Kim Jongin - uschły. Brakowało im życia; wody. A przecież za oknem było jej mnóstwo w te jesienne, ciemne i zimne dni. Uśmiechnąłem się na ten absurd.
Zaczynało się układać.
Przez uchylone drzwi niewiele mogłem zobaczyć. W jego mieszkaniu było jasno. Ściany przebijały się śnieżnobiałą bielą. Usłyszałem głosy, które stamtąd dochodziły. I cóż, uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy oczyściły się i okazały się być jękami tworzonymi w dobie jakieś przyjemności. I przez chwilę zastanawiałem się czy to Jongin kogoś pieprzył, czy to ktoś pieprzył Jongina. Nie było to aż tak bardzo istotne, ale w jakiś głupi sposób skojarzyło mi się z absurdem, a ja łaknąłem absurdów.
Postanowiłem wrócić do siebie. Nie miałem zamiaru oczekiwać na jakiś rozwój wydarzeń. Choć nasłuchiwałem, ponieważ zależało mi na spotkaniu z Jonginem jak najszybciej. Chciałem poinformować go o moim ważnym odkryciu związanym z dziełem, któremu brakowało epilogu.
Epilog Niebieskiego nieba było moim ważnym tekstem. Był to poemat czysty, pełen parafraz, anafor, epitetów i metafor, ale nie był głęboki, czy przejmujący. Był łatwy i nie zawierał niezrozumiałej treści. Był taki jak sobie go sam wymarzyłem. Problem był jednak w tym, iż ja nie potrafiłem napisać do niego epilogu. Szukałem go wszędzie, ale wciąż pozostał dla mnie nieodnaleziony. Jongin powiedział, żebym zaczekał, że na pewno coś znajdę, ale ja nie byłem pewny. Nie mogłem być pewny. Jednak tego dnia natrafiłem na pewną wskazówkę związaną z epilogiem. I wręcz musiałem porozmawiać o tym z Jonginem, ale on ja na złość nie mógł mnie wysłuchać.
Nie byłem typem człowieka, który marnuje czas, więc po prostu usiadłem przed laptopem, na balkonie, przykryty białym kocem i zacząłem pisać, a minuty zamieniły się w słowa.
Kilka tysięcy słów później usłyszałem pukanie do drzwi. Wiedziałem, że to chłopak, więc odkrzyknąłem, że jest otwarte. Nasłuchiwałem jak drzwi się otwierają. Tylko, że chwilę później nie usłyszałem dźwięku, którego bym się spodziewał. Nie dotarł do moich uszu charakterystyczny powiew wiatru, szurnięcie trampek o panele, ani jego oddech.
Zamarłem, a słowa znów stały się minutami.
Mój oddech się uspokoił. Ale w głębi siebie byłem gotowy na wszystko, co może samoczynnie tworzyć się wokół.
-Jongin? - wyszeptałem, choć miałem pełną świadomość, że chłopaka tu nie było.
Nie było go nigdzie.
A potem zobaczyłem ciemność.
▲▼
-Sehun? Sehun-ah?
Otworzyłem powoli oczy, a moje serce znów zaczęło bić. Moim oczom ukazał się Kim Jongin, którego przenikliwe, brązowe oczy wpatrywały się głęboko we mnie. Wyglądał na spokojnego.
-W porządku? - zapytał i podał mi dłoń, a ja chwyciłem się go i powoli wstałem.
Pokiwałem lekko głową, ponieważ nie czułem się źle , było w porządku.
-Co się stało?
Jongin spojrzał na mnie niepewnie, a potem z kuchni wyszedł nieznany mi chłopak z kubkiem czegoś parującego w dłoni. Miał na sobie białą koszulę i czarne spodnie, a jego blond włosy były starannie ułożone w nieładzie. Uśmiechnął się lekko, kiedy nasz wzrok się spotkał.
Jongin od razu się zniecierpliwił.
-To Teamin, mój przyjaciel. Weszliśmy, ponieważ twoje drzwi były otwarte, a ty leżałeś bez przytomności na ziemi pod balkonem. - wyjaśnił chłopak.
-Zrobiłem ci herbatkę - uśmiechnął się nowo poznany. - Lee Taemin.
-Oh Sehun - przedstawiłem się z udawaną miłą twarzą. Nie byłem miły i nie chciałem być dla niego miły. Co on w ogóle robił w moim mieszkaniu.
-Jongin mówił, że jesteś pisarzem. - odezwał się, kiedy postawił kubek obok mojego łózka na szawce nocnej.
-Poetą. Nie pisarzem. Poetą. - poprawiłem go, chcą wykrzyczeć, aby ludzie przestali mylić poetę z pisarzem.
Lee Taemin uśmiechnął się znów i nic więcej nie powiedział. Usiadł obok Jongina.
-Może powinieneś iść do lekarza, Sehun. - odezwał się Jongin po kilkuminutowej ciszy. - Takie omdlenia nie są normalne. To może być coś poważnego.
Zaśmiałem się w duchu. Czy Kim Jongin właśnie się o mnie martwił? Jaki piękny absurd. Kilkanaście minut temu pieprzył tego chłopaka, a teraz twierdzi, że się o mnie martwi.
Kochałem absurdy. Och, jak bardzo.
-Tak, pójdę. - odchrząknąłem.
Jongin posłał mi uśmiech.
Przez ten tydzień naszej znajomości nigdy nie zwróciłem uwagi na jego uśmiech. W ogóle nie zwracałem uwagi na jego wygląd. Ale w tamtym momencie spojrzałem na niego jeszcze raz i zobaczyłem młodego chłopaka o wysokim wzroście, ciemnej skórze, czekoladowych oczach, brązowych włosach i roztrzepanych marzeniach.
Był kimś, kim ja zawsze chciałem być.
Cholerny Kim Jongin.
-Chyba pójdę spać. - wymamrotałem, chcą, aby sobie poszli.
Taemin nie został tym urażony, chyba nawet nie zrozumiał, że właśnie wyrzucam go z domu, ale w oczach Jongina dostrzegłem coś na kształt bólu. Bólu nieodługowanego, bólu, który osiada się łęboko na dnie duszy i nie wyjdzie z niej cokolwiek byś obił. Będzie tam zawsze.
Najtrudniej jest wybaczyć samemu sobie.
I spieprzyłem to, ponieważ po tym nie potrafiłem sobie wybaczyć.
▲▼
Następnego dnia Kim Jongin mnie nie odwiedził. Nie zjawił się w drzwiach mojego mieszkania; nie zrobił mi kawy i nie przypomniał, że mam do napisania epilog, ponieważ redaktor mnie ściga już od miesiąca.
Zaśmiałem się z sarkazmem leżąc w łóżku, które powoli stawało się moim własnym, idealnym azylem.
Może to ze mną było coś nie tak? Może byłem idiotą, ponieważ gdzieś między tym długim tygodniem, a wypalonymi papierosami zdałem sobie sprawę, że Jongin owinął mnie sobie wokół palca. Nigdy nie podlegałem ludziom, ale teraz, kiedy go nie było, zobaczyłem to. Robiłem wszystko o co mnie poprosił. Właściwie, robiłem wszystko to, czego on chciał. Kiedy mówił, żebym pisał - pisałem, kiedy mówił, żebym zapalił - paliłem, kiedy mówił, żebym pił - piłem.
Kiedy Kim Jongin mówił, żebym oddychał - ja oddychałem.
Zerwałem się z łóżka, choć moje ciało poczuło iskrę niebezpieczeństwa. Ubrałem na siebie cokolwiek, co było pod ręką, sięgnąłem po paczkę papierosów i wyszedłem z mieszkania nawet go nie zamykając.
Niebieskie niebo.
Drzwi do apartamentu Kim Jongina były zamknięte. Ale poczułem strach, że może go tam nie być. I wtedy będę najgorszym człowiekiem na świecie.
Zapukałem, a chłód na korytarzu otoczył mnie powoli.
Nie lubiłem tego korytarzu. Miał w sobie coś bardzo niemiłego, zdradliwego i przerażającego. Był jakby tą cienką, ale kurewsko mocną granicą oddzielającą mnie od Jongina. Z jednej strony była ciemność, ponieważ od dłuższego czasu nikomu z lokatorów nie przyszło do głowy, aby wkręcić nową żarówkę, a z drugiej strony było okno i winda. Te okno napawało mnie lękiem. Było duże i brudne. Ciemne i jasne jednocześnie. Tak absurdalne, że lubiłem na nie patrzeć.
Km Jongin otworzył drzwi swojego mieszkania. Był zaspany, w za dużej koszulce i z roztrzepanymi włosami. I wyglądał jak ja kiedyś, zanim zacząłem pisać.
Śmieszne jak bardzo zniszczyłem sam siebie. A może wcale się nie zmieniłem? Może to tylko moja imitacja, a prawda jest taka, że ja też wstaję zaspany z roztrzepanymi włosami i lśniącymi oczyma.
-Sehun? - zdziwił się, choć mogłem uznać, że tego nie widzę. - Stało się coś?
Milczałem wpatrując się w niego, kiedy próbuje ogarnąć świat wokół siebie.
Czy było aż tak wcześnie? Nie wiem, nie spojrzałem na zegarek.
-Nie - odpowiedziałem w końcu - Nie.
Jongin kiwnął głową i spoglądał na mnie z dużym zainteresowaniem, jakbym był obiektem w muzeum.
-Więc co tu robisz? - zapytał.
Udawałem, że się zastanawiam.
-Nie wiem. Chciałem cię zobaczyć. - powiedziałem prosto.
I jeśli Kim Jongin był karatowym diamentem, to ja byłem blaskiem księżyca, który oświeca ten diament.
-Porozmawiajmy. - odezwał się po chwili namysłu. - Ale u ciebie.
Spojrzałem na niego niezrozumiale.
-Dlaczego?
-Taemin jest u mnie.
Zabalowało? Nie. Ale straciłem jeden oddech, a przecież musiałem oddychać.
Ileż człowiek traci oddechów w swoim całym życiu. I po co one się marnują.
-Tak...To nie będę wam przeszkadzał, czy coś. Możemy porozmawiać później.
I szybkim krokiem ruszyłem w stronę drzwi mojego mieszkania.
-Sehun, czekaj! - zawołał za mną, ale było już za późno.
Otworzyłem drzwi i zamknąłem je z hukiem.
Ile straconych oddechów.
▲▼
Cały dzień spędziłem na pisaniu. Było to przyjemne, ponieważ mój epilog był bardzo subtelny, ale o mocnej tematyce. Musiał spodobać się redaktorowi, który potem stwierdzi, czy nadaje się on do jakiejkolwiek publikacji, czy też nie. Swoją drogą nie lubiłem faceta. Był grubym, obleśnym dziadem ze sztucznymi zębami, ale był jednocześnie tak bardzo bogaty, że można było mu wybaczyć wszystko.
Zrobiłem sobie trzy razy kawę, wypaliłem osiem papierosów i byłem zmęczony tym, że właśnie się kończyły. Znów musiałem wyjść z domu.
Wcześniej robił to dla mnie Jongin. Był tym, który o trzeciej w nocy schodził do całodobowego, aby kupić mi paczkę fajek. A teraz nawet nie chce mnie wpuścić do swojego mieszkania, bo jakiś pieprzony chłopak wjebał się między naszą relację.
Znaczy, nie, między mną, a Jonginem nie było żadnej relacji, ale z jakiegoś głupiego powodu czułem, jakbyśmy się znali od dawna, albo jakbyśmy się już kiedyś spotkali. Taki kolejny absurd.
Jakże piękne były te absurdy.
Szkoda, że oddechy nie były absurdami. A może były tylko po prostu jeszcze tego nie odkryłem.
Chyba miałem po prostu dość. Wyszedłem z domu z jakimś przeświadczeniem, że dziś nie kupie tych cholernych fajek, ale trudno. Wyszedłem.
Noc była ciężka, ale jasna. Była pełnia księżyca. Iluminacja nieba spowita była kolorami bieli kunsztownej na nocnym płótnie. A gwiazdy? Podobno oddychały, ale kto tam je wie.
Na ulicach nie było wielu ludzi, co było związane z godziną trzecią w nocy. Późną godziną. Gdzieniegdzie przejechał samochód, ktoś kogoś zawołał, aby wracał do domu i przestał pić, gdzieś płakało jakieś dziecko, a jego matka z furii miała myśli samobójcze. Kochała je i nienawidziła. Absurd. Uśmiechnąłem się.
To sprawiło, że pomyślałem o Jonginie. Kim on właściwie był? Moim sąsiadem, który wpieprzył się w moją idealną ciszę i teraz zrobił ze mnie innego, dziwnego człowieka. Pieprzony Kim Jongin.
Nie powinien się w ogóle wprowadzać do tego apartamentu. Pamiętam, że po śmierci pani Lee nikt się tam nie wprowadził. Nikt nie chciał nawet wejść do tego mieszkania. Gdzieniegdzie krążyły pogłoski, że to mieszkanie jest nawiedzone, ale to śmieszne, ponieważ każde mieszkanie tam było nawiedzone. Ten wieżowiec sam w sobie był mostem samobójców. I każdy o tym wiedział.
Ale nikt nie wiedział, co skłoniło Kim Jongina do wprowadzenia się pod numer 6. To nie tak, że ja o tym myślałem i się nad tym poważnie zastanawiałem. Ludzie mają zawsze swoje powody, ale nie zawsze inni muszą je znać. Dlatego nie wtrącałem się w to. Sądziłem, że teraz już w ogóle powinienem urwać swój kontakt z Kim Jonginem.
Nie był dla mnie nikim ważnym przecież.
A ja miałem do napisania epilog mojego poematu.
Tylko to się dla mnie teraz liczyło.
Gdy wszedłem do mojego sklepu, który nazywałem moim ze względu na kilka ważnych rzeczy. Jak na przykład - papierosy, uśmiechnąłem się do staruszku, który tylko kiwnął głową i podał mi dziesięć paczek fajek, tych, które zawsze kupowałem. Wyciągnąłem kartę i zapłaciłem nie zamieniając z nim ani jednego słowa. Po prostu wyszedłem.
I znów, tak jak wtedy stało się wiele dziwnych rzeczy.
Świtało.
Słońce powoli przebijało się przez grubą warstwę sennego oddechu. Niebo stało się różowe, pełne złamanych serce, kilku wypłowiałych koszul i szeptów.
Usłyszałem krzyk, który dochodził z jednej z omiecionych uliczek za sklepem. Krzyk kobiety.
Walczyłem ze sobą. Tak cholernie mocno ze sobą walczyłem ściskając w ręku paczki papierosów z całą siłą. Ale nie potrafiłem inaczej. Nigdy nie byłem dobry w walce z samym sobą.
Pobiegłem w tamtą stronę prawie potykając się o krawężnik.
Na ziemi siedziała kobieta. ściskała mocno swoje kolana i płakała. Jej ciało trzęsło się mocno.
Bałem się nawet do niej podejść, ale nie mogłem jej tak po prostu zostawić. To, że nie lubiłem ludzi nie oznaczało, że ich nie szanuję.
-Już w porządku - powiedziałem klękając obok niej - Zadzwonić po pogotowie?
Spojrzała na mnie z łzami w oczach. Miała piękne oczy. Podobne do tych Kim Jongina.
Kiwnęła lekko głową, a ja wyciągnąłem szybko telefon z kieszeni i wybrałem odpowiedni numer podając właściwe informacje. Odetchnąłem, kiedy już się rozłączyłem i spojrzałem na kobietę.
Była młoda. Właściwie była zwykłą dziewczyną. Jej łzy na policzkach, rozmazany makijaż i ból w jej oczach był moją nową historią. Nie wiem jak to się stało, ale w tej jednej chwili naprawdę zobaczyłem epilog niebieskiego nieba. I przysięgam, musiałem o tym powiedzieć Kim Jonginowi.
Ale nie, nie mogłem tego zrobić. Zamknąłem na chwilę oczy. Poczułem dotyk na swoim ramieniu. Dziewczyna musiała zobaczyć we mnie coś, o czym ja nie miałem w ogóle pojęcia, że istnieje. Po prostu mnie pocieszała, choć została zgwałcona i ten absurd spodobał mi się najbardziej.
Posłała mi lekki uśmiech,a chwilę potem usłyszałem syrenę karetki pogotowia. Nie wiem co potem się działo. Wiem, że było dużo ludzi, dużo dźwięków, ktoś mi dziękował i pytał, czy chcę, aby mnie odwieźli do domu, a ja pokiwałem głową. Wszystko było jakby za mgłą. nie wiem ile godzin tułałem się ulicami tego przeklętego miasta.
Ale poranek nadszedł wraz z różowym niebem i był piękny. Szkoda tylko, że Kim Jongin go nie widział.
▲▼
Kiedy wróciłem do domu wszędzie panowała cisza. W windzie słyszałem tylko swój oddech i widziałem moje spojrzenie w lustrze. Co się tak właściwie ze mną stało? Kim byłem? Gdzie zniknął młodzieńczy uśmiech? Gdzie podział się błysk w oku? Gdzie to wszystko, co było dla mnie kiedyś ważne?
Moje blond włosy sterczały na wszystkie strony rozwiane przez jesienny, poranny wiatr, policzki były czerwone od mrozu i idealnie kontrastowały z bladą skórą. Moje oczy były smutne. Cholera były tak przerażająco smutne, że to mnie zabolało. Chciałem z powrotem dawnego siebie, który cieszył się z każdej małej rzeczy.
I z tą myślą zobaczyłem to. Stał za mną, wziął się znikąd. Mężczyzna w czarnym , długim płaszczu. Jego ręce umazane były świeżą krwią, a włosy ulizane, wyglądały jakby miały zaraz mu odpaść. Uśmiechnął się dumnie.
Nie byłem w stanie się odwrócić. Zamknąłem oczy, ale on wciąż tam był. Stał za mną, a ja czułem jego zimny oddech na moim ramieniu.
Liczyłem oddechy.
Jeden, dwa, trzy, cztery.
Winda zatrzymała się na jedenastym piętrze, a ja po prostu z niej wyszedłem.
Co dzieje się z człowiekiem po śmierci? Znaczy, czy umiera i po prostu odchodzi do lepszego świata? To chyba byłoby zbyt proste, prawda? Ten człowiek musi się namęczyć. On musi zrobić coś, aby dostać się do nieba. Zapewne jest to ciężka praca, dlatego tak wiele dusz błąka się samemu po tym popieprzonym świecie.
Cały dzień spędziłem pisząc epilog.
A nocą zaczęła mnie nękać bezsenność. Bałem się zasnąć i jakiś tajemniczy głos w mojej głowie mówił mi, że zaczynam wariować.
Nie byłem na to wszystko gotowy. Jeszcze nie teraz.
▲▼
O czwartej trzydzieści cztery usłyszałem pukanie do drzwi i ciche łkanie. Wiedziałem, że za drzwiami jest Jongin, ale co mogłem zrobić. Jakie miałem wyjście wśród miliona obłąkanych dusz skoro Jongin był jedną z nich.
Otworzyłem mu drzwi. Siedział na ciemnym korytarzu i płakał.. Za oknem, koło nieszczęsnej windy mogłem dostrzec moje ukochane miasto pogrążone w mgle wschodzącego poranka.
Jongin podniósł wzrok i nasze spojrzenia się spotkały. Nie byłem na niego zły, czy chowałem jakąś urazę. Po prostu może chciałem się od niego uwolnić. Może tego najbardziej pragnąłem.
-Jongin-ah?
Wpatrywałem się w łzę, która spłynęła po jego policzku. Światło późnego księżyca oświetlało tylko jego twarz. Była zmartwiona i chciałem mu pomóc; przytulić go, ale czy było mnie na to stać?
I wtedy to zobaczyłem, a panika w moim oczach przerodziła się w czyste przerażenie.
-Jongin?
Cofnąłem się o krok do tyłu, kiedy jego wzrok śledził każdy mój ruch.
Jego dłonie. Dłonie, które tak bardzo kochałem, ponieważ były czystą sztuką, teraz obijały się szkarłatem krwi.
Bałem się.
I prawda jest taka, że ja nie bałem się kilku straconych oddechów, opowieści o duchach, czy pełni księżyca. Bałem się tego Kim Jongina z krwią na rękach i z łzami w oczach.
Wstał powoli robiąc jeden krok w moją stronę.
On mnie błagał swoim spojrzeniem, abym go nie osądzał, abym nie pytał tylko zamknął go w swoich ramionach, ale ja nie mogłem tego zrobić. Nie mogłem zrobić czegoś, co napawało mnie strachem.
Znów cofnąłem się o kilka centymetrów.
Zabolało go to. Zamknął oczy i westchnął żałośnie jakby czekał na cud.
-Proszę, Sehun-ah. - wyszeptał cichutko, tak, że nawet mgła nie była w stanie nas spowić.
Kiwnąłem głową zgadzając się, ale poszedłem pierwszy, a on dopiero potem za mną. Zamknął za sobą drzwi, a ja usiadłem w pogrążonym w mroku salonie naprzeciwko balkonu. Jongin natomiast klęknął przede mną..
Nie wiem, czy to co w nim zobaczyłem było szczerymi intencjami. Śmiałem w to wątpić, ale musiałem go o to zapytać.
-Co się stało?
Zawahał się jakby nie był pewien na ile procent może mi zaufać. Pokręcił lekko głową na znak rezygnacji i znów wybuchnął płaczem. Nie pocieszyłem go, nie po to tutaj byłem obok niego.
Choć każda komórka mojego ciała walczyła z tym, aby go przytulić.
-Sehun, ja...zrobiłem coś bardzo złego - powiedział pomiędzy głębokimi oddechami będącymi próbą samouspokojenia się.
-Co zrobiłeś? - zapytałem poważnie i pewnie.
Spojrzał na swoje dłonie i znów załkał. A ja wciąż byłem nieporuszony.
-Nie chciałem tego zrobić, przysięgam.
-Co zrobiłeś?
Oddychałem.
-Zabiłem człowieka.
▲▼
Tamtej nocy nie potrafiłem zasnął już w ogóle. Do rana wpatrywałem się w sufit mojej sypiali, podczas, gdy za ścianą morderca ronił łzy żalu. Nie bałem się, to też nie było tak, że nie miałem świadomości, że coś z nim jest nie tak. Wiedziałem to od początku, ale nie chciałem zaprzątać sobie tym głowy. Nie zapytałem jak, kogo, gdzie i co zrobił z ciałem. Nie musiałem tego wiedzieć.
Ale brakowało mi Kim Jongina.
Jego i tych kilku dodatkowych oddechów.
▲▼
Rankiem Jongina już nie było. Nie pozostawił po sobie żadnego znaku życia. Nie było zaparzonej kawy, karteczki, listu. Była tylko plama krwi na białej zasłonie i kilka absurdów z wczorajszej przyszłości.
Zabawne w jaki szybki sposób mój świat nagle stał się pusty. A to wszystko przez jednego człowieka. Jednego człowieka.
Absurd.
▲▼
Po wypiciu mocnej kawy i wypaleniu całej paczki papierosów usiadłem do pisania. Nie wiem ile zajęło mi skończenie epilogu, ale to zrobiłem. Pamiętam, że tylko kilka razy odciągnąłem się od laptopa. Wpatrywałem się wtedy w zachodzące z każdą godziną słońce.
Był ostatni dzień października tego dziwnego dla mnie roku.
Za oknem z każdą mijającą godziną robiło się ciemniej, a mgła spowiła całe miasto odsłaniając tylko ugwieżdżone niebo. Było w tym niebie coś tak magicznego, że nie mogłem on niego oderwać wzroku.
Może było jednym z absurdów.
Kiedy przez moje palce przepłynęło ostatnie słowo wielkiego dzieła wszystko się jakby skończyło. Cisza zaległa mnie dookoła. Uspokoiłem się. Wysiłek i trud stał się teraz nagrodą tak wielką i przeze mnie upragnioną, że aż się uśmiechnąłem.
Skończyłem,
Napisałem poemat o ludzkich spojrzeniach w niebo, o pożegnaniach tysiąca jesiennych oddechów, o życiu, które łamie się na pół, o wojnie, która niszczy egzystencję.
I pokochałem to. Pokochałem te spojrzenia, pożegnania i złamane zycia. Pokochałem zniszczoną egzystencję, ponieważ w tym istnieniu tylko to było moim azylem.
Odetchnąłem spoglądając w mgłę, która oddychała miastem. To wszystko było takie piękne.
I musiałem, ja musiałem o tym porozmawiać z Kim Jonginem. Musiałem wykrzyczeć mu, że kocham pisać, że kocham smutek i śmierć. Musiałem.
Ale kiedy stanąłem pod drzwiami jego mieszkania coś się zmieniło. Korytarz był ciemniejszy niż zwykle. Lamy już dawno przestały oświecać podłoże, a winda stanęła w miejscu. Za oknem było coś, co przypomniało mi noc. Ale nie była to noc. Drzwi przede mną były ciemne i przerażające.
Ale ja musiałem.
Kiedy zapukałem nie usłyszałem żadnego dźwięku. Nie było go? Znikł? Rozpłynął się? Wyszedł?
Mimo to było otwarte. Nacisnąłem klamkę cicho i delikatnie, aby nie zakłócić ciszy.
-Jongin-ah? - wyszeptałem w mrok.
Nie widziałem własnych butów. Z nieznanego dla mnie powodu moje serce zaczęło bić szybciej, a umysł się bał. Może nagle stałem się człowiekiem?
-Jongin…?
Zrobiłem krok do przodu mimo dudnienia krwi w moich uszach.
Dlaczego się bałem? Dlaczego tak kurewsko trzęsły mi się ręce?
-Jongin… - prawie załkałem idąc prosto przed siebie do salonu z dużym oknem przez które struga światła księżycowego i mgły oświetlało niewielką część podłogi.
Ale kiedy tam spojrzałem - stanąłem.
I chyba przestałem oddychać.
Nie wiedziałem, czy miałem uciekać, zadzwonić po policję, czy umrzeć. Nie wiedziałem, ale podszedłem bliżej.
Ciało Lee Taemina leżało na jasnej panelowej podłodze. Nie było zaplamione wszędzie krwią, czy poćwiartowane. Ono po prostu leżało. Skóra była blada, oczy otwarte, a usta jakby chciały coś powiedzieć otwarte lekko.
Jongin go zabił, prawda?
Nie musiałem się upewniać.
Zamknąłem oczy, ale kiedy znów spojrzałem na trupa przede mną zobaczyłem jaki jest piękny, gdy światło księżyca oświetla jego zgrabny nosek i pulchne policzki.
Absurd wykreowany przez śmierć.
Uklęknąłem przed nim i dotknąłem jego dłoni. Była zimna i sucha. Uśmiechnąłem się lekko, a potem pociągnąłem go lekko za sobą w stronę wyjścia. Ciało było ciężkie, ale z jakiś niewiadomych dla mnie przyczyn jednocześnie lekkie, jakbym nagle dostał porywu magicznej energii.
Za Lee Taeminem ciągnęła się stróżka krwi. Został ugodzony nożem w serce. Jakże prowizorycznie, Jongin.
Wpakowałem go do windy i nacisnąłem odpowiedni guzik. Przez moment zacząłem się zastanawiać jak pięknie musi wyglądać ślad krwi, który pozostał na korytarzu piętra jedenastego.
W windzie spoglądałem na siebie w lustrze.
Byłem piękny. Czysty i zdesperowany co do ostatniej kropli krwi. Jak diament.
Ale powróciłem. Chyba sam stałem się Kim Jonginem z błyszczącymi oczyma i cudownym uśmiechem.
Winda zatrzymała się na parterze. Chwyciłem dłoń trupa i pociągnąłem go za sobą za główne drzwi. Stamtąd na tył wieżowca, gdzie był wilki plac.
Moje ręce trzęsły się, kiedy go tam zaciągałem i pobiegłem do piwnicy po łopatę.
Wszystko działo się za szybko. W jednej sekundzie byłem przerażony ciałem Lee Taemina, które było lodowate, a w drugiej kopałem dół, aby oczyścić Kim Jongina z zarzutów.
Mgłą chroniła mnie przed oczami ludzi. Późna godzina też stała się jakby bardzo pomocna. Dół nie był duży, ale moje ciało szybo sobie z tym poradziło. Wkopałem do niego ciało Lee Taemina. Leżało tam, krwawiąc jakby wciąż żyjące, ale inne. Bardzo inne.
-Przepraszam. - powiedziałem, a potem zacząłem zakopywać dół. Mój oddech tworzył kłęby pary w tą mroźną, dziwną noc. Poszło mi to szybko. Po prostu go zakopałem i udeptałem ziemie. Nie wiem ile czasu mi to wszystko zajęło, czy ktoś mnie wiedział. Nie obchodziło mnie to, ale kiedy się odwróciłem zobaczyłem go.
Mężczyznę, którego wcześniej spotkałem przed sklepem i potem w windzie. Uśmiechnął się do mnie, a jego długi czarny płaszcz tarzał się po ziemi.
-Piękne, prawda? - spojrzał na moje ubrudzone ziemią dłonie. - Sehun-ah.
Nie spuszczałem z niego wzroku. Nie chciałem z niego spuszczać wzroku. Emanował bezpieczeństwem, choć mój oddech szalał.
-Wiesz, to zabawne. - powiedział - Napisałeś dzieło swojego życia, prawda? Udało ci się, choć nie robiłeś tego dla sławy, czy pieniędzy. Robiłeś to dla siebie, ale udało się. Musisz być z siebie dumny.
-Czego chcesz? - zapytałem cicho.
-Ja? Niczego. Chcę ci tylko pogratulować. Jestem prawdziwym pisarzem.
-Nie jestem pisarzem, jestem-
-Poetą, wiem. - dokończył za mnie zdanie - Ale czy to aż tak bardzo się od siebie różni? Nie sądzisz, że to właściwie to samo? Wiesz, podziwiam cię. Pisałeś, aby oddychać. I oddychasz. To daje ci życie, ale jednocześnie jest dla ciebie siłą destrukcyjną. Robiłeś coś co pozwala ci oddychać, ale jednocześnie cię zabija. Jaki absurd, ale ty kochasz absurdy. Może...Może to dobrze. Ale może też okazać się, że straciłeś wiele cennych oddechów. I dopóki nie zatoniesz, nie odzyskasz ich. A szkoda, szkoda… Cóż, ja chyba będę się już zbierać. Mam jeszcze parę spraw do załatwienia. Dobrej nocy.
Ukłonił się i odszedł w mgłę.
A z nim moje oddechy.
▲▼
Moje serce biło kilka milionów razy na sekundę, kiedy biegiem zamknąłem się w moim mieszkaniu. Wszystkie zamki, jakie miałem przy drzwiach antywłamaniowych zostały dobrze i dokładnie zamknięte. Trząsłem się i było mi zimno, a świt nie chciał przyjść. Słońce nie chciało znów zalśnić, aby mnie ocalić. Chyba wariowałem.
Poszedłem do sypiali i usiadłem przed laptopem. Musiałem wysłać mój poemat redaktorowi. To był ostatni. najważniejszy etap. Nie sprawdziłem dokładnie błędów, po prostu kliknąłem wyślij. I to było tyle. Teraz musiałem tylko czekać do świtu, aż dostanę odpowiedź.
Wyobraziłem sobie jak redaktor smacznie śpi ze swoją żoną obok siebie. Kiedyś ją spotkałem. Była ładna i miała piękny uśmiech. Napisałem o niej wiersz. Ale wyrzuciłem go zanim zdążyłem na niego spojrzeć. Chyba był dobrym utworem.
Ludzkie życie jest głupie. Dlatego zostałem poetą. Tak, to był mój własny wybór. Nie trzeba mieć talentu, aby pisać. Trzeba umieć tylko okłamywać ludzi, że to co beznadziejne jest piękne. Ale oni wierzą we wszystko, co przekracza ich granice poznania.
Czy byłem pisarzem, czy poetą? Nieważne. Ważne było to ile oddechów dzięki pisaniu zyskałem.
Poszedłem do salonu, aby spotkać się z nim. Wiedziałem, że tam będzie. Nie musiałem się upewniać. Po prostu byłem z tym wszystkim pogodzony. Przecież skończyłem moje wielkie dzieło.
Stał tam oświetlany przez księżyc i gwiazdy. Był cudowny i prawdziwy, nie tak jak ci wszyscy papierowi bohaterzy.
-Jongin. - wyszeptałem stając na przeciwko niego.
-Wiesz- zaczął - lubię twoje poematy. Są jakieś realne w inny sposób. Dają mi wiele czasu na rozmyślenia.
-Dziękuję. - spojrzałem mu prosto w oczy.
-Ale wiesz co, Sehun? - zrobił krok w moją stronę. - To kurewsko śmieszne. Robiłeś coś, co cię zabijało.
-Musiałem.
Kolejny krok bliżej.
-Też tak sądzę.
-Cieszę się. - przełknąłem głośno ślinę, trząsłem się, a moje dłonie się pociły.
-Boisz się? - zapytał cicho podchodząc jeszcze bliżej.
Nie odpowiedziałem i sam nie pytałem. Nie potrzebowałem odpowiedzi, które nic dla mnie nie znaczą skoro wszystko było na krawędzi.
-Sehun-ah? - jego oddech połaskotał moje obojczyki.
-Hm?
-Sądzę, że to już koniec. - wyszeptał.
Kiwnąłem głową.
Kim Jongin złożył motyli pocałunek na mojej szyi. Przeniósł wzrok w prawo, a ja podążyłem za nim.
Balon i biała zasłona przesączona krwią.
-Jongin-
-Czyja? Twoja.
Moja krew.
-Tak bardzo kochasz absurdy. - podszedł bliżej zasłony, a ja za nim. - Ale jednocześnie tak bardzo się zniszczyłeś.
-Nie żałuję.
Uśmiechnął się lekko.
-To dobrze.
Podszedłem bliżej, aż w końcu dotknąłem zasłonę dłonią. Zostawiła ślad na mojej bladej skórze. Poczułem ramiona Jongina, które oplatają moje ciało.
-Sehun-ah. Wiesz, co jest najbardziej absurdalne? Moja miłość do ciebie, która jest destrukcyjna, tak samo jak pisanie było destrukcyjne dla ciebie.
Słona łza spłynęła po moim policzku.
-Shhh, Sehun-ah. Pisanie sprawiało ci ból, a moja miłość do ciebie mnie sprawiła ból.
Zamknąłem oczy, kiedy poczułem metalowy przedmiot przy moim sercu.
-Ale shh, Sehun-ah. Już jest w porządku, już jest dobrze. To koniec bólu. Skończyłeś pisać dzieło swojego życia. Teraz już nie musisz oddychać.
Płakałem trącać oddechy.
-Teraz możesz przestać oddychać.
Ból.
Zamknąłem oczy jeszcze raz.
I naprawdę przestałem oddychać.
życie zostało dane nam biliony lat temu.
co z nim zrobiliśmy?**
▲▼
z dedykacją dla wszystkich, którym pisanie pozwala oddychać.
▲▼
*słowa ważnej dla mnie osoby. Dziękuję, H.
**"Lucy"
PS: WOW. Skończyłam, wyrobiłam się. Jestem teraz bardzo szczęśliwa. To mój mały prezent dla Was za czekanie, za wyświetlenia i za wsparcie. Dziękuję. I tak, nie miało być mega strasznie. Wyszło tak, jak wyszło. Napisałam ten tekst, ponieważ chciałam się oczyścić z emocji, zapomnieć i wyżyć się na pewnych wydarzeniach. Udało się. Jest mi lżej. Choć przeraża mnie to, jak wiele w tym tekście jest mnie. To jego jedyna wada. Mam nadzieję, że się podobało. A rozdział SOB pojawi się za niedługo!
Wiesz, że jesteś najlepsza?
OdpowiedzUsuńOmg dobra szczerze nie jestem fanką exo XD ale tak wchodząc na Twego bloga od niechcenia zaczęłam czytać owe opowiadanie myśląc, że może być to kolejny ficzek, osoby nie potrafiącej pisać. Po kilku zdaniach wiedziałam, ze to nie jest prawdą. Ty to potrafisz. Zdania były perłami. Dreszcz, napięcie, które nimi budowałaś. To opowiadanie jest naprawdę cudowne i chylę czoła nad pomysłem i talentem. Jesteś magiczna :3 Dziękuję.
OdpowiedzUsuńCudne jak zawsze <3
OdpowiedzUsuńEj ale kurcze x"D czemu Taemin no x"D
Taki skromny Kom ;*
Weny kochana ~
Nie wiem co napisać... W ogóle nie wiem co myśleć. To było tak piękne. Gdy czytam twoje opowiadania to czuje się jakbym czytała twoje uczucia. Dziękuję Ci za to, że piszesz.
OdpowiedzUsuńWeny.
Omo. Brak mi słów... To było naprawdę cudowne, a końcówka mnie po prostu zabiła... Po za tym cieszę się, że to był SeKai, bo cierpię na ich brak, a to było tak piękne... Nie wiem co jeszcze mam napisać, bo zwykłe słowa "idealne" czy "cudowne" nie są w stanie odzwierciedlić mojego zachwytu. Po prostu się zakochałam! Xd
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, weny życzę i czekam na więcej SeKai ^^
napiszę wyłącznie, że oneshot bardzo mi się podoba ze względu na fabułę oraz styl, w jakim go napisałaś. jesteś niezwykła w tym, co robisz i cieszę się, że dzielisz się swoim talentem z innymi.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam! :D